Ornontowice kuszą teatrem

aleksandra-malczyk1zajawka3

Przemysław Chrzanowski: Od niespełna dziesięciu lat działa w Ornontowicach amatorski teatr. Czy w tej niewielkiej miejscowości były kiedykolwiek tradycje aktorskie?

Aleksandra Malczyk, dyrektor Centrum Kultury i Promocji ARTeria w Ornontowicach:
– Historia teatru w Ornontowicach sięga ponad stu lat. Na podstawie dokumentów, które analizowaliśmy dowiedzieliśmy się, że w okresie międzywojennym funkcjonowały u nas aż trzy teatry. Powszechnie wiadomo, że grupy teatralne działały także w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia. I właśnie w tym okresie należy doszukiwać się korzeni aktywności twórczej, którą uprawiamy dzisiaj. Mianowicie osoby, które wówczas złapały owego teatralnego bakcyla, w porozumieniu z paniami z miejscowego koła gospodyń wiejskich zdecydowały się reaktywować teatr w Ornontowicach. Dokładnie miało to miejsce w 2004 roku. W dwa lata później wystawiono debiutancką sztukę pt. „Domek z ogródkiem”.

Prócz aktorów do zespołu dołączyły osoby, które niekoniecznie chciały się pokazywać na scenie…

– Warto od razu to podkreślić, że nasz teatr tworzą nie tylko aktorzy. Zorganizowano tu kompletną obsługę techniczną, której przedstawiciele zajmują się organizacją sceny, nagłośnieniem, budują scenografię. Jest pani fryzjerka, która robi aktorom fryzury z epoki, są panie od makijażu, panie, które szyją i projektują kostiumy. Wszyscy robią to z wielkim zaangażowaniem, wkładają całe serca w to, by efekt finalny był powalający.

Nie da się tego osiągnąć bez zaplecza finansowego. Skąd się bierze pieniądze na taką działalność?

– Początkowo ci ludzie finansowali teatr z własnej kieszeni. Wiadomo jednak, że w ten sposób można przygotować jeden, może dwa spektakle. Trzeba było sięgnąć po środki zewnętrzne. Akurat Fundacja Wspomagania Wsi ogłosiła konkurs Kultura Bliska, został napisany wniosek, wszystko potoczyło się pozytywnie i pieniądze spłynęły na konto. Wówczas postanowiono, że należy je przeznaczyć na profesjonalizację zespołu. Miało to polegać na zatrudnieniu w ramach projektu profesjonalnego reżysera. I tak zaczęła się współpraca z panią Iwoną Woźniak, która w trakcie całego przedsięwzięcia przygotowała z zespołem trzy przedstawienia. W międzyczasie zmieniła się instytucja kultury, przy której działał teatr. Swą działalność rozpoczęło Centrum Kultury i Promocji ARTeria, które postanowiło zatrudnić panią Iwonę, jako stałego reżysera. Od tego momentu rozpoczął się prężny rozwój grupy.

Początkowo zespół grał tylko w gwarze śląskiej…

– To prawda. I był w tej kwestii bezkonkurencyjny. Podczas wspomnianego spotkania założycielskiego panie z koła gospodyń postawiły nawet taki warunek, by prezentować przede wszystkim śląską kulturę i mówić o niej tylko po śląsku. Przyszedł jednak czas na zmiany, zaczęto myśleć o zupełnie nowym spektaklu. Do współpracy został wówczas zaproszony pan Dariusz Dyrda, dzięki któremu narodziła się „Marika”. To historia rozgrywająca się w okresie międzywojennym, pokazująca tragizm lokalnej ludności, której nikt nie pytał o zdanie, kiedy mężczyzn wcielano do wermachtu. Temat poważny, ale ujęty w konwencję wręcz komediową.

Wart zauważenia jest tutaj swoisty mariaż pomiędzy grupą teatralną a naszą kapelą podwórkową. Członkowie zespołu, grają stare utwory w trakcie spektaklu, swoją muzyką (graną oczywiście na żywo) wypełniają ponadto przerwy pomiędzy aktami. Efekt, który tą drogą osiągnięto jest niesamowity, dość powiedzieć, że spektakl cieszy się od dawna niesłabnącą popularnością. Do dziś grany jest przy pełnych widowniach – i to nie tylko w okolicy, ale i na występach w różnych rejonach Polski, a nawet za granicą. Muszę także zaznaczyć, że spektakl ten otrzymał nagrodę Ministra Kultury podczas Przeglądu Teatrów Amatorskich w Tarnogrodzie. Popularność przyniosła wymierne korzyści finansowe, można było zainwestować w organizację warsztatów teatralnych oraz przygotować kolejną premierę.

