Niezrównoważone toto

repository_TOTOT_4

Według przepojonych humanizmem idealistów, cywilizacją rządzić powinna zasada zrównoważonego rozwoju. Doskonały świat, to świat harmonii między naturą, gospodarką i szeroko rozumianymi, nierzadko egoistycznymi, potrzebami człowieka. Niestety sfery te mają sprzeczne cele. Pogodzić je trudno także ze względu na jakże powszechne wśród obywatelek i obywateli: mściwość, zawiść, chciwość. Jeśli dodać do tego zmienne prawo, zrównoważony rozwój wydaje się mało realną konstrukcją myślową.

Taka refleksja może ogarniać powiatowych urzędników, zwłaszcza tych, co w starostwach zajmują się ochroną środowiska. Zawodowe obowiązki pełnią zazwyczaj w wyspecjalizowanych wydziałach, skoncentrowanych na ekologii, ale także rolnictwie i leśnictwie.

Bez wokand i kajdanek

Wiarę w wyważoną rzeczywistość podkopują chociażby rozprawy administracyjne. Ich często burzliwy przebieg ujawnia nie tylko nagromadzone w uczestnikach emocje. Pokazuje również, że ani wzrost powszechnego dobrobytu, ani dobro natury nie muszą być naturalnym dążeniem zarówno jednostek jak i grup społecznych.

Słowo „rozprawa” niektórych odstrasza. Niesłusznie. W tym postępowaniu nie ma wokand, ubranych w togi sędziów, doprowadzanych w kajdankach oskarżonych. To raczej wymiana poglądów, dokonująca się w niezbyt przestronnych pomieszczeniach, do których, w zależności od liczby zainteresowanych, wstawiane są dodatkowe krzesła. Urzędnik referuje kontrowersyjną na ogół sprawę, wezwani przedkładają stosowne dokumenty poczym rozpoczyna się dyskusja. Spotkanie kończy podpisanie protokółu i wydanie postanowienia, od którego można się odwołać.

***

Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jeszcze za poprzednich powiatów, przy lokalnej drodze powstały zbiorniki przeciwpożarowe. Do schyłku realnego socjalizmu władało nimi państwowe przedsiębiorstwo, na początku lat dziewięćdziesiątych postawione utartym zwyczajem w stan upadłości. Stawy w 2006 roku kupił od syndyka facet myślący o rozkręceniu rekreacyjno-wędkarskiego biznesu. Niedawno zwrócił się do Starostwa o pozwolenie na zrzut i pobór wody z potoku zasilającego akweny.

Sporządzając operat, wynajęty przez niego fachowiec wykrył, iż zbiorniki częściowo zalewają działki należące do prywatnych właścicieli. Jeszcze przed rozprawą jeden z nich zawiadomił Starostwo, że nie zgadza się na jakiekolwiek pozwolenie dla użytkownika jeziorek. – Skoro to mój teren, to dlaczego ktoś obcy ma na nim realizować własne cele – retorycznie pytał oporny właściciel.

Jemu i pozostałym wyjaśniono, że jeśli zastrzeżenia nie dotyczą przedmiotu sprawy (nie są przekonywującymi argumentami przeciwko zrzutowi i poborowi wody), to wpływu na ostateczną decyzję w zasadzie nie mają. Ustami pełnomocnika, proszący o pozwolenie oświadczył, że zamierza uregulować stan prawny i gotów jest wykupić przykryty wodą, nie swój kawałek. Jeśli jednak żądania finansowe będą zbyt wygórowane, postara się o prawne zasiedzenie. W dawno nieaktualnej ewidencji gruntów dzisiejsze stawy figurują jako obszar leśny. Ponieważ to nieprawda, w rachubę nie wchodzą roszczenia za utracone dochody z drewna. Klasa gruntów jest tutaj kiepska, zatem kokosów na ich sprzedaży zrobić nie można.

