Nowe życie starej zlewni

Niemal w każdej większej miejscowości znaleźć można obiekty, należące niegdyś do lokalnych spółdzielni mleczarskich. Ich architektura wydaje się być na wskroś bliźniacza: prostokątny klocek, dwoje drzwi, jakieś okienko, rampa ze schodkami, a z tyłu wielka bańka z nierdzewnej stali. Przed laty rolnicy dostarczali tu każdego ranka mleko w poobijanych, metalowych kanach. Zlewnie napędzały ruch we wsi, skoro świt w okolicy robiło się gwarno. Jedni pchali bańki rowerami, inni wozili ciągnikami, a jeszcze inni dostarczali cały udój specjalnymi furmankami. Przed południem zawartość mlecznych basenów wtłaczano do mleczarskich cystern i wywożono do spółdzielni. I pewnie trwałoby to po dziś dzień, gdyby nie fakt, że i rolnikom i samym mleczarzom taka polityka przestała się opłacać.

Dziś spółdzielnie mają podpisane kontrakty z konkretnymi hodowcami i mleko odbierają bezpośrednio z gospodarstw. Zlewnie nikomu już nie są potrzebne. W wielu miejscowościach obiekty te mają nowych właścicieli, poprzerabiano je na sklepy, punkty usługowe, a nawet mieszkania. A co w przypadku, kiedy dawna mleczarnia jest… niczyja? Z takim problemem zetknęli się mieszkańcy Wiązownicy Kolonii w gminie Staszów w województwie świętokrzyskim. Jak to się stało, że budynek nie ma właściciela, administratora?

Mleczarnia niczyja

– 30-arowa działka i znajdująca się na niej była zlewnia mleka zlokalizowane są w bezpośrednim sąsiedztwie działki szkolnej, czyli miejsca, gdzie od 1907 roku istniał budynek szkoły i cały plac wokół służył nauczycielom i uczniom. Przed wybudowaniem szkoły był to teren gromadzki, z którego mogli korzystać wszyscy mieszkańcy wsi. W latach siedemdziesiątych rozpoczęła się budowa zlewni mleka należącej do Spółdzielni Mleczarskiej w Staszowie. Większość prac miała charakter czynu społecznego i zlewnia powstawała dzięki okolicznym mieszkańcom. Było to w czasach, kiedy Wiązownica Kolonia była siedzibą Gromadzkiej Rady Narodowej, którą przez kilka lat prowadził mój dziadek Witalis Stawiarz – opowiada sołtys wsi Jacek Piwowarski.

– Niedawno rozmawiałem telefonicznie z panem, który budował i pracował w zlewni i na pytanie jak doszło do budowy i przekazania ziemi usłyszałem odpowiedź, że dawniej było tak: sekretarz powiedział: budujcie tu i się budowało. Dokumenty nie zachowały się do dzisiejszych czasów. Z tego, co pamięta ów człowiek, to ziemię przekazała gromada.

Skoro budynek formalnie do nikogo nie należy, to dlaczego tak trudno sołectwu go przejąć? Otóż działka nie ma założonej księgi wieczystej i nie posiada właściciela. W takiej sytuacji nieruchomość należy do Skarbu Państwa, ale żeby formalnie taki stan zaistniał, trzeba przeprowadzić całą procedurę, w którą zaangażowane są wszystkie jednostki samorządu terytorialnego.

Co ludziom w pamięci zostało?

– Aby sprawie nadać bieg, musi odbyć się zebranie wiejskie, na którym podjęta będzie uchwała o przejęciu nieruchomości jako mienie gromadzkie (własność gminy). Papiery, czyli sprawozdanie, listę obecności, uchwalę i najlepiej oświadczenia dwojga najstarszych mieszkańców wsi, o tym, że ta ziemia zawsze należała do wsi, trzeba przekazać do gminy. No i warunek podstawowy, mieszkańcy obecni na zabraniu muszą przegłosować chęć przejęcia gruntu i budynku – wyjaśnia Jacek Piwowarski.

Następnie gmina przekazuje dokumentację do powiatu (wydział ewidencji gruntów). Rusza kolejna procedura, na którą składają się wizja lokalna w terenie i rozmowy ze starszymi mieszkańcami wsi. W przypadku Wiązownicy Kolonii były to trzy osoby w wieku ponad 80 lat.

– Urodziłem się w 1916 roku i od zawsze mieszkam tutaj w Wiązownicy Kolonii. Od najmłodszych lat pamiętam, że plac, na którym teraz stoi budynek po mleczarni należał do gromady wiejskiej. Cały ten obszar był wygonem, ludzie mogli tam pasać krowy i korzystać z terenu. Niedaleko jest szkoła i ten plac służył często do organizowania różnych zabaw. Odkąd pamiętam nie było innego właściciela tej ziemi jak tylko gromada wiejska. Potem cały ten teren przeszedł pod gminę – wspomina jeden ze świadków Józef Rosół.

– Urodziłam się w Wiązownicy Kolonii i mam już ponad 80 lat. Od kiedy sięgam pamięcią plac, gdzie dawniej była mleczarnia, należał do gminy albo wsi. Nie wiem jak było z tą własnością, ale na pewno z tego terenu korzystali ludzie ze wsi, żaden gospodarz, nie rościł sobie prawa do tego gruntu. Dzieci ze szkoły chodziły tam na ćwiczenia i nikt nigdy nie był temu przeciwny. Moi ojcowie też nigdy mi nie mówili, że ten plac jest czyjś, ludzie ze wsi mogli z niego korzystać do woli – dodaje Cecylia Wąsik.

Po wizji lokalnej i zebraniu zeznań od najstarszych mieszkańców wsi tworzony jest raport, z którym można się zapoznać w starostwie. Po tygodniu dokumenty nabierają mocy i powiat (jeśli nie będzie problemów, odwołań nieznanych właścicieli) wydaje decyzje o włączeniu do ewidencji gminnej rzeczonej działki. Kiedy gmina dostaje taką informację, przesyła ją do wojewody do akceptacji. Po tych krokach działka przechodzi na skarb państwa i jest we władaniu gminy.

Stara zlewnia dla.. ciężarowców

– Działka ze zlewnią leży w centrum wsi obok nowo wybudowanego boiska sportowego. Jeśli budynek byłby w naszym władaniu, wtedy chcielibyśmy zrobić tam szatnie dla zawodników i sędziów (na boisku gra Zorza Czajków z ligi okręgowej). Poza tym budynek mógłby służyć młodzieży, która nie posiada żadnego miejsca do spotkań. Użyczenie budynku dla Klubu Aktywnej Młodzieży odbyłoby się na jasnych zasadach. Młodzi sami wyremontowaliby i pomalowali budynek, wykarczowali plac dookoła, zadbali o otoczenie, a w zamian mieliby do dyspozycji budynek i plac. Własna praca zmotywowałaby ich do uszanowania efektów swojego działania. W ramach KAM planujemy też utworzenie siłowni, sekcji podnoszenia ciężarów, miejsca pracy twórczej. To wszystko zależy od młodzieży. Ma to być przestrzeń do ich aktywności, a my dorośli możemy tylko im pomóc w realizacji ich marzeń – kwituje Jacek Piwowarski.

 

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!