Okazuje się, że średniowiecze nie było tak ciemnym, jak czasem czytamy w książkach.
W 1405 roku Baborów był już miasteczkiem zarządzanym przez magistrat, który wydawał metryki urodzenia.
Kiedy dobrze się przyjrzeć zabudowie miasteczka, jeszcze dziś można zobaczyć charakterystyczne miejsca, gdzie odbywały się jarmarki, a było ich tu aż dwa. Ale do pełnego rozkwitu miasta decydujące znaczenie przyczyniła się budowa kolei żelaznej. Uroczyste otwarcie linii Głubczyce – Racibórz nastąpiło w dniu 15.10.1856 roku. Niestety, dziś po kolei żelaznej pozostało głównie wspomnienie.
O zasobności miasteczka, ale i żyzności okolicznych ziem, a co za tym idzie zamożności okolicznych wiosek świadczyć może powstała w XIX wieku cukrownia i cementownia. A na początku XX wieku uruchomiono trzy cegielnie, dwa parowe młyny, słodownię, mleczarnię i… fabrykę kafli.
Znaleźć tu można także cztery jenieckie komanda i obóz pracy przymusowej z okresu II wojny światowej.
Tyle historii. Zawsze poznaję historię miejsc, przez które przejeżdżam lub które odwiedzam. A już na pewno, jeśli spotykam się z organizacjami pozarządowymi. Łatwiej zrozumieć potrzeby, myślenie i zachowania tych osób. Naprawdę historia ma wpływ na obecne nasze życie.
Większość mieszkańców to przesiedleńcy z terenów południowo-wschodniej II Rzeczypospolitej. Są otwarci, nieco zadziorni, rubaszni, ale i przezorni. Tacy byli ich przodkowie, dlaczego oni mieliby się zmienić? To oni nauczyli mnie, jak robi się tutejszy przysmak, ale właściwie wschodni – Kołomyję! Pychota, naprawdę, choć to huba, to smakuje jak polędwica, cielęcinka i golonka w jednym. Mam nadzieję, że zapaleńcy tego dania spod Baborowa otrzymają certyfikat regionalnej potrawy. Sekunduję im w tym.
W Baborowie przeprowadzono też cykl szkoleniowy dla dziewięciu bezrobotnych kobiet, przy tym matek samotnie wychowujących dzieci. Nazwały ten program ”KOBIETA AKTYWNA ZAWODOWO – KOBIETĄ JUTRA”. Rozmawiając o tym z nimi zastanawiałem się, czy to dużo, czy mało. Kobiet bezrobotnych jest w tej gminie więcej. Tych, które samotnie wychowują dzieci, o wiele więcej niż dziewięć. A tutaj nie mówi się jeszcze o eurosierotach. Nie pozwoliłem sobie nawet na poruszenie tego tematu podczas moich wypraw. Może w marcu?
Szkolenie podobało się, robiono to, co zaproponowały same kobiety. Było trochę działań psychospołecznych, były warsztaty aktywnego poszukiwania pracy, zajęcia przygotowania do zawodu „opiekun osób starszych”. Te dziewięć kobiet brało udział w zajęciach praktycznych w Domu Pomocy Społecznej „Kombatant” w Głubczycach.
Gdy prosiłem o ocenę projektu prowadzących szkolenia i warsztaty, to w ich ocenie zaangażowanie kobiet w udział w przedsięwzięciu było bardzo duże. Uczestniczki wykazały chęć zdobycia wiedzy, ale co ważniejsze, wyjścia poza monotonię swego codziennego życia. Warsztaty i przebywanie ze sobą spowodowało potrzebę kontynuacji dokształcania sił w innych kierunkach. To bardzo budujące dla osób animujących lokalne środowiska.
