60 lat minęło…
– Zaczęło się od tego, że jedna z moich znajomych, Justyna Staszewska, która jest historykiem, odnalazła w archiwach bogate materiały na temat spółdzielni „Tkactwo świętokrzyskie”. To była tkalnia w Bodzentynie, która w okresie swojej świetności zatrudniała 160 osób – w zasadzie jedyny zakład, który w tym czasie utrzymywał gminę. Przedsiębiorstwo funkcjonowało tak, że część osób rzeczywiście pracowało w samym zakładzie, na profesjonalnych maszynach, większość jednak współdziałało z fabryką chałupniczo. Nic w tym dziwnego, w prawie każdym domu były krosna i głęboko zakorzenione tradycje tkackie. Okres świetności tego miejsca przypadał na lata 50-70. Kilkadziesiąt kobiet tkało w swoich domach kilimy, bieżniki, obrusy lniane. Wysyłano te produkty na cały świat. Działo się to wszystko oczywiście pod szyldem Cepelii, która zajmowała się dystrybucją tych towarów – opowiada Krystyna Nowakowska, przed laty szefowa Stowarzyszenia na Rzecz Odnowy Wsi Odnowica, a dziś kierownik Centrum Edukacyjnego „Szklany Dom, Dworek Stefana Żeromskiego” w Ciekotach.
Wzornictwo wyrabianych w Spółdzielni wyrobów, a zwłaszcza tkanin wełnianych, było stale wzbogacane. Duża część z nich to były wzory własne Spółdzielni. W 1970 r. Związek „Cepelia” zorganizował obóz etnograficzny. Jego uczestnicy dostarczyli nowe motywy i wzory zdobnicze dzięki przeprowadzonej w terenie penetracji i odnalezieniu przykładów dawnej twórczości.
Wolny rynek zabił świętokrzyskie tkactwo
W 1989 roku wszystko się zmieniło, nastały czasy gospodarki wolnorynkowej. Kapitalizm brutalnie zweryfikował działalność tysięcy spółdzielni w całym kraju. Zmiany dotknęły również przedsiębiorstwa w Bodzentynie. Zabrakło ludzi z wiedzą marketingową, nie wiadomo było gdzie sprzedać, komu i za ile. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że dawniej szło to wszystko z jakiegoś rozdzielnika, ktoś przyjeżdżał, zabierał, potem były z tego pieniądze. A teraz trzeba samemu było o to zadbać.
– Badania, które po latach przeprowadziłam, dowiodły, że w tamtych czasach „padła” większość spółdzielni rękodzielniczych w kraju. Niewiele się z nich ostało. A szkoda, teraz próbujemy je powoli reaktywować – mówi Krystyna Nowakowska.
Dziś mało kto zna chlubną historię tej instytucji. Jej obszerny dorobek (ok. 200 wzorów) leży niedostępny zwykłym ludziom w Archiwum Państwowym w Kielcach. Tylko nieliczne pracownice spółdzielni przekazały swoje umiejętności córkom, które próbują wykorzystać tę wiedzę, jako uatrakcyjnienie swych gospodarstw agroturystycznych.
Dysponując wiedzą na temat bodzentyńskiej spółdzielni, doszliśmy do wniosku, że warto byłoby to upublicznić, pokazać młodzieży, przypomnieć, że wytwarzano tu tak fantastyczne rzeczy. Na to wszystko potrzebne były oczywiście pieniądze. Pomysłodawcy postanowili skorzystać ze środków rządowych.
Pasiaki na wystawie i w internecie
– Ministerstwo kultury co jakiś czas ogłasza programy, dzięki którym można zatroszczyć się o ginące dziedzictwo. Fundusze były nam potrzebne przede wszystkim na to, by wydostać wspomniane materiały z archiwum, wykonać profesjonalną dokumentację fotograficzną. Zapłacić trzeba było także za to, że w przyszłości będziemy te wzory powielać i pokazywać światu – opowiada Krystyna Nowakowska.
– W ramach projektu wymyśliliśmy również dwujęzyczną stronę internetową www.mocpasiaka.milaparila.pl, na której postanowiliśmy opowiedzieć całą historię tkactwa w Bodzentynie.