Historię terenu, stan obecny i istotę pozwolenia zawiera bogato ilustrowany (zdjęciami i rysunkami technicznymi) operat wodnoprawny. Jego autor (wspomniany pełnomocnik użytkownika stawów) opisuje nie tylko sam proces „zrzutu i poboru”. Przed czytelnikiem roztacza także apokaliptyczną wizję umierania ekosystemu, gdyby np. zbiorniki zlikwidowano. Przez dziesięciolecia zakorzeniła się wokół nich lubiąca wilgoć roślinność, utrwalił specyficzny, przyrodniczy mikrokosmos. Zniknięcie stawów to jego unicestwienie. Kolejnych dekad wymagałoby powstanie czegoś nowego. A tak w ogóle, pozwolenie niczego nie zmienia, jest sformalizowaniem tego, co od dawna ma miejsce.

Właściciele działek przytaknęli. Uznali racje pełnomocnika, wyrazili chęć negocjowania rekompensaty za korzystanie z ich gruntów. W tym przypadku przebieg i rezultat rozprawy sprzyjały zrównoważonemu rozwojowi. Potencjalnych oponentów najpierw pozbawiono złudzeń co do bajońskich sum za użytkowanie ich ziemi, potem zaapelowano do ekologicznych sumień. Stworzony przez człowieka, lecz wzbogacony siłami natury rejon został ocalony, formalne bariery rozwijania biznesowej inicjatywy usunięto, społeczeństwo nie ma poczucia krzywdy. Czy to świadectwo kulturowych i mentalnych przeobrażeń? Nie. Po prostu wezwani na rozprawę byli wyjątkowo niezadziorni. To mało typowa sytuacja.

***

Od niepamiętnych czasów tartak zatrudniał sporą część mieszkańców sołectwa, a odgłosy rżnięcia i sztaplowania drewna nikogo specjalnie nie raziły. Przeciwnie, utwierdzały w poczuciu stabilizacji, pokoleniowej ciągłości utrzymywania się z obróbki tego, co w lesie ścięto. Tarcia zaczęły się, gdy w wytwórni tarcicy zredukowano załogę. Do powiatowego wydziału ochrony środowiska zaczęły napływać skargi na nieznośny hałas i szczególną uciążliwość lokalnego przemysłu drzewnego. Katowanymi decybelami okazali się nie tyle zwolnieni z roboty, co członkowie ich rodzin. Tym pierwszym nie wypada protestować, skoro do niedawna dobrowolnie tkwili w samym sercu warkotu. W ich imieniu czynią to matki, żony, siostry, stosując zasadę: – „Załatwiłeś mnie, ale ja też uprzykrzę ci życie sukinsynu”.


Odgłosy obróki drewna to dobry pretekst osobistej zemsty.

Proekologiczny donos nie może bowiem pozostać bez echa.  Starostwa nie mają technicznych i finansowych środków sprawdzania wpływu gospodarczej aktywności na otoczenie, za to mają je Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Środowiska. Dysponują narzędziami wykrywania nieprawidłowości oraz sumiennymi, nad wyraz gorliwymi kontrolerami. Potwierdzone przekroczenie norm hałasu to dla przedsiębiorcy spory problem. W wyznaczonym terminie musi wyciszyć swoją działalność, co oznacza pieniężne nakłady. Wymuszone na firmie inwestycje mają to do siebie, że ich koszty ponosi zazwyczaj załoga. W tym miejscu interesy społeczny i biznesowy rozchodzą się z dbałością o walory natury.

***

Zemsta maskowana obroną wyższych wartości  jest rozkoszą nie tylko indywidualnych pokrzywdzonych (lub zawistników). Praktykują ją również zorganizowane grupy. Oto w jednej z gmin obudzili się wędkarze. Po latach bezkonfliktowego funkcjonowania miejscowej mleczarni poskarżyli się na zanieczyszczanie przez nią pobliskiej rzeczułki. Dodać należy, iż mleczarnia ma wszelkie wymagane zezwolenia i własną oczyszczalnię. Nie da się ukryć, że rybołówcy przysporzyli urzędnikom trochę roboty. Żeby wyciągnąć surowe konsekwencje, nie wystarczy jednorazowym badaniem wykazać obecność w rzeczce niepożądanych składników. Trzeba dowieść, iż jej „trucie” ma charakter permanentny, faktycznie pogarszający jakość wody i zagrażający bytującej w niej faunie. Bardziej wtajemniczeni podejrzewają, że sprawa ma drugie, być może „polityczne”, dno.

