W boju zahartowani

repository_BOJU_1

Im dłużej od katastrofy, tym o ponownej wizycie premiera coraz ciszej. W nocy z 3 na 4 marca 2012 roku przybył z całą świtą, a gdy jasność nastała jego tropem podążyli prezydent Bronisław Komorowski i minister Bartosz Arłukowicz. O położonych w powiecie zawierciańskim niewielkich Szczekocinach usłyszała cała Polska. To tutaj, we wsi Chałupki, wpadły na siebie dwa pędzące ekspresy.Z wydobyciem ciał, ewakuacją ocalałych pasażerów i medycznym zaopatrzeniem rannych uporano się nadzwyczaj sprawnie, ale miejsce zdarzenia jeszcze przez kilka dni budziło grozę. Przecięte torem pustkowie stało się celem wypraw reporterów, polityków i zwykłych gapiów, ciekawych profesjonalnej krzątaniny wokół pozostałości zmiażdżonego taboru. Zza policyjnej taśmy tłum wpatrywał się w strażaków metodycznie przeszukujących wraki, w przerażającą, rozrzuconą wokół kolejowego nasypu masę pogruchotanego metalu. Zgniecione, powyginane wagony, lokomotywy w karkołomnej pozie szokowały nawet bez krzyków paniki, widoku okaleczonych i zabitych. Ciarki przechodziły po plecach na myśl o podróżowaniu którymś z wyrzuconych z szyn pociągów. Jak na to co z nich zostało, tragiczna statystyka wypadku mogła być znacznie bardziej przygnębiająca. Szesnaście ofiar śmiertelnych i sześćdziesięciu rannych było  bilansem mniejszym od możliwego.

Pospolite ruszenie

Tamtej nocy nikt końcowej statystyki nie znał. Zaalarmowane służby musiały liczyć się z najbardziej makabrycznym scenariuszem, z tym, że będzie to najcięższa w historii noc.


Coroczne manewry.

I rzeczywiście, mobilizacja sił i środków odpowiadała randze katastrofy. Na pomoc ruszyli druhowie pobliskich jednostek OSP, z Zawiercia wystartowały zastępy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej, dołączali do nich koledzy z całego województwa śląskiego, z województw małopolskiego, świętokrzyskiego i łódzkiego. Na zaimprowizowanym lądowisku siadały helikoptery Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, ze wszystkich kierunków ściągali medyczni ratownicy. Jeden z uczestników akcji pamięta ludzi, którzy opuściwszy o własnych siłach wagony, w amoku wytrącali piły biegnącym z przeciwka strażakom. Nad tym chaosem trzeba było jak najszybciej zapanować. Trzeba było oświetlić miejsce prowadzenia zbawczych działań, dotrzeć do uwięzionych, przetransportować kontuzjowanych do szpitali, przeszukać teren przy pomocy psów wyszkolonych w odnajdywaniu ludzi.


Sesja w Szczekocinach. Od lewej poseł Anna Nemś, starosta Rafał Krupa,
poseł Waldemar Andzel, poseł Ewa Malik.

Spektakularny wypadek był bezprecedensowym doświadczeniem dla burmistrza Szczekocin Krzysztofa Dobrzyniewicza i starosty powiatu zawierciańskiego. Debiutujący w tej roli 35-letni Rafał Krupa zetknął się z sytuacją, której nigdy nie zaznała większość samorządowych rutyniarzy. W tych dramatycznych chwilach konieczność podejmowania decyzji wzięła górę nad obawą przed obrazami krwi, cierpienia, wyjątkowo okrutnej śmierci.

To gospodarze terenu stawiali na nogi podległych sobie urzędników, organizowali w szkołach tymczasowe schronienie dla ocalałych, uruchamiali transport. Powołany w starostwie sztab kryzysowy wyekspediował do Chałupek termosy z gorącymi napojami a Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie oddelegowało swoich psychologów.

