Zieloni z urodzenia

repository_ZIELONI-Z-UR_2

Lubią przykuwać się do mostów, energetycznych słupów, trwale związanych z podłożem barierek. Pojawiają się tam, gdzie prymitywizmowi zagraża cywilizacja, gdzie sochę i radło ma zastąpić kombajn, a gnój wypierają nawozy sztuczne.

Aktywiści ruchów ekologicznych, bo o nich mowa, kochają skierowane na siebie kamery. Są doskonałym narzędziem małych, politycznych gierek i wielkich gier interesów. W ich przydatnym cieniu prowincjonalna opozycja toczy wojny z lokalną władzą i konkurują ze sobą potężne, ogólnoświatowe koncerny. Kiedy baczniej przyjrzeć się hałaśliwym protestom przeciw unicestwianiu natury, okazuje się, że nad zablokowaniem rozbudowy jakiejś konwencjonalnej elektrowni pracuje sztab doświadczonych prawników a „wybitne autorytety naukowe”, wykazując szkodliwość określonego produktu, biorą forsę od firm wytwarzających łudząco podobne barachło.

***

Ekolodzy-racjonaliści nie wskakują na budowie obwodnicy do kalfasu z gaszonym wapnem, nie stają pod kafarem wbijającym pale pod nową estakadę. Inaczej rozumieją nieuchronność postępu i swoją rolę w powstrzymywaniu jego niepożądanych skutków. Ekolodzy-racjonaliści na co dzień urzędują przy ulicy Rząsowskiej 24 w Częstochowie.

Nanobadacze

W tym zacisznym, mało ruchliwym miejscu zakotwiczyła się delegatura Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Jej niespełna pięćdziesięcioosobowa załoga bacznie obserwuje powiaty częstochowski, kłobucki, lubliniecki, myszkowski, zawierciański, tarnogórski. Codziennej, super wnikliwej lustracji poddaje obszar stanowiący czterdzieści procent województwa śląskiego. Zaawansowanymi technikami, dosłownie i w przenośni, rozkłada go na atomy.

Próżno tu szukać sladów kurzu.

Zaledwie czternastu, w powszechnym odczuciu gniewnych ludzi dozoruje gospodarcze życie „Regionu Północnego” (tak w oficjalnej terminologii ochrzczono tę część województwa). Wkraczają do wielkich fabryk, mniej okazałych przedsiębiorstw i domowych manufaktur. Teoretycznie mogą zamknąć każdy zakład pracy, jeśli jego działalność bruździ otoczeniu. Od ostatecznych rozwiązań, wolą popartą finansowym naciskiem perswazję. Dotkliwa kara pieniężna jest lepsza niż wywalanie ludzi na bruk i, jak uczy doświadczenie, na ogół skłania trucicieli do rezygnacji z zabójczych praktyk.


Sentymentalny kącik Mariusza Ślęzańskiego.

Jednak sercem delegatury nie jest zespół kontrolny, a laboratorium opisujące świat chemicznymi wzorami. W jednym z pomieszczeń przeszklona szafa kryje instrumenty przywołujące epokę tryumfu maszyn parowych tudzież zimnowojenną walkę wywiadów. Z solidnej rzemieślniczej roboty, z materiałów, którym obca była sztuczna polimeryzacja powstała ogromna strzykawa (aparat Ruttnera do pobierania próbek wód głębinowych). Zawartością drewnianej skrzyneczki wczesny James Bond mógłby wysadzić moskiewską siedzibę KGB, zaś „Aspirator Typ AS-50” przypomina dzieło z zestawu dla małego majsterkowicza. Ten sentymentalny kącik stworzył Mariusz Ślęzański, kierownik Działu Monitoringu Środowiska. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku posługiwano się w Polsce takimi właśnie, muzealnymi narzędziami.

***

Prawdziwe laboratorium funkcjonuje za przezroczystymi, szyfrowo zamykanymi drzwiami, w pokojach wypełnionych wartą miliony złotych aparaturą. Na tle białych kafelków laikowi czasami rzuca się w oczy coś na kształt kuchenki mikrofalowej, dawno wycofanej z użytku pralki „Frania”, czy zwyczajnej lodówki. W tych „znajomych”, niewinnych formach lądują drobiny tego, co znaleźć można na podległym częstochowskiej delegaturze terytorium. W „domowo”, a częściej „kosmicznie” wyglądających machinach powstaje beznamiętny, ścisły obraz tego co pijemy, dotykamy, czym oddychamy. Po półkach i szafkach próżno przejeżdżać palcem w poszukiwaniu śladów kurzu, za to trupim czaszkom i jaskrawym trójkątom na szybach drzwi towarzyszą krótkie komunikaty: „SKAŻENIE BIOLOGICZNE”, „UWAGA SUBSTANCJA SZKODLIWA LUB DRAŻNIACA”.


