Przemysław Chrzanowski: Co pan ma na sobie?
Łukasz Węda, Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości Studzianka: – Mam na sobie strój łucznika tatarskiego. Podstawa mojego odzienia to prosta tunika lniana, na głowie mam charakterystyczną, spiczastą czapkę z futra jenota. Nogi obułem w buty wykonane ze skóry bydlęcej, w takich właśnie Tatarzy chodzili w XV – XVI wieku, dzisiaj sprowadzamy je z Turcji. Mam też łuk, kołczan i strzały. Aby moja broń mnie nie zawodziła konieczny jest specjalny osprzęt, stąd między innymi wosk do cięciwy. Jak przystało na tatarskiego wojownika, mam również przy sobie sakiewki z suszonym mięsem oraz gryką. Z przekazów historycznych wiemy, że gdziekolwiek wędrowali, rozsiewali to zboże.
Łukasz Węda.
Tatarzy nie zapisali się w naszej historii zbyt chlubnie.
– Rzeczywiście nękali oni piastowskie państwo, pozostawiając po sobie zniszczenia i pożogę. Z czasem jednak zaczęli przechodzić na polską stronę, wspomnę w tym miejscu chociażby bitwę pod Grunwaldem, w której walczyli przeciwko armii krzyżackiej. Służyli w chorągwiach, wykorzystywano ich do celów zwiadowczych, w czym nie mieli sobie równych. Ceniono ich również, jako doskonałych łuczników. Ten oręż, jak głoszą zachowane dokumenty, wykorzystywany był jeszcze w XIX wieku.
Czy to, że czasem stajecie się Tatrami ma związek z waszą historią lokalną?
– Dokładnie tak. W Studziance Tatarzy mieszkali przez blisko trzysta lat. Przybyli do nas w czasach panowania Jana III Sobieskiego, który w celu pozyskania ich dla wojska polskiego w porozumieniu z sejmem przywrócił im dawne prawa i pozwolił osiedlić się na tych ziemiach. Osadnictwo tatarskie kontynuowali królowie sascy. W zamian za włości Tatarzy zwolnieni byli od czynszów, a płacili jedynie podatki uchwalone przez sejm dla szlachty. Tatarzy byli niestety słabymi gospodarzami. Bardziej pociągały ich działania wojenne, w których zdecydowanie lepiej się czuli. Tatarzy bialscy brali udział we wszystkich zrywach w obronie wolności Polski.
Główne gniazdo tatarskie w naszym rejonie zlokalizowane było właśnie w Studziance, mieszkało tu ponad 20 rodów tatarskich. Przetrwali oni ponad 200 lat dzięki temu, że jednoczyła ich religia i jedyny w okolicy meczet, który grupował lokalną społeczność. Do czasów współczesnych po społeczności tatarskiej pozostały nieliczne źródła archiwalne, wspomnienia pojawiające się coraz rzadziej w komunikacji wśród miejscowej ludności.
Największym tatarskim skarbem jest dla was zapewne zabytkowy cmentarz?
– To jedna z piękniejszych pozostałości po parafii muzułmańskiej w Studziance, a zarazem namacalny ślad obecności Tatarów w rejonie Białej Podlaskiej. To tzw. mizar tatarski. Choć nieczynny od czasów II wojny światowej to budzi zainteresowanie i przyciąga zwiedzających. Aby dotrzeć do mizaru w Studziance, trzeba zjechać z trasy Biała Podlaska-Lublin w Łomazach na drogę w kierunku Piszczaca. Należy przejechać przez wieś Studziankę aż do „krzyżówki” i kapliczki. Następnie skręcić w lewo w polną drogę obok znaku informacyjnego i prosto w kierunku sosnowego lasku. Już z daleka widać żółtą tablicę i ogrodzenie. Mizar usytuowany jest na leśnym wzniesieniu.
Nie żyjecie tylko przeszłością. Z tatarskiego dziedzictwa czerpiecie dzisiaj pełnymi garściami.
– Nazwałbym to powrotem do przeszłości z myślą o teraźniejszości. Nasza działalność ma charakter społeczny i edukacyjny. Wracamy do korzeni i do tradycji. Znakomitym przykładem jest tutaj zjazd tatarski, po raz pierwszy zorganizowany został on w 2009 roku po blisko 80-letniej przerwie. Obecnie z tej okazji przyjeżdżają do nas przedstawiciele społeczności tatarskiej z całej Polski i zza granicy. Jest to okazja do wymiany doświadczeń i wspólnej zabawy. Zawsze staramy się przy tej okazji zrekonstruować jakiś element tatarskiego życia. Atmosfera jest niesamowita.
