Maestro, please!

repository_OO_1

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Nie jesteśmy narodem wybitnie muzykalnym. W „X Faktorze” Kuba Wojewódzki często chwali uczestników za wykon jakiegoś szlagieru, a w „Mam talent” zdarzają się prawdziwi wirtuozi gry na grzebieniu, ale powszechną wrażliwość na dźwięki i umiejętność wytwarzania ich zgodnie z nutowym zapisem weryfikują nie rozrywkowe programy, lecz szara codzienność. Tu, nie czarujmy się, jest fatalnie. Wystarczy posłuchać stadionowych pieśni lub zwyczajnego „Sto lat!” na jakichkolwiek urodzinach. Uszy skręcają się i więdną z muzykologicznego wstydu.

Fałszowanie w środowiskowym czy rodzinnym kręgu można jeszcze wybaczyć, znacznie gorzej, gdy króluje w miejscach, gdzie słowa i melodia powinny służyć duchowemu ubogacaniu.

Organista jednej z parafii daje co niedziela popis absolutnej, klinicznej głuchoty. Jest jak Papuas usiłujący kierować pojazdem mechanicznym. Pedał gazu myli mu się z hamulcem, notorycznie rusza bez użycia sprzęgła, na powstającą w ten sposób kakofonię nakłada swój załamujący się głos. To jak dziki zwierz zawyje, to jak małe dziecię łka.

Wzorem Mykanowa

Na wsiach z zamiłowaniem do grania i śpiewania jest z pozoru całkiem nieźle. O weselną kapelę nietrudno, festyny bez chórów gospodyń wiejskich i strażackich orkiestr obejść się nie mogą. Publika przy ich akompaniamencie świetnie się bawi, czyli kultura muzyczna kwitnie.

A guzik prawda. W tych estradowych występach fachowiec od razu rozpoznaje tandetę, amatorszczyznę i kompletny brak warsztatowych podstaw.

No weźmy chociażby te strażackie orkiestry. Znający się na rzeczy obserwator przeżywa katusze, gdy w przerwie występu druh OSP trzyma instrument między nogami lub kładzie go na ziemi. Czasami wstając, niechcąco go przydepnie.

Na szczęście regułę potwierdzają chlubne wyjątki. Strażacka grupa z Mykanowa jest najlepszym dętym zespołem w Polsce. Ideałem, do którego dążą gminni animatorzy ruchu muzycznego.

Przed kilkoma laty położony w powiecie częstochowskim Mykanów spustoszyła wyjątkowo silna trąba powietrzna, jednak trąba stanowi tej okolicy najdumniejszy symbol. To na wzór tutejszej orkiestry podobny ansambl postanowił zorganizować burmistrz odległego o osiemdziesiąt kilometrów (na południe) Ogrodzieńca. Dziecięco-młodzieżową orkiestrę Andrzej Mikulski założył pięć lat temu.

***

Burmistrz Mikulski sam gra, ale dzisiaj do gry już nie przyucza. Część podopiecznych osiągnęła poziom, którego podnoszenie wymaga pedagogicznego profesjonalizmu. W ogólnopolskich konkursach ćwiczący na waltorni Bartek Maciążek i Piotrek Wacowski zajmują medalowe miejsca. Ich koledzy i koleżanki szlifują umiejętności w szkołach muzycznych w Dąbrowie Górniczej i Olkuszu.

Podczas zeszłorocznej pielgrzymki służb mundurowych ekipa z Ogrodzieńca koncertowała na częstochowskiej Jasnej Górze. Jej profesjonalizmowi zaufali również organizatorzy rozgrywanego w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem międzynarodowego konkursu skoków narciarskich na igielicie. Chłopcy i dziewczęta odtwarzali hymny czternastu państw, których zawodnicy brali udział w tym prestiżowym wydarzeniu. Odpowiedzialność była ogromna, ale świetnie jej sprostali. Kiedy zaprzyjaźnione niemieckie miasteczko Groß-Bieberau obchodziło siedemsetlecie, swoim występem zachwycili jego mieszkańców. Sztuka to nie lada, bo w ojczyźnie Bacha, Beethovena, Händla i Schumanna potrafią wartość grajków właściwie ocenić.