*
Wspomniałem o potrawie z huby. Skłamałbym, gdybym napisał, że w Baborowie poznałem sztukę przyrządzania potrawy godnej programu Makłowicza czy Okrasy. Pod Baborowem poznałem Tłustomosty. Malutką schowaną daleko od głównej drogi wioskę, którą charakteryzuje zapach i wielkość. Zapach kiszonki i placu zabaw w Warszawie, przy chyba ulicy Szucha? A może nie? Pamiętam z tego ogrodu pomnik Paderewskiego i strumyk, przy którym można było dojrzeć namiastkę polskiej wsi.
W samej wiosce jest niewielki kościółek i cmentarz, szkoła podstawowa, o którą toczyły się długi czas boje, a dzisiaj prowadzi je społeczne towarzystwo. Jest sklep, stacja kolejowa, którą naprawdę warto zobaczyć. Żal tylko, że nie jeździ tędy już żaden pociąg.
Podczas II wojny światowej znajdował się tutaj obóz koncentracyjny. Jeżdżąc po tych niewielkich miejscowościach, trafiam na wiele takich miejsc. Obozów, oflagów, stalagów czy powojennych obozów pracy. Ślady zatarte, najdłużej żyją w ludziach. Nie ma już kolczastych drutów, grobów i budynków. Wioski wyglądają jak uśpione kilka setek lat temu, gdzieś w okolicach Fryderyka Wielkiego.
Tłustomosty są świadectwem śląskich wierzeń folklorystycznych. A nawet starszych, bo przecież południce, żarptaki i utopce to świadectwo kultur jeszcze wcześniejszych. W wiosce znajduje się figura św. Jana Nepomucena, które powszechnie stawiano w miejscach uważanych za zasiedlone przez właśnie utopce. Poza tym wśród starszych mieszkańców szeroko rozpowszechniony jest przekaz ustny, dotyczący przede wszystkim mostu na rzece zwanej „Cyną” lub „Psiną”. Niedaleko Tłustomostów, nad tą samą rzeką, leży wioska o wdzięcznej nazwie Sucha Psina. Jakby koryto dawnego strumienia, po którym ślad zaginął, pozostawiając legendy odchodzące z każdym zatrzymanym przez czas sercem staruszków.
Tłustomosty szczycą się urodzonym tutaj Jozefem Martinem Nathanem, niemieckim księdzem rzymskokatolickim, ale też biskupem sufraganem archidiecezji ołomunieckiej. Lecz przede wszystkim zasłynął on jako twórca nowoczesnego podejścia do lecznictwa psychicznego, do walki z depresją i stresem. Był synem nauczyciela.
W 1892 roku został wikarym w Branicach. W 1900 roku utworzył szpital pod nazwą Zakłady Leczenia i Opieki, istniejący do dziś i leczący psychicznie chorych. W Branicach na terenie szpitala polecam odwiedzić kościółek. W sieni jest cykl malowideł – Archanioły. Przyzwyczajeni jesteśmy do trzech, a tam jest nieco więcej. W 1908 roku nabył kompleks sanatoryjny Rochus w Nysie, aby w późniejszych latach wybudować lub rozbudować kilka innych ośrodków leczniczo-opiekuńczych, a także kilka kościołów. Jak chociażby wspomniany wcześniej w Branicach.
Aktywność doprowadziła go do Reichstagu. W okresie lat 1914-1918 był jego posłem. Ten aktywny ksiądz w grudniu 1946 został wysiedlony do Opawy, gdzie wkrótce zmarł.
Może ten duchowy patron wioski dba i dzisiaj o aktywność jej mieszkańców. Prowadziłem kilka spotkań i warsztatów z Kołem Gospodyń w Tłustomostach. To była uczta dla każdego, komu bliskie są sprawy aktywności i animacji lokalnych, malutkich społeczności. Porywające pomysły na integrację wioski, zajęć w szkole albo w świetlicy. Moc pomysłów na rozwój wioski. Jak choćby zwykła rzecz – plac zabaw.
