Wejście gminnego smoczka

Dwadzieścia medali i cztery statuetki to jak na trzy i pół roku uprawiania dyscypliny dorobek całkiem pokaźny. Zwłaszcza, że na początku nic sukcesów nie zwiastowało. 

Dziesięcioletni dzisiaj Bartek Rozlał o treningach karate tradycyjnego dowiedział się z ogłoszenia w szkolnej gablotce. Do poznawania wschodnich technik walki zapraszał Uczniowski Klub Sportowy w Ogrodzieńcu.

Rodzice dali się przekonać i na zajęcie zapisali. Uznali, że może to i dobry pomysł, skoro u chłopca stwierdzono skrzywienie kręgosłupa, a pewien ortopeda-konował podejrzewał  krótszą nogę. Przynajmniej we wstępnej, ogólnorozwojowej fazie ćwiczeń była szansa wczesnego wyeliminowania wady postawy i okazja nabrania przydatnej młodemu człowiekowi tężyzny fizycznej.

Podczas pierwszych zajęć w ogrodzienieckiej podstawówce trener nie dostrzegał u Bartka zadatków na wybitnego karatekę. Adept ducha nie tracił i kilka razy w tygodniu do sali gimnastycznej wbiegał. Rezultaty uporu mile zaskoczyły senseia (nauczyciela sztuki walki) i w coraz większą radość zaczęły wprawiać rodziców. W swojej grupie wiekowej Bartek jest najlepszy, a klasę potwierdza już nie tylko na gminnych arenach.

***

Sportowe sukcesy zmieniły życie rodziny, podporządkowały je rozwijaniu pasji chłopca. Na uzupełniające zajęcia jeździ teraz do odległego o sześćdziesiąt kilometrów Bytomia, coraz częściej odwiedza rozsiane po całej Polsce miejsca turniejów, zawodów, mistrzostw. Państwo Rozłałowie zrezygnowali z letniego wypoczynku w kurortach, na tradycyjne wywczasy nie pozwala harmonogram występów syna.


Od lewej Dariusz Kosiński, Bartek, Renata i Kamil Rozlałowie.

Kamil Rozlał (ojciec) pracuje w banku w Jaworznie (pięćdziesiąt kilometrów od Ogrodzieńca). Urlopy planuje według kalendarza imprez Polskiego Związku Karate. Mama Renata jest nauczycielką szkoły podstawowej w sołectwie Dłużec (dwadzieścia kilometrów od Ogrodzieńca), w zawodach Bartka też stara się uczestniczyć.

Nie dla mamony

Karate, szczególnie „klasyczne”, nie należy do dziedzin gwarantujących nawet największym mistrzom materialny dostatek, sławę, oszałamiające honoraria za udział w reklamach. Komercyjne zasoby tej ruchowej aktywności wyczerpali Bruce Lee, Chuck Norris, Jackie Chan, ich następcom popularność i góra forsy na bankowym koncie raczej nie są pisane.

Kamil Rozlał ma tego świadomość, nie widzi siebie w roli taty sióstr Radwańskich, planowo i konsekwentnie współtworzącego przyszłą fortunę potomstwa. Zainteresowania syna traktuje jako atrakcyjną, dobrowolnie akceptowaną formę uczenia się dyscypliny, nabywania umiejętności radzenia sobie z porażkami i pokornego stosunku do własnych osiągnięć. Bartek był dawniej bardzo nieśmiały, dziś jest gwiazdą szkolnych przedstawień. W sprawdzianie wiedzy trzecioklasistów na czterdzieści możliwych punktów zdobył trzydzieści osiem. Dzięki sportowi jego znajomość świata i ludzi przekroczyła gminny horyzont.

***

Państwo Rozlałowie są zatem przykładnymi rodzicami, dbającymi o harmonijny, fizyczny i duchowy rozwój dziecka, ale mają także możliwości realizowania swojej wychowawczej koncepcji. Co prawda w aspekcie niezbędnego „oporządzenia”, karate nie zalicza się do kosztownych dyscyplin, jednak im bardziej profesjonalny poziom, tym większe dodatkowe wydatki. Niebawem Bartek wyrusza na zawody do Bytomia, potem do Płocka. Każdy taki wyjazd to opłacenie wpisowego i ubezpieczenia, a jeśli turniej trwa klika dni (tyle zazwyczaj trwa), trzeba wynająć pokój w hotelu. Zimowe i letnie zgrupowania treningowe (beskidzka Rycerka Górna, nadmorskie Władysławowo) też darmowe nie są. Co gorsza, nie zawsze zainwestowane pieniądze „zwracają się” laurem zwycięzcy czy choćby przyzwoitą pozycją w końcowej klasyfikacji. W zeszłym roku w Gdyni Bartek już w pierwszym starciu trafił na lepszego od siebie przeciwnika. Wyprawa na drugi koniec Polski zakończyła się zaledwie pięciominutowym pobytem na parkiecie.


Sensei Darek i jego uczniowie.

Niestety nie wszyscy kochający rodzice są w stanie tak dbać o potrzeby swoich latorośli. Już samo dowożenie na zajęcia z dalej położonych wiosek bywa zbyt dużym wysiłkiem finansowym. Gdy rodzina jest liczna, a jej dorosłych członków bezrobocie nie omija, najmłodszym pozostaje siedzenie w domu i popularne, niekoniecznie twórcze rozrywki.

