Wiszą na ścianie i nie płaczą

repository_GOR_2

Ból napiętych mięśni, zadyszka i spływający po plecach pot mogą być całkiem przyjemne, a nawet ekscytujące. Jeśli nie towarzyszą niewolniczej robocie „na czarno”, mogą stanowić cel ludzkiej aktywności.  

Zdrowy, skumulowany wysiłek jest teraz w modzie. Poranne marszobiegi, rowerowe eskapady, ogólnie rzecz biorąc, dbałość o sylwetkę, kondycję i formę znamionuje przynależność do klasy co najmniej średniej. To zresztą zrozumiałe, trudno od nielegalnie eksploatowanego murarza oczekiwać, by przed codzienną harówką rozgrzewał się dziesięciokilometrowym crossem przez las lub uprawiał jogging, zanim spożyje lekkostrawną kolację. Menadżerom, studentom, przedstawicielom wolnych zawodów znacznie bardziej przystoją tego rodzaju rozrywki.

W pogodne weekendy spragnione intensywnego ruchu ekipy wyruszają na skałki. Wystarczy lina, przyczepne obuwie i mieszek z talkiem (do osuszania wilgotnych dłoni), by dźwignąć się na poziom wyższy względem morza, a także (i tak wysokich) wyobrażeń o sobie. Skalnej ściany nie trzeba pokonywać na czas, nie trzeba nawet docierać do jej wierzchołka. Liczy się oderwanie od płaskiego podłoża, parę chwytów, podciągnięć, oparć czubka buta na wapiennym występie. Pełznąc w górę, można chwilkę odpocząć, rozejrzeć się nieco, pójść wyżej lub wrócić na ziemię. Kiedy techniki za mało, pomoże bardziej doświadczony kolega. Wchodził pierwszy, więc podpowie z dołu gdzie szukać wyżłobienia, czy prawą, czy lewą nogą rozpoczynać kolejną fazę wspinaczki.

Z noszami w górę

W nasycony wielbicielami skałek pejzaż wdziera się czasami pewien dysonans.  Oto wśród zwiewnie ubranych chłopaków i dziewcząt pojawia się grupa w obszernych kombinezonach, w ciężkich buciorach i zapiętych pod brodami kaskach. Z opinających kostiumy uprzęży zwisają karabińczyki, a przytaszczonymi przez nich linami można wyposażyć niejedną wyprawę w Himalaje. Widać, że przybyli nie po to, by zawrócić w pół drogi, rekreacyjnie pobawić się w spidermanów.

Kiedy trzeba, ściągną z drzewa.

***

Pierwsi na ścianę wchodzą Arkadiusz Ruda Stępień i Felek Feluś Fellini. Na szczycie czeka Dawid Gach, u samego podnóża czuwa Krzysiek Szczypka. Ruda i Feluś mają przytroczone do boków wory z linami. Na skalnej półce tkają z nich misterną pajęczynę – skomplikowaną sieć, dzięki której można bezpiecznie transportować spore ładunki. Reszta ferajny zajęta jest montowaniem wyciągu. Przyczepiony do drzewa koniec liny z całych sił napinają Mariusz Handzlik, Patryk Jendrysik i Grzegorz Jordan Pszowski. Pochyłym sznurem wciągną plastikowe, łódkowate nosze z kukłą o wadze dorosłego człowieka.  Feluś odbierze „przesyłkę” w połowie ściany, a Ruda będzie się z nią wdrapywał na ostatnim, pionowym odcinku.  Te szczytowe metry są walką z dojmującym zmęczeniem, krzesaniem resztek energii, by Sławomir Wadoń mógł w krótkofalówce usłyszeć, że akcję szczęśliwie zakończono.


W górę trudniej niż w dół.