Stoi za tym wszystkim pewnie cała armia ludzi?
– Jeśli chodzi o drużynę, to musi się ona składać z dziesięciu osób. Obecnie szkolimy już drugą taką „dziesiątkę”…
Żeby być Tatarem trzeba przejść szkolenie?
– Tu chodzi o umiejętności związane z łucznictwem. Mamy szereg komend, które trzeba znać i rozumieć. Trzeba zgłębić wiele zagadnień typowo technicznych. No i co najważniejsze, wiedzieć jak obchodzić się ze sprzętem, by nikomu nie wyrządzić krzywdy. Względy bezpieczeństwa stawiamy ponad wszystko. Warto zaznaczyć, że jest tym bardziej istotne, że pracujemy z osobami niepełnoletnimi. Właśnie teraz realizujemy wraz z gminą projekt, finansowany z Kapitału Ludzkiego. Jego nazwa to: „Łucznictwo historyczne”. Nawiązujemy tu do historii tatarskiej, propagujemy gry łucznicze, przekonujemy do aktywnej formy spędzania wolnego czasu. Łucznictwo odstresowuje, uczy samodzielności, pomaga w kształtowaniu umiejętności podejmowania właściwych decyzji. Tutaj samodzielnie naciąga się cięciwę, samodzielnie kieruje strzałę i w odpowiednim momencie wypuszcza ją przed siebie. W tym wszystkim nie zapominamy o zasadach fair play i wzajemnej integracji.
Ze swoja pasją wychodzicie na zewnątrz?
– Oczywiście, że tak. Chcemy, by naszą miejscowość i całą okolicę kojarzono z szeroko pojętą tatarskością. Zależy nam w tym kontekście również na edukacji historycznej. Jej zasięg już dawno przekroczył granice gminy, powiatu, czy nawet województwa. Jeździmy z pokazami łuczniczymi i prezentacjami kulinarnymi praktycznie po całym kraju. Jesteśmy otwarci na tego rodzaju przedsięwzięcia, Jeśli nas zapraszają, to zazwyczaj nie odmawiamy. Ponadto poświęcamy wiele uwagi tematycznym publikacjom, propagujemy w nich nie tylko nasze zamiłowanie do wszystkiego, co tatarskie, ale i szeroko pojęte dziedzictwo kulturowe naszego regionu.
Odnoszę wrażenie, że stanowicie swego rodzaju przeciwwagę dla wyrastających jak grzyby po deszczu bractw rycerskich. Czy to prawda?
– Rzeczywiście bractw rycerskich jest coraz więcej, ale my absolutnie tego nie negujemy. Co więcej, muszę powiedzieć, że bardzo często z nimi współpracujemy. Razem tworzymy arcyciekawe rekonstrukcje historyczne. Przygotowując taką inscenizację, budujemy wioskę, której bronić mają właśnie rycerze. Potem z bezpiecznej odległości my tę wieś ostrzeliwujemy ze strzał z podpalonymi grotami, co oczywiście powoduje kontrolowany pożar. Następnie wykorzystując zadymienie, bierzemy rycerzy w jasyr. Żeby skutecznie rozprawić się z przeciwnikiem wystarczy zaledwie kilku, może kilkunastu tatarskich łuczników. Prócz umiejętności typowo bojowych mają oni w zanadrzu szereg technik psychologicznych. Z lubością wykorzystują panikę, atakują pod osłoną nocy, potrafią dosłownie rozpłynąć się w powietrzu. Wpadają do wioski, porywają kogoś znaczącego, robią mnóstwo hałasu, po czym natychmiast rozpraszają się. Dla rycerzy, zazwyczaj zwartych w jedną kupę, taki przebieg walki jest nie do ogarnięcia.
Trzeba tutaj jeszcze nadmienić, że zakuci w zbroje rycerze nie mają praktycznie szans w konfrontacji z dobrymi tatarskimi łucznikami. Proszę sobie wyobrazić, że z mojego łuku jestem w stanie wypuścić strzałę na jakieś 600 metrów. Aby umiejscowić ją w tarczy potrzebuję około 100 metrów. Bez szans dopiero pozostaję wówczas, kiedy jestem w zasięgu rycerskiego miecza.
Fot. autor
***