To właśnie wtedy przyszedł czas na „Hebamę”. Proszę wytłumaczyć czytelnikom Witryny Wiejskiej, co kryje się pod tą tajemniczą nazwą?

– Członkowie ornontowickiego teatru od samego początku poszukują archaizmów w gwarze śląskiej, po czym upowszechniają je w swych sztukach. Pośród nich znalazła się owa „hebama” –czyli położna. Spektakl ten jest swego rodzaju hołdem oddanym kobiecie, która w okolicy pełniła rolę położnej właśnie. W czasach, kiedy rodziło się w domach, odebrała niespełna cztery tysiące porodów. Co ciekawe, nie zmarła jej żadna kobieta, przeżyły także wszystkie dzieci, które wprowadzała w nowy świat.

Chce mi pani powiedzieć, że na scenie pokazujecie akcję porodową?

– Absolutnie nie. Treścią tej sztuki jest to, co ma miejsce jakby obok samego porodu. Pokazana jest cała rodzinna sytuacja, która dzieje się tuż obok zamkniętych drzwi. Całość oczywiście ma charakter komediowy, nasi aktorzy naprawdę nieźle się przy tym bawią.

To pewnie zacieśnia relacje pomiędzy członkami zespołu?

– Jak najbardziej. Każdy projekt zbliża ich do siebie. Wszyscy przychodzą co wtorek do ARTerii, obmyślają nowe sceniczne wyzwania, planują dokąd można by się udać z konkretnym przedstawieniem. Myślę, że napędza ich świadomość, że to co robią spotyka się z szeroką akceptacją. Są zapraszani przez poważne ośrodki, grają zawsze przy kompletach, są owacyjnie nagradzani. To musi ich podbudowywać.

Czy to jeszcze amatorzy, czy już profesjonaliści?

– Grają całymi sobą, na scenie dają z siebie wszystko. Ponadto stale uczestniczą w warsztatach teatralnych, szkolą się pod okiem zawodowców. Wielu już określa ich mianem profesjonalistów. Bywa i tak, że w pełni przygotowani do konkretnych ról aktorzy nagle muszą poświęcić się innym życiowym wyzwaniom i na ich miejsce trzeba szukać nowych. Tak dzieje się we wspomnianej „Marice”, którą teatr „Naumiony” wystawia już trzy lata. Tytułową bohaterkę zdążyły już zagrać trzy dziewczyny, jej mąż także doczekał się nowej obsady. To także świadczy o pewnej profesjonalizacji działań zespołu, który potrafi dostosować się do czasem zaskakujących sytuacji.

Pewnie wiele społeczności lokalnych w całej Polsce patrzy na wasz teatr z zazdrością. Proszę zdradzić, jakie kroki winny podjąć, by stworzyć coś podobnego na swoim gruncie.

– Najważniejsi są ludzie, którym będzie chciało się coś zrobić. My możemy zapewnić wszelkie warunki instytucjonalne, możemy dać im salę do prób, zatrudnić reżysera, ale jeśli nie będzie oddolnego zaangażowania, to nasze działania na nic się zdadzą. Ludzie muszą mieć marzenia, które za wszelką cenę będą chcieli zrealizować. Nasz zespół jedno takie marzenie już spełnił, ale przed nim kolejne. Dość nieśmiało ornontowiccy aktorzy mówią o wyjeździe za granicę ze swoimi przedstawieniami. Myślą o Brukseli, myślą o Stanach… Trochę się przy tym uśmiechamy, ale gdzieś tam pamiętamy, że wszystkie dotychczasowe marzenia się spełniały…

A jak reagują sami mieszkańcy Ornontowic na fakt, że grupa teatralna z ich miejscowości staje się coraz bardziej popularna. Czy towarzyszą temu kąśliwe uśmieszki, a może rozpiera ich duma?

– Mieszkańcy Ornotowic są raczej fanami naszego teatru. Przychodzą na spektakle, kupują bilety i cieszą się z każdego sukcesu. Są zadowoleni, że dzięki teatrowi do naszej miejscowości przyjeżdżają ludzie z zewnątrz. Ponadto są pozytywnie dowartościowani, bo widzą, że coś, co wychodzi od nas jest pozytywnie oceniane przez gości z miasta.

***

Fot. 1 – Aleksandra Malczyk, dyrektor Centrum Kultury i Promocji ARTeria w Ornontowicach.

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!