Żeby korniki zabytku nie zjadły

repository_POLI_polichromie_20122zajaminix

Przemysław Chrzanowski: Wiele zabytków sakralnych w naszym kraju jest w opłakanym stanie, z czego to wynika?

 

Krystyna Teresa Borkowska, konserwator dzieł sztuki: – Przede wszystkim najbardziej destrukcyjnie z zabytkami obchodzi się czas. Wiadomo – wszystko się starzeje i po pewnym czasie wymaga ludzkiej interwencji. Poza tym mamy do czynienia z obiektami kilkusetletnimi, które musiały przejść przez historyczne zawirowania, wojny. W międzyczasie spadały dachówki, zarywały się więźby dachowe, wybijano szyby w oknach… To wszystko ma wpływ na stale postępujący proces niszczenia zabytków.

Czasem niszczymy je sami na własne życzenie?

K.B.:– Niestety tak. Przyczyniają się do tego ludzie pogrążeni w totalnej niewiedzy. Mam tu na myśli głównie osoby sprzątające obiekty sakralne. Wiadomo, że nie są one w żaden sposób przeszkolone w tym zakresie. W ruch idą szczotki ścierki, detergenty. Panie szorują ile tylko sił w rękach – przecież o to chodzi, żeby było czysto. Tymczasem wystarczy kilka razy mokrą szmatką przetrzeć złocenia na ołtarzu, by je zupełnie zniszczyć. Ludziom się wydaje, że warstwa koloru jest nie wiadomo jak gruba, tymczasem złocenia mają postać cieniuteńkich arkuszy foliowych.

To prawda, że zabytkom szkodzi już sama obecność człowieka?

Joanna Czernichowska, konserwator dzieł sztuki: – Poniekąd tak, bo ludzie stłoczeni w kościele przyczyniają się do znacznego podniesienia poziomu wilgotności. Jeśli wewnątrz nie ma właściwej wentylacji, to z czasem na ścianach pojawi się zagrzybienie. Spotkaliśmy się wielokrotnie z sytuacją, gdzie w kościołach pozabijano deskami otwory wentylacyjne, żeby było cieplej. Tymczasem w tak wiekowych budowlach odpowiednia cyrkulacja powietrza jest sprawą kluczową. Zbawienne bywają w tym kontekście nieszczelne okna, w zabytkowych obiektach sakralnych to pewna norma.

Na przestrzeni dziejów parafianie starali się dokonywać pewnych inwestycji we własnym zakresie. Do rzadkości nie należą sytuacje, w których montowano na przykład współczesne drzwi do XVII-wiecznego kościoła.

J.C.: – Trudno ich za to winić. Tego typu inwestycje podejmowano głównie w latach 60-70., kiedy był powszechny problem z dostępem do odpowiednich materiałów. Sposób ich wykonania też pozostawia wiele do życzenia. Grzechem jest natomiast montowanie zupełnie współczesnych drzwi i okien teraz, kiedy rynek oferuje co tylko nam się zamarzy. Tymczasem widzimy w całej Polsce takie świątynie, powiedzmy XIX-wieczne, w których instaluje się super szczelną stolarkę, swym wyglądem kompletnie nie nawiązującą do epoki. Często ingeruje się przy tym w zabytkową materię obiektu poprzez powiększenie otworów drzwiowych, czy okiennych.

A gdyby tak w drewnianym XVII- wiecznym kościele uruchomić ogrzewanie? Parafianie byliby wniebowzięci.

K.B.: – To byłaby jedna wielka tragedia. Drewno pracuje w dość szerokim zakresie temperaturowym. Gdybyśmy zaczęli zimą intensywnie ogrzewać taki kościół, natychmiast pojawiłyby się pęknięcia i szpary o znacznej szerokości i głębokości. Dla polichromii, znajdujących się na ścianach takiej świątyni byłoby to „zabójstwo”. Wiązałoby się to z gigantycznymi kosztami, których nie byłaby w stanie udźwignąć żadna parafia.

Czy trudno posprzątać po „renowacjach” prowadzonych na własna rękę?

K.B.: – Od razu zaznaczę, że kategorycznie nie wolno zabierać się za jakiekolwiek działanie bez wiedzy konserwatora zabytków działającego na danym terenie. Niestety zdarza się, że natrafiamy na ślady prób renowacji, prowadzonych na własną rękę. I wtedy trudno przywrócić zniszczone dzieła do pierwotnej postaci, bowiem na ogół trzeba „sprzątać” po ludziach nie posiadających stosownego wykształcenia. Nie wyobrażam sobie, by fachowiec z dyplomem zabrał się za robotę, na którą nie ma oficjalnego zezwolenia wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Parafianie wespół z proboszczem czasem idą nawet krok dalej. W jednej z parafii w województwie łódzkim zabytkowy, drewniany kościółek wybito wewnątrz boazerią…

K.B.: – Znam taki przypadek pod naszą wschodnią granicą. Kościół drewniany został najpierw rozebrany, potem z powrotem go poskładano, a całe wnętrze zakryto właśnie boazerią. Dodatkowo przy wymianie okien znacznie powiększono otwory, niszcząc pierwotną formę obiektu. Pamiętam, że kiedy odsłoniliśmy ołtarz, naszym oczom ukazała się piękna polichromia. Dowiedliśmy, że występuje ona w całym kościele. Niestety, dwa lata wcześniej zakryto ją deskami. No ale było czysto, ładnie i bez kłopotu…

Podstawowy kłopot to pieniądze. Renowacja polichromii wiąże się z milionowymi nakładami.