Przyczajony tygrys

Na wszechobecnych „Orlikach” można ganiać za piłką do woli, ale bardziej wyszukane formy wypełniania wolnego czasu wymagają w mniejszych ośrodkach inicjatywy i zaangażowania prawdziwych zapaleńców. To bezinteresowni propagatorzy nietypowych hobby sprawiają, że w gminach i sołectwach jest często ciekawiej, rozumniej, grzeczniej niż w blokowiskach stołecznej Warszawy, światowego Wrocławia, bogatego wysoką kulturą Krakowa.

Burmistrz Ogrodzieńca stworzył dziecięco-młodzieżową orkiestrę dętą, a tylko dla dziewcząt powstał zawzięcie ćwiczący zespół mażoretek. Uczniowski Klub Sportowy jest dziełem czterdziestodwuletniego Dariusza Kosińskiego.

Na pierwszy rzut oka trudno w sesneiu Darku doszukać się dynamiki efektownie eksponowanej w „Wejściu smoka” Rosła, nieco zwalista sylwetka, okulary na okrągłej twarzy plasują go w gronie dobrodusznych mistrzów gotowania lub pozbawionych wyobraźni księgowych. Lokalnej społeczności najbardziej znany jest z artystycznych występów w kościele. Z przytwierdzoną do gitary harmonijką ustną, śpiewem i grą ubarwia od czasu do czasu niedzielne msze. Dopiero w gimnastycznej salce przyczajony tygrys, ukryty smok ujawnia drugą stronę mocy. Tutaj zadziwia zwinnością, bojowymi okrzykami uśmierca muchy w locie.


Tym razem tylko brąz.

Z wykształcenia jest inżynierem automatykiem, od pewnego czasu kieruje domem kultury w niedalekich Kroczycach. Miłością do karate zapałał na studiach, później odbył kurs instruktora i filozoficznie pojmowaną sztuką walki zaczął infekować młodszych oraz starszych mieszkańców okolicy.

Pierwszą sekcję karate tradycyjnego założył siedem lat temu w ogrodzienieckim domu kultury. W 2010 roku sekcja przekształciła się w Uczniowski Klub Sportowy, a treningi przeniesiono do podstawówki.

Choć w nazwie widnieje „uczniowskość”, klub otwarty jest dla wszystkich chętnych. Obok dzieciaków, w małej sali gimnastycznej (szkoła ma także dużą salę) ćwiczą łysiejący, brodaci i wąsaci panowie.

Dariusz Kosiński za futbolem nie przepada, „orlikowe szaleństwo” jest dla niego pójściem kreatorów aktywnego wypoczynku na łatwiznę. Swoim podopiecznym chce dać coś więcej niż prymitywna kopanina na sztucznej murawie, jakże częste chamstwo i agresja jej wielbicieli.

Trzeba przyznać, że dziedzinę wybrał niszową. Spośród licznych, systematycznie wzbogacanych o nowe, odmian karate, „tradycyjna” jest chyba najrzadziej praktykowaną. Jej rozwój hamuje niedostatek trenerów, ale ta elitarność ma również dobre strony. Niezbyt silna konkurencja powoduje, że UKS Ogrodzieniec zalicza się do wojewódzkiej czołówki. Jego wychowankowie notorycznie stają na podium, koszą medale w prestiżowych imprezach.

Z miotłą na karatekę

Jednak zapał zderza się z obiektywnymi ograniczeniami. Kluby egzystują głównie dzięki finansowemu zaangażowaniu swoich członków. Na poważny sponsoring nie ma co liczyć, zaś w „kryzysowych” budżetach samorządów nie mieści się zadowalające wsparcie. Sukcesem senseia Darka jest wyproszenie u gminy klubowych dresów, w których będzie można godnie wystąpić na najbliższych zawodach.

***

Jak każdemu pochłoniętemu własną pasją entuzjaście, także Dariuszowi Kosińskiemu i jego grupie trudno zrozumieć obojętność mniej gorliwego otoczenia. Kamil Rozlał dziwi się, że dopiero sporządzona przez niego długa lista trofeów Bartka uświadomiła burmistrzowi skalę tych sportowych osiągnięć. Że dopiero wtedy skłoniła gospodarza gminy do uhonorowania dorobku dyplomem.

Obojętność bywa niekiedy rzeczywista, a nawet przybiera postać niechęci. Sensei Darek pamięta organizowane w hali gimnazjum zawody, których przebieg mogły skutecznie zakłócić szkolne sprzątaczki. Już sama zapowiedź turnieju wywołała u nich alergiczną reakcję na potencjalne zabrudzenie parkietu. Na dwudniowe, weekendowe sprzątanie obiektu Dariusz Kosiński musiał zawrzeć z nimi umowę o dzieło (opłaconą pieniędzmi klubu), a potem wypełnić i dostarczyć do Urzędu Skarbowego ich PITy.

Rodzice Bartka napotykają jeszcze inne trudności. Do udziału w ponadlokalnych zawodach potrzebne są badania i opinia lekarza sportowego. Specjalisty w tej dziedzinie nie uświadczysz w całym powiecie. Koniecznego sprawdzianu wydolności organizmu i stanu zdrowia trzeba dokonywać w Wolbromiu (dwadzieścia pięć kilometrów od Ogrodzieńca), a to, rzecz jasna, kolejne koszty.

***

Pomijając mniej radosne aspekty funkcjonowania Uczniowskiego Klubu Sportowego, to z niego gminny smoczek Bartek wszedł na liczące się areny. Jego wejście jest bez wątpienia zasługą senseia Darka.

Maciej Pawłowski  

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!