***

Wypasiona bryczka, bezczelnie demonstrowane zadowolenie z życia, pazerność, której świadectwem jest rynkowa ekspansja wywołują słuszną niechęć mniej zaradnej większości. Zwłaszcza tam, gdzie bezrobocie bije rekordy i zamiast słabnąć, zwyżkuje.

Gorycz i frustracja powodowane niesprawiedliwością losu wylewają się na administracyjnych rozprawach. Niestety urzędnicy są kompletnie nieczuli na pozamerytoryczne argumenty. Nie chcą uzupełniać obrazu sytuacji kreślonymi z pasją portretami psychologicznymi lokalnych biznesmenów. Teatralnie zatykają uszy na przykłady ich zgniłej moralności, odwracają wzrok od podtykanych pod nos zdjęć śpiącego w rowie, pijanego przedsiębiorcy. Czy taką postawę cechuje należyta staranność? Czy zapadająca w ten sposób decyzja może być powszechnie akceptowana?

Nuta optymizmu

Samorządowe instytucje nie są bez skazy. Nie wszyscy ich pracownicy zarobieni są po łokcie, odznaczają się rozległą fachową wiedzą i imponującą lotnością umysłu. Jednak tym od ekologii deficytu zajęć przypisać nie można. To oni wykonują ustawowe zadanie „reglamentacji korzystania z środowiska”, czyli na to korzystanie wydają zgodę. Każdy miejscowy podmiot gospodarczy musi się o nich otrzeć, bo bez niej funkcjonowanie biznesu jest niemożliwe. Urzędnicy wnikliwe studiują dostarczane im dokumentacje, sprawdzają czy deklarowany zakres ingerencji w środowisko mieści się w dopuszczalnych granicach, czy jakiś nowy przepis nie pokrzyżował zamierzeń przedsiębiorcy, czy obrana działalność zgodna jest z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego.


Są jednak instytucje, ktorym zrownoważony rozwój leży na sercu.

Ponieważ pozwolenia na korzystanie z środowiska wydawane są na czas ściśle określony, zdarzyć się może, że w następnym „rozdaniu” trzeba będzie zwinąć interes, który do tej pory niespecjalnie przeszkadzał.

***

Obserwując otaczającą rzeczywistość trudno niekiedy ocenić, czy ma się do czynienia z rozwojem, czy raczej z regresem. Urzędnicze doświadczenia mogą skłaniać do refleksji, że jakieś niezrównoważone toto.


Środowisko – Gospodarka, Społeczeństwo. Tak to wygląda w praktyce.

Jednak skrajny pesymizm nie jest uprawniony. Od czasu do czasu obiega kraj dająca nadzieję wiadomość. 29 czerwca, po dwudziestu dwóch miesiącach rozległych, skomplikowanych i wysoce specjalistycznych prac rozbiórkowo-rekultywacyjnych zakończyła się największa w historii powiatu zawierciańskiego (i jedna z największych w województwie śląskim) inwestycja ekologiczna.


Tak znikało siedlisko azbestu. Duża w tym zasługa powiatowych urzędników.

Usunięcie pozostałości zakładów materiałów budowlanych „Izolacja” i pozbycie sie zalegających tam odpadów azbestowych według pierwotnych założeń miało potrwać rok. Zadanie wydłużyło o dziesięć miesięcy odkrycie wcześniej nieujawnionych zanieczyszczeń ropopochodnych. Trzeba było rozszerzyć zakres robót i postarać się o dodatkowe środki finansowe. Podobnie jak przy zasadniczym przedsięwzięciu, także przy tej kłopotliwej „niespodziance” ogromne pieniądze na przywracanie byłej „Izolacji” naturze rozdysponowały Narodowy oraz Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Z krajobrazu zniknęły nie tylko grożące katastrofą budowlaną poprzemysłowe ruiny. Wywieziono z niego około 40 tysięcy rozmaitych odpadów, w tym wiele niebezpiecznych. Dzisiaj czysty, uporządkowany i równy jak stół plac może z pożytkiem służyć gminie i powiatowi.

Więc może, z trudem, bo z trudem, równowaga jest w tym świecie zaprowadzana i, mimo wszystko, rozwój w nim widać.

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!