Wydarzenie zjednoczyło lokalną społeczność w odruchu bezinteresowności. Prowiant dla ratowników i poszkodowanych dostarczali właściciel miejscowej masarni, piekarz, szczekocińska mleczarnia. W ekstremalnych przypadkach na wsi łatwiej o pospolite ruszenie niż w anonimowych zbiorowiskach wielkich miast.

Gdy na telewizyjnych ekranach sukcesywnie znikały pozostałości rozbitych pociągów, ze skutkami katastrofy wciąż borykała się spora grupa ludzi. W zawierciański szpitalu nadal przebywali walczący o życie pacjenci, do zabezpieczonego przez starostę hotelu przybywały ich rodziny, w przyszpitalnym zakładzie pogrzebowym, w asyście powiatowych psychologów, identyfikowano zwłoki. W powiatowej komendzie policji odbierane były zdeponowane tam bagaże i osobiste rzeczy pasażerów.

Wylęgarnia głównych komendantów

Województwo śląskie nader często i boleśnie nękane jest poruszającymi opinię publiczną zdarzeniami. Co charakterystyczne, większość zagrożeń powodowanych żywiołem, ludzkim niedbalstwem czy brakiem wyobraźni przytrafia się na obszarach wyludnionych bądź wiejskich. Ich neutralizacja wymaga przemieszczania na duże odległości specjalistycznego sprzętu, a w pierwszej fazie działań ratowniczych, angażowania lokalnych sił antykryzysowych.


Ulubiona przez obiektywy sołtys Anna Kwiecień.

W 1992 roku w okolicach Kuźni Raciborskiej (ówczesne województwo katowickie) wybuchł największy na Starym Kontynencie pożar lasów. Komendantem Wojewódzkim Państwowej Straży Pożarnej był dzisiejszy senator Zbigniew Meres. Do gaszenia ogarniętych płomieniami połaci użyto gigantycznych środków technicznych (obok konwencjonalnego sprzętu, także samolotów, helikopterów, cystern kolejowych itp.), rzucono około dziesięciu tysięcy ludzi. Pięć lat później w uznaniu zasług Zbigniew Meres został Komendantem Głównym PSP, pełniąc tę funkcję do 2002 roku.

Od dwóch kadencji w cuglach wygrywa wyścigi do Senatu RP, a rekordową liczbę oddanych głosów zapewniają mu wyborcy z powiatu zawierciańskiego. W tym niezwykle nasyconym jednostkami OSP rejonie generał brygadier cieszy się zasłużonym mirem i niekłamaną sympatią. U druhów bywa często, kolejnym jednostkom systematycznie załatwia nowy lub zmodernizowany wóz bojowy. Do podtrzymywania przyjaznych więzi skłania go zapewne nie tylko kalkulacja polityczna.

Podczas jednego z corocznych manewrów zawodowych i ochotniczych strażaków powiatu zawierciańskiego senator Meres z nutką rozrzewnienia wspomniał pożar w Kuźni Raciborskiej. Właśnie w tamtej, zakrojonej na ogromną skalę, operacji gaśniczej wypracowano model skutecznego współdziałania obu służb (profesjonalnej i dobrowolnej), a druhowie potwierdzili wagę swojego uczestnictwa w działaniach zawodowców. Coroczne manewry są tego modelu szlifowaniem.

***

„U nas wszystko największe, najgłośniejsze, najgroźniejsze” – w styczniu 2006 roku znów mogli powiedzieć mieszańcy województwa śląskiego. Tym razem w typowo miejskim środowisku (w Chorzowie), pod zwałami śniegu runęła hala Międzynarodowych Targów Katowickich. W katastrofie zginęło 65 uczestników wystawy gołębi, 170 odniosło rany. Dowodzący akcją ratowniczą śląski Komendant Wojewódzki PSP Janusz Skulich został dwa lata później zastępcą Komendanta Głównego.