W związku z determinacją i zaangażowaniem mieszkańców gmina przeznaczyła sołectwu dziesięć tysięcy złotych na wyposażenie placu zabaw, o wyborze którego zadecydowali mieszkańcy miejscowości – głównie dzieci, które najlepiej wiedzą czego brakuje im do pełni szczęścia. Nie jest to też częstym zjawiskiem, że dorośli pytają dzieci, czego potrzebują. A w Tłustomostach ważny jest każdy obywatel. Nawet ten najmniejszy. I ważne są jego potrzeby. Wybrano huśtawki: ważkę, podwójną, ale także kompleks sprawnościowy oraz sprężynowego konika. Koło Gospodyń Wiejskich w Tłustomostach organizuje corocznie jedyny w swoim rodzaju bal karnawałowy. Bal, dzięki któremu pozyskują sponsorów, przyjaciół i innych sprzymierzeńców. Czy nie ma w tym opieki księdza Józefa, a przynajmniej jego ukochanych archaniołów?
*
Jak się dobrze rozpędzić, to rowerem w godzinę dotrzemy do Kietrza. Dziś miasto jest wyludnione i postarzałe. Ta niegdyś sławna „stolica polskich dywanów” obecnie nie przypomina już w niczym dawnej świetności. Dawna to osada słowiańska sięgająca już XI wieku. Miejscowość od dawna znana była jako miasto tkaczy. W 1539 roku istniało w Kietrzu bractwo czeladników tkackich, a w trzydzieści lat później powstał „porządek cechowy” dla tkaczy. W roku 1784 mieszkało w mieście 46 płócienników i 3 sukienników. W 1840 roku len i bawełnę tkano już w 350 warsztatach, zaś wełnę w 36. Wystarczyło trzydzieści lat rewolucji przemysłowej, aby pod koniec XIX wieku rzemiosło zaczęło chylić się ku upadkowi. Szczególnie rok 1870 zaznaczył się intensywnym rozwojem tkactwa fabrycznego, które przyczyniło się do upadku rzemiosła. O Kietrzu piszę nieco historii, ponieważ to miasteczko powróciło już raz do korzeni, to znaczy do rolnictwa. Zarzucili wtedy ludzie pracę w tkalniach i zaczęli uprawiać ziemię. Tak było w dobie kryzysu światowego przed II wojną światową. W 1935 roku było w Kietrzu 5 fabryk pluszu i dywanów.
Co ciekawe, miasto wielokrotnie było niszczone przez pożary. W sumie w historii zanotowano ich aż kilkadziesiąt. Największe z nich zanotowano w latach: 1560, 1641, 1694, 1759, 1829 i 1840. A do tego jeszcze wojny śląskie, wcześniej wojna trzydziestoletnia, a także II wojna nie pozostawiły tego miasteczka w spokoju. Może dlatego odbudowywane było dzięki pracowitości i przywiązaniu do tej ziemi jej mieszkańców.
Fascynuje determinacja samorządu i ludzi w działaniach aktywizujących i starań o środki dla całej gminy. Warto odwiedzić Kietrz, by poznać tych ludzi i ich pracę.
*
Powiat Głubczycki to osobna historia. O wszystkich spotkaniach i zdarzeniach można napisać kolejną opowieść. Odwiedziłem kilka miejsc, ale najbardziej fascynującym jest dworzec kolejowy. Kiedyś ludzie do Głubczyc z bliższych i dalszych wiosek jeździli koleją. Dziś budynek dworca zamknięty jest na cztery przysłowiowe spusty. A tacy jak ja skazani są na autobusy. Budynek stacji jest intrygujący dlatego, że został zaprojektowany jako „lokomotywa”. To chyba jedyny taki obiekt w Europie.