Mistrz Stefan bierze w obroty

Orkiestra liczy czterdziestu młodych i bardzo młodych muzyków (od piątej klasy podstawówki po trzecią klasę liceum). Na przyjęcie czeka w kolejce kilkunastu kandydatów. Zanim wejdą do elitarnego grona, muszą wspiąć się na odpowiedni stopień zawodowstwa. Kwalifikacje zdobywają na pozalekcyjnych, bezpłatnych zajęciach z nauczycielami szkół muzycznych (dwa razy w tygodniu), no i oczywiście w toku bezustannych, codziennych ćwiczeń domowych.

Do kółka trafiają zupełnie zieloni. Według Andrzeja Mikulskiego, to nawet lepiej. Kiedy w chałupie amatorsko dmiący w puzon tata próbuje nakłonić do tego syna czy córkę, może latorośl nieodwracalnie zniechęcić, a w skrajnych przypadkach nadwerężyć jej zdrowie. Tylko specjalista nauczy prawidłowego i bezpiecznego trzymania instrumentu, oddychania, układania ust. Tylko przygotowany do pracy z dziećmi pedagog sprawi, że gra będzie dla nich nie męką, lecz przyjemnością lub świadomie akceptowanym celem.


Maestro Stefan Łebek.

Najzdolniejsi i najpracowitsi zasilają orkiestrę. W każdą sobotę w gminnym domu kultury bierze ich w obroty Stefan Łebek. To prawdziwa ikona środowiska, Herbert von Karajan i Neville Marriner orkiestr dętych. Prowadził flagowy zespół Kopalni Węgla Kamiennego „Katowice”, doświadczeniem wspomagał orkiestrę Komendy Wojewódzkiej Policji, jest jurorem najważniejszych w regionie konkursów i przeglądów. Z górnośląską rzetelnością traktuje swoją dyrygencką działalność, ale też od podopiecznych wymaga najwyższego zaangażowania i bezwzględnej dyscypliny. Choć na jego próbach nie ma taryf ulgowych, ten małomówny, surowy mistrz darzy młodzież niekłamaną sympatią. – Jest wart każdych pieniędzy, a samorządowego budżetu specjalnie nie nadszarpuje – mówi o Stefanie Łebku gospodarz gminy.

***

Zakładając pięć lat temu orkiestrę, burmistrz Mikulski nie wiedział czy pomysł padnie na podatny grunt. Pionierów wyekwipowano w najtańsze instrumenty, zaczęto krok po kroku wtajemniczać w wykonawcze arkana. Dzisiaj młodzi muzycy dysponują sprzętem marek Yamaha i Buffet, już samym jego wyglądem budzą respekt konkurencji oraz bardziej zorientowanych słuchaczy. Głupi flet kosztuje dwa i pół tysiąca złotych, a tuba poniżej jedenastu tysiączków nie schodzi. Chyba żaden rodzic nie mógłby pozwolić sobie na taki wydatek. Burmistrz pozwolił sobie dzięki unijnym dotacjom zdobytym w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich.

Do Bawarii stąd daleko

Andrzej Mikulski jeździ trochę po Europie i ze smutkiem dostrzega przepaść dzielącą nas w edukacji muzycznej od najbliższych sąsiadów. Dla Czechów kontakt z instrumentem jest czymś naturalnym, nie mówiąc o szczycących się wielkimi kompozytorami Niemcach. Prowincjonalne miejscowości Bawarii mają orkiestry o ponad stuletnim rodowodzie. Grali w nich pradziadkowie, grają ojcowie i wnuki. Wspólne muzykowanie, próby, koncerty są tak oczywistym elementem rzeczywistości, jak tworzące krajobraz, alpejskie wzniesienia.


Podopieczni i opiekunowie.