W 2007 roku lipcowa trąba powietrzna zmiotła dachy chałup, obór i stodół w Kłomnicach (dawne województwo częstochowskie). Choć i w tym przypadku nieocenione okazały się jednostki OSP, decydującą rolę w przywracaniu normalności odegrały gminne władze. Do nich należała aprowizacja i zabezpieczenie tymczasowego lokum dla poszkodowanych, a potem odbudowa ze zniszczeń.

Dwa lata temu w południowej Polsce pod ciężarem oblodzonych przewodów łamały się słupy energetyczne. W najtrudniejszym zimowym czasie sparaliżowane i odcięte od świata zostały znaczne fragmenty powiatów zawierciańskiego, myszkowskiego, częstochowskiego. Zawodowi strażacy dostarczali wioskom agregaty prądotwórcze, wspólnie z ochotnikami przedzierali się przez zwalone pnie, wyrąbywali ścieżki do uszkodzonych słupów.

W takich to okolicznościach wykuwały się sprawność, niezawodność, bojowe doświadczenie antykryzysowych służb województwa śląskiego.

Siła państwa?

W nocy z 3 na 4 marca w Chałupkach wylądowali premier Donald Tusk, minister transportu Sławomir Nowak i paru innych, ważnych gości. Czy ich wizyta przyspieszyła akcję? Czy przyczyniła się do uratowania większej liczby podróżujących feralnymi pociągami osób?

Przeciwnie. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu, ciemności, położenie wraków, wielość stosowanych środków, złożoność działań i obecność telewizyjnych kamer, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, iż ta inspekcja jeśli nie dezorganizowała operacji, to na pewno nie sprzyjała płynnemu jej prowadzeniu.

W spokojniejszej atmosferze odwiedzili szpitale Bronisław Komorowski i Bartosz Arłukowicz. W tym pospiesznym, transmitowanym na żywo rajdzie dygnitarzy nie było nawet czasu na oznajmienie ministrowi zdrowia, że przyjmująca najciężej rannych zawierciańska lecznica tonie w pięćdziesięciomilionowym długu i niecierpliwie czeka na zapowiadany „pakiet zdrowotnych ustaw”.


W Sejmiku poruszenie.

Wiele wątpliwości wzbudziła decyzja Prezydenta RP o dwudniowej żałobie narodowej. Publicyści i internauci zastanawiali się, czy rozmiar katastrofy uzasadniał sięgnięcie po tak patetyczną formę jej odnotowania. Tydzień później w szwajcarskim tunelu rozbił się autobus, w którym zginęło dwudziestu ośmiu podróżnych (w tym dwadzieścia dwoje dzieci). Jakim gestem taką tragedię należałoby upamiętnić? A czy śmierć ośmiu wiezionych z kopalni Mysłowice-Wesoła górników (28 marca) była mniej tragiczna?

Wśród komentarzy pojawiły się i takie, że żałoba jest krótka, by nie zakłócać Dnia Kobiet. Faktycznie, ósmego marca pokazywany w telewizji Donald Tusk wręczał paniom kwiaty już bez zasmuconej miny.

Na kanwie szczekocińskiej katastrofy rozmnożyły się bardziej polityczne niż współczujące spektakle. Podczas uroczystej sesji Sejmiku Województwa Śląskiego bohaterów akcji uhonorowano odznaczeniami, zaś Marszałek Województwa obwieścił finansowe wsparcie dla rodzin ofiar. Tuż przed rozpoczęciem obrad opozycyjni radni postanowili zdjąć z galerii transparent winiący Marszałka za likwidację szpitala wojewódzkiego w Tychach.


Wojewoda Łukaszczyk schlebia mieszkańcom.

Na sesję w Szczekocinach tłumnie wybrali się posłowie z rodzimego okręgu wyborczego. Wygłosili garść banałów o „poświęceniu” i „wielkim sercu”, przy okazji starannie ustawiając się do grupowych i indywidualnych fotek. Określany mistrzem autoreklamy poseł Piotr Van Der Coghen uznał (w swoim blogu) akcję ratowniczą za fatalnie przeprowadzoną, bo nie wezwano stworzonej przez niego Jurajskiej Grupy