Wokół Głubczyc rozciągają się pola i… pola. Wioski rozrzucone są pośród nich, gdzieniegdzie wystają ponad ziemię niewielkie bloki dawnych PGR-ów. Wpływy czeskie, morawskie, niemieckie, śląskie i polskie. Takiej mozaiki szukać trudno gdzie indziej. Ale nie tylko tych kultur. W małej wiosce zagubionej pomiędzy polami gdzieś na trasie z Głubczyc do Opola znalazłem jeszcze coś. Wpływy włoskie?
To jedna z najstarszych miejscowości Górnego Śląska, nadana w XIII wieku Opactwu w Lubiążu. Na terenie tej parafii cieszył się wielką czcią kult św. Bryksjusza, który uchodził za patrona przeciw wszelkim cierpieniom ciała i złym duchom. Był on biskupem we francuskim mieście Tours. Jako duchowny nie odznaczał się początkowo przykładnym zachowaniem, był też zbyt hardy w stosunku do biskupa św. Marcina, którego był uczniem. Św. Marcin przepowiadał mu, że zostanie jego następcą i wycierpi wiele potwarzy. Przepowiednia spełniła się dokładnie, rzucano na niego oszczerstwa, musiał nawet uchodzić do Rzymu. Wrócił po siedemnastu latach do swojej diecezji, gdzie umarł otoczony czcią swoich diecezjan.
Jego kult został uhonorowany w herbie gminy Pawłowiczki. A wioska zwie się Gościęcin.
O różnorodności kulturowej Śląska można pisać ciągle i wciąż odkrywa się tutaj nowe nurty. Zwłaszcza trójkąt KGB jest miejscem ciekawym pod względem nie tylko krajobrazu, architektury, ale poprzedź wszystkim ludzi. Tych, którzy są tu od zawsze, tych, których tu przesiedlono i tych, co przyjechali z własnej woli. W jednych wioskach potrafią budować wspólnoty, a w sąsiednich nie mogą doprowadzić do porozumienia w szerokości chodnika!
*
Potrzeba wielu liderów i animatorów, aby w ludziach zamieszkujących wieś uruchomić mechanizmy pozwalające przede wszystkim uwierzyć, że to, jaka będzie jakość ich życia i życia ich dzieci, zależy od nich samych. Organizowane kursy, szkolenia lub warsztaty za własne czy pozyskane z Unii Europejskiej pieniądze nic nie dają, jeśli nie będzie w ludziach potrzeby rozwijania siebie, a nie posiadania jedynie coraz więcej. Cieszy coraz większa potrzeba przebywania w grupie, wspólnego robienia „czegoś”, zabawy, festynu, dożynek czy remontu szkoły.
W trójkącie KGB mieszkańcy chcą się zmieniać, rozwijać. Uczestniczą w każdych możliwych szkoleniach i warsztatach, nie tylko organizowanych przez gminy i stowarzyszenia powiatu głubczyckiego, ale też sąsiedniego – raciborskiego. Tych kilka fotografii pochodzi właśnie ze wspólnego szkolenia liderek i animatorek w Jarnołtówku. A żeby było jednak coś o KGB, zakończę pozwólcie przypomnieniem krótkiego opowiadania, pewnego repatrianta spotkanego w oczekiwaniu na PKS przy nieczynnym dworcu PKP w Głubczycach.
***
„Oficer KGB rozmawia z rekrutem w ramach egzaminu pierwszego stopnia:
– Kto jest Twoim ojcem?
– Marszałek Stalin.
– Jak to?
– Przecież marszałek Stalin jest ojcem nas wszystkich, prawda?
Zaskoczony oficer przyznał rekrutowi rację i pyta dalej:
– Kto jest Twoją matką?
– Związek Radziecki.
– Jak to?
– Przecież Związek Radziecki jest matką wszystkich narodów!
Odpowiedzi rekruta spodobały się radzieckiemu oficerowi, więc z nadzieją w głosie zadaje jeszcze jedno pytanie:
– A Ty kim chciałbyś zostać?
– Sierotą!”