Oparliśmy się tutaj między innymi na relacji miejscowego regionalisty Stefana Rachtana, prezesa Towarzystwa Przyjaciół Bodzentyna. Witryna zawiera ponadto całą dokumentację projektu. Opisaliśmy tam nasze warsztaty, pokazaliśmy również wystawę, zaprezentowaną w przestrzeni publicznej. Wyeksponowaliśmy ją na ogrodzeniu bodzentyńskiego liceum, po drugiej stronie jest urząd gminy, jest przystanek, a wszystko przy dość ruchliwej drodze na Targowicę. Reakcja ludzi przerosła nasze oczekiwania, wystawa cieszyła się olbrzymią popularnością, dzięki niej zainteresowały się projektem liczne media. Sądziłam, że po prostu trzeba to zarchiwizować dla potomnych, że może za granicą ktoś kiedyś tym się zainteresuje… Tymczasem poruszenie było ogromne, nie sądziłam, że coś podobnego może wydarzyć się na lokalnym gruncie. Byłam zbudowana postawą władz, pan burmistrz podkreślał, że to wzorcowy projekt, że właśnie w taki sposób należy promować naszą małą ojczyznę. Regionalne tradycje tkackie wróciły tym sposobem do życia. To był początek…
Rzemieślnicy na nowo odkryci
Projekt „Moc pasiaka” miał jeszcze jeden istotny atut, dzięki niemu udało się odszukać parę osób, które przed laty pracowały we wspomnianej tkalni. Warto tu wspomnieć o pani Danucie Obarze, która właściwie wychowała się w owej tkalni. Potem pracowała tam i na całe życie wyznaczyła sobie pewien kierunek. Dziś bez swojego warsztatu nie potrafi funkcjonować.
– To osoba niesamowita. Kiedy ją poznałam, od razu pomyślałam, że warto byłoby zrobić spotkanie warsztatowe dla młodzieży. W mojej głowie natychmiast pojawiło się problematyczne pytanie: skąd tu wziąć krosna? Kompletnie osłupiałam, gdy pani Danuta powiedziała, że nie ma z tym żadnego problemu, gdyż prawie zawsze ma je przy sobie. Okazało się, że rzeczywiście ma składany warsztat tkacki, zapakowany w olbrzymiej torbie. Zakłada go na plecy, albo pakuje na niewielki dwukołowy wózeczek i tak podróżuje po kraju. Nie ma samochodu, więc wszędzie porusza się autobusami. To heroiczna praca, ale tak jak wspomniałam, bez niej nie potrafi żyć. Uwielbia pracę z dziećmi, uwielbia przekazywać zapomnianą tradycję. Takie osoby są wartością samą w sobie. Jestem dumna, że dzięki projektowi dowiedział się o nich świat.
Danuta Obara przy swoich krosnach. Bez tkactwa nie wyobraża sobie życia.
Pani Danuta nie jest jedynym odkryciem, po drodze takich ludzi pojawiło się więcej. Okazało się też, że w co drugim gospodarstwie znajdują się rzeczy utkane na krosnach w oparciu o dawne techniki. Od dawna nikt tego nie eksponował, dopiero projekt „Moc pasiaka” pozwolił na wydobycie tych pamiątek z lamusa. Dzięki temu można było przygotować niezwykle atrakcyjną wystawę.
– Byłoby świetnie, gdyby tkalnia w Bodzentynie odrodziła się. Nie wiem tylko czy w dzisiejszych czasach byłoby to możliwe. Podejrzewam, że byłby z tym kłopot, ponieważ nie ma już tamtejszych budynków, wyprzedano gdzieś cały park maszynowy. Cieszy natomiast fakt, że są tutaj przynajmniej dwa, lub trzy takie miejsca, w których tradycje tkackie są kultywowane. Mówię o gospodarstwach agoturystycznych wyposażonych w warsztaty tkackie. Jest izba lniana u pani Danusi Dulemby, gdzie istnieją dwa warsztaty tkackie. Wszędzie tam można zasiąść przy krosnach i spróbować tego nadzwyczajnego rzemiosła – mówi Krystyna Nowakowska.
Pasiak w dalszym ciągu ma moc
Projekt „Moc pasiaka”, mimo, że zakończył się przed kilku laty, jest nadal bardzo żywy. Wystawa ciągle jest gdzieś eksponowana, jej pomysłodawcy co jakiś czas są gdzieś zapraszani. Dzielą się swoimi doświadczeniami, opowiadają o swoich odkryciach, pokazują, że warto drążyć w swych poszukiwaniach. I nie chodzi tu tylko o kultywowanie tradycji, bo renesans tkactwa przekłada się niewątpliwie na konkretny zysk finansowy.
Sucha teoria nic nie znaczy. Najważniejsza jest warsztatowa praktyka. Podczas zajęć dla młodzieży, krosna są oplecione szczelnym kordonem zainteresowanych.
– Panie, które zajmują się tym profesjonalnie mogą liczyć na intratne zamówienia. Robią kilimy, zasłonki, pasiaki. Dla wielu z nich to nie tylko szansa na wyjście z cienia, ale także na poprawę warunków materialnych. To bardzo istotne w czasach, kiedy coraz bardziej poszukiwane są rzeczy wykonane na ludową modłę. Niektóre z pań już wcześniej prezentowały swoje rzeczy na przykład w muzeach, czy izbach regionalnych. Ale dopiero ten projekt uwypuklił ów aspekt ekonomiczny – podsumowuje Krystyna Nowakowska.
Fot. arch. Krystyny Nowakowskiej