***

Ci ludzie nie są na co dzień menadżerami wielkich korporacji lub troszczącymi się o piękno własnego ciała i zegarka ministrami. Wielu z nich fizycznie tyra za marne grosze, rozrywką jest dla nich służenie bliźnim. Biegli w specjalistycznym ratownictwie strażacy ochotnicy co pewien czas szlifują swoje umiejętności w jakimś ciekawym miejscu. Te szkoleniowe zloty organizują z własnej inicjatywy, bez „odgórnych” zaleceń, wskazówek, sugestii. W tym roku gospodarzem trzydniowego, obfitego w wydarzenia meetingu była Grupa Ratownictwa Wysokościowego i Poszukiwawczego OSP Ogrodzieniec. Z jej zaproszenia skorzystały podobne zespoły z Warszawy, Jastrzębia Zdroju, Lipowej, Zbrosławic, Kęt. Kwaterowali w namiotach, z rana wyruszali do zadań. Ściągali z drzewa niefortunnego lotniarza, biegnąc za tropiącymi psami, odnajdywali w lesie nieprzytomnych rannych, ekspediowali na szczyt skały kontuzjowanego wspinacza (bo o wiele trudniej bezwładne ciało wciągać niż spuszczać).  Weekendowy trening przerywały niektórym wezwania do rzeczywistych akcji na macierzystym terenie. Wsiadali w auta, robili co do nich należy i wracali. Gospodarzy wybiła z rytmu konieczność szukania naprawdę zaginionej kobiety (co wyszła z domu i nie wróciła).


Przed wniebowstąpieniem.

Pozostają w gotowości

Ogrodzienieccy „wysokościowcy” to dziewięciu młodych ludzi, dowodzonych przez Łukasza Marczyka. Swoje starania o utworzenie grupy rozpoczął pięć lat temu. Po analizie potencjalnych zagrożeń w regionie Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej uznała ideę Łukasza Marczyka za godną wcielenia w życie. Odbywszy serię kursów, „skałolubna dziewiątka” zaczęła funkcjonować w 2010 roku. Chętnych było więcej, ale w trakcie kursów wymiękli. W województwie dostrzegają jej przydatność, skoro komenda forsy na sprzęt nie skąpi. Niebawem ruszy nabór do elitarnego grona druhów (w planie jest przyjęcie czterech nowych), zaś techniczne zaplecze wzbogaci terenowy samochód, zdolny pokonywać największe wertepy (KW PSP właśnie realizuje przetarg na to superato).


Drobna komplikacja.

***

Istnienie wyspecjalizowanych ekip ratowniczych realnie zwiększa bezpieczeństwo na obszarach ich działania. W trudnym terenie i nadzwyczajnych okolicznościach nikt szybciej i sprawniej nie zdejmie turysty z unieruchomionej kolejki krzesełkowej, nie wydobędzie z jaskini zakleszczonego grotołaza czy sprowadzi na twardy grunt „taternika”, który wisi na ścianie i płacze. Dobrze wiedzieć, że są, czuwają, systematycznie podnoszą swoje umiejętności. Taka świadomość to również zachęta, by krajoznawczo eksplorować i te rejony, gdzie nie tylko równo i płasko.


Piesek niepozorny, ale świetnie węszy.

Chłopaki z Ogrodzieńca nie mieli dotychczas okazji faktycznego sprawdzenia się „w boju”.  Wysokościowe zajęcia są dla nich dodatkiem do normalnej, takiej jak wszędzie, ochotniczej służby. Gaszenia tlących się traw i podpalonych lasów, usuwania połamanych wichrem konarów, osuszania zalanych powodzią obiektów. Najważniejsze jednak, że pozostają w ciągłej gotowości, że kiedy trzeba będzie ujawnić nadzwyczajne kompetencje, na pewno nie zawiodą.


Chwała na wysokości.

***

Część tych, którzy wstępują w szeregi OSP chce zostać zawodowymi strażakami. Im dłużej poświęcają się wolontariatowi, im więcej sprawności zdobywają, tym bardziej utwierdzają się w przekonaniu, że w najbliższej komendzie zajęcie znajdą Franki, Józki, Maćki „z ulicy”. Można być supermenem, połączeniem Arnolda Schwarzeneggera z Sylvestrem Stallonem, a i tak na etat przyjmą kolesia z rekomendacji (tych, co u władzy lub blisko niej). Takie to, powiatowe standardy.

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!