Niebezpieczeństwo wisi w powietrzu.

***

Zatrudnieni tu ludzie tkwią w świecie niewyobrażalnie małych jednostek miary. Dla nich i obsługiwanych przez nich urządzeń miligram jest toną, mikron kilometrem. Ta dokładność pozwala na filtrze o rozmiarach denka szklanki zrekonstruować pełny skład zawieszonego w powietrzu pyłu, w kropli wody odkryć bogactwo życia, a także niszczącej go „fizyki” i „chemii”. Waldemar Duda – szef pracowni biologii bada ciekła materię optycznie potężnym mikroskopem. Rzeczne próbki kojarzą się w powiększeniu z wystawą wyrafinowanego jubilera. Oczarowują „mistrzowsko oprawionymi klejnotami”, „misternie sporządzonymi broszkami”, efektownymi „spinkami”.


Mikroskopowe klejnoty Waldemara Dudy.

Aparaturę cechuje wyjątkowa przenikliwość, ale także nadzwyczajna czułość. – „Pewnego razu nasze chromatografy po prostu zwariowały. Zaczęły pokazywać zupełnie nieprawdopodobne dane. Okazało się, że konserwator coś tam w piwnicy malował. Otwarta puszka farby tak podziałała.” – wspomina Mariusz Ślęzański.


Pewnego razu chromatografy zwariowały.

Materiał do analiz czerpią nie tylko z rozsianych w terenie punktów pomiarowych. Gdy zachodzi potrzeba, coś się gdzieś rozleje, coś zaczyna dymić i smrodzić, wyrusza tam mobilna stacja interwencyjna. Zamontowane w ambulansie detektory, rejestratory, analizatory są laboratorium w pigułce. To jedyny taki pojazd w województwie. Ostatnio widziano go na Górnym Śląsku, przy tlącej się hałdzie kopalnianej.


Laboratorium na kółkach.

Buraczana zagłada

Kontrolowany przez częstochowską delegaturę rejon jest w dużej części pokryty lasami, sporo tu rolniczego areału i pozbawionych wielkiego przemysłu enklaw turystycznych. Wydawać by się mogło, że inspektorzy ochrony środowiska niewiele mają do roboty.

To złudne wrażenie. Paradoksalnie, przynależność Polski do wrażliwej na ekologiczne kwestie wspólnoty europejskiej stwarza więcej zagrożeń niż w czasach realnego socjalizmu. – „Wtedy gospodyni dysponowała proszkiem do prania „IXI”, szarym mydłem „z jeleniem” i płynem do mycia naczyń „Ludwik”. Dzisiaj na wsi wykorzystywanie detergentów jest równie szerokie, co w miastach” – zauważa Mariusz Ślęzański.

To prawda, że w wioskach coraz powszechniejsze stają się cywilizacyjne zdobycze, chociażby w postaci wodociągów. Problem w tym, że ów postęp jest często wycinkowy. Jeśli wraz z wodociągiem nie powstaje kanalizacja, istnieje prawdopodobieństwo, że w tym, co ludność wchłania znajdzie się to, co wydala. Wadliwie funkcjonujące mleczarnie, nonszalancko postępujące z uboczną produkcją przetwórnie owoców mogą być groźniejsze od zakładów chemicznych. Sokiem z buraków da się dotkliwiej zdegradować rzekę niż wodą po goleniu.

Oni to lubią

Ludzie z delegatury są „zieloni” z urodzenia. Wchodzą na dzikie wysypiska podejrzanych odpadów, pochylają się nad porzuconymi beczkami z cuchnącą zawartością. Doświadczeni analitycy grzebią w czymś, od czego instynkt samozachowawczy każe trzymać się z daleka. Godzinami ślęczą nad chromatograficznymi widmami pobranych próbek.

Robią to, bo lubią. Wierzą, że dzięki ich mozolnej pracy świat może być czystszy, zdrowszy, przyjaźniejszy. Niestety wiara narażana jest niekiedy na poważne kryzysy. Wywołują je zakorzenione w społeczeństwie nawyki, hierarchie wartości dalekie ideałom Greenpeace’u czy też po prostu częsty u rodaków brak dobrego wychowania.

Zdaniem Mariusza Ślęzańskiego, robota ekologów-racjonalistów będzie po części daremna dopóki nie zmieni się narodowa mentalność. Dopóki „nowoczesny” rolnik nie będzie widział niczego zdrożnego w obmywaniu opryskiwacza upraw w pobliskiej rzece, a elegancki pan będzie odwiedzał las, by bagażnik luksusowego auta opróżnić z domowych odpadków.

Maciej Pawłowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!