Na tle tego co za miedzą, jest z nami kiepsko a będzie jeszcze gorzej. Przyczyny degradacji widzi burmistrz w programach nauczania dzieci i młodzieży. Kiedy on jako pacholę w szkolnej ławie zasiadał, wtłaczano w głowy przynajmniej elementarną wiedzę z zakresu sztuki. Na zmianę z blokiem rysunkowym i kredkami nosiło się w tornistrze zeszyt nutowy i śpiewnik. Mniej lub bardziej poprawnie potrafiło zaintonować zarówno „Mazura kajdaniarskiego” jak i towarzyszące radosnym majowym pochodom „Gdy naród do boju”.  Teraz w młodym pokoleniu nie rozbudza się ani potrzeby artystycznej ekspresji, ani zainteresowania nieużytkową twórczością. W polityce edukacyjnej przyjęto, że panie od wychowania plastycznego i muzycznego są zbędne, trudno się zatem dziwić, iż „konsumpcja dóbr kultury” nie stanowi dla wyrosłego bez nich społeczeństwa kwestii priorytetowej. „Opera” to po prostu przeglądarka internetowa, a „galeria” – wielobranżowy sklep, w którym towary opatrzono zawyżonymi cenami.

***

Pragmatyzm każe władzy (na wszystkich szczeblach) inwestować w przedsięwzięcia gwarantujące osobistą popularność i wdzięczność ludu. Położona w ziemi rura kanalizacyjna, kawałek nowego chodnika, wylany tuż przed wyborami asfalt na dziurawej ulicy – oto działania zbliżające do powtórnej elekcji. Przaśne festyny z rozdawaniem plakatowej gęby kandydata są oczywiście niezbędnym składnikiem kampanii, ale do ich obsługi wystarczą zawodzące gospodynie wiejskie i strażacki, niekoniecznie zgrany zespolik (śliczny, choć nieliczny).

A gdy zostanie się już wybranym, minister Jan Vincent Rostowski na fanaberie nie pozwoli. Gdzie najłatwiej oszczędzać publiczny grosz? Ano w „kulturze”.

 

Coraz śmielej sobie poczynają

Burmistrz Ogrodzieńca robi wyłom w dominującej samorządowej praktyce i już trzecią z rzędu kadencję kieruje gminą. Jest przekonany, że za dwa, trzy lata dziecięco-młodzieżowa orkiestra dęta będzie w swojej kategorii wiekowej najlepsza w regionie, że lepszej nie będzie przynajmniej w kilku sąsiadujących ze sobą powiatach. W pespektywie jakichś dziesięciu lat marzą mu się dwa zespoły. Dorosły, złożony z dzisiejszych małolatów i podążająca jego śladem grupa następców.


Próba w gminnym domu kultury.

– Jedno jest pewne. Większość tych chłopców i dziewcząt już do końca życia będzie utrzymywać kontakt z muzyką, będzie ją kochać i rozumieć – uważa Andrzej Mikulski.


Wakacje nie będą czasem bezczynności.

Ma satysfakcję z technicznych postępów czterdziestoosobowej gromadki, ale także z osobowościowej ewolucji jej członków. Konieczne do osiągania sukcesów wyrzeczenia, systematyczność, rygor przekładają się również na szkolne wyniki i uczniowską postawę. Publiczne występy uczą walki z tremą, śmiałości, panowania nad emocjami. Do niedawna zamknięte w sobie, skryte dzieciaki odpowiadają na lekcjach bez oblewania się rumieńcem zawstydzenia. Koncert to także okazywanie słuchaczom szacunku, schludny, elegancki ubiór, powaga, dojrzałość, skromność. Odpowiedzialność za wizerunek rodzinnych stron i kultura osobista.

***

Wakacje nie będą dla ogrodzienieckiej orkiestry czasem bezczynności. Tylko nieliczni wyjadą na kolonie czy wczasy z rodzicami. Burmistrz chętnie nawiązałby współpracę z miejscowością (krajową, stosunkowo nieodległą, lecz krajobrazowo różniącą się od Ogrodzieńca), w której działa podobny zespół: – Oni mogliby, powiedzmy na tydzień, przyjechać do nas, a w przyszłe wakacje my złożylibyśmy im rewizytę.

Dane kontaktowe na stronie:   http://www.ogrodzieniec.pl

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!