J.C.: – No więc właśnie dlatego lokalne społeczności często poddają się i nie walczą o ratunek dla swej świątyni. Żeby rozpocząć starania o środki finansowe, musi w parafii pojawić się aktywna grupa, która rozpocznie konstruktywne działanie. Trzeba pisać wnioski, jeździć do Warszawy, pukać do różnych drzwi – słowem: wiąże się to z niemałym poświęceniem. Jeśli nie będzie ludzi, którzy wezmą to na swe barki i jeśli nie będzie woli walki, to znajdzie się w końcu ktoś, kto zasugeruje drogę na skróty. Ludzie muszą mieć świadomość tego, że jeśli maja coś starego, to niekoniecznie to musi nadawać się na śmietnik.

Czy istnieją jakiekolwiek dane statystyczne dotyczące liczby zabytków w Polsce, które należałoby objąć opieką konserwatorską?

J.C.: – Jest oczywiście rejestr zabytków, ale on nie precyzuje jak i kiedy trzeba zająć się określonymi obiektami. Wiem, że obecnie działa ekipa młodych pasjonatów, którzy starają się stworzyć takie opracowanie. To iście tytaniczna, żeby nie powiedzieć syzyfowa praca, która z pewnością potrwa wiele lat.

Efekty waszej pracy zazwyczaj budzą powszechny zachwyt. Ludzie ze zdumieniem przecierają oczy widząc to, co kryją w sobie odrestaurowane malowidła. A czy zdarzają się też krytyczne uwagi?

K.B.: – Oczywiście, że tak. Ludzie nierzadko chcieliby, żeby wszystko było nowe, lśniące i w pięknych kolorach. Tymczasem my jesteśmy tylko konserwatorami, którzy starają się odnowić to, co ktoś namalował wcześniej. Nie kreujemy artystycznej wizji, my ją odtwarzamy. Nie możemy zmieniać ani kolorów, ani techniki, ani sposobu malowania, ani poprawiać ewentualnych błędów pierwotnego artysty. Przyglądając się z bliska restaurowanym przez nas polichromiom można zobaczyć, że dominuje tu prosta kreska. Właściwy efekt widoczny jest dopiero z pewnej odległości. A parafianie chcieliby, żeby było gładko i wyraźnie. My tu nie bierzemy do ręki szerokiego pędzla i nie malujemy jak nie przymierzając ścian w domowym salonie. My uzupełniamy braki. Czasem nawet postarzamy to, co odtworzymy, by dostosować się do charakteru obiektu.

To arcytrudne zadanie, wymagające tysięcy godzin prac kilkuosobowego zespołu.

K.B.: – Zgadza się. To bardzo mozolne wyzwanie, które zaczyna się na długo przed naszym wejściem na rusztowanie. Bardzo ważne jest stworzenie samej dokumentacji, sporządzenie specjalistycznych fotografii, czy wykonanie odkrywek. Dzięki tym ostatnim wiemy ile warstw farby znajduje się na ścianach, docieramy do pierwotnych kolorów, odtwarzając oryginalny zamysł dawnych artystów.

Technologia stale ewoluuje. Mamy nowe środki konserwujące, nowe farby. Czy w związku z tym odnawiane przez was polichromie będą trwalsze?

J.C.: – Jeśli kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset lat temu warsztat artysty był na dobrym poziomie, to jego farby trzymają się naprawdę solidnie. Powtarzam, my nie możemy przemalowywać, możemy tylko odtwarzać. Teoretycznie nie powinniśmy stosować farb inwazyjnych, które zabiłyby to, co jest pod spodem. Przyszłym restauratorom musimy dać szansę na to, by mogli „dokopać się” do oryginału.

Wspomniały panie na początku o nieumiejętnym obchodzeniu się z zabytkami przy sprzątaniu. Jak w wobec tego powinno się dbać o ołtarze, czy polichromie?

K.B.: – Przede wszystkim przy sprzątaniu nie używać wody i ścierek. Kurz najlepiej usuwać przy pomocy odkurzacza z miękką szczotką, albo popularnym piórkiem. Kategorycznie należy odrzucić wszelkie detergenty, rozpuszczalniki itd. Przydałoby się również pod tym kontem przeszkolić wszystkie te osoby, które uczestniczą w okazjonalnym przystrajaniu świątyni. Niektórym się wydaje, że jedna pinezka wbita w ścianę niczemu nie szkodzi. Tymczasem trzeba zdać sobie sprawę z tego, że jest to już ingerencja we wspomnianą zabytkową materię. Przy próbie wyjęcia owej pinezki z pewnością odpadnie kawałek farby. Warto w tym momencie pamiętać, że to od nas zależy czy odnowione polichromie będą cieszyć oczy przyszłych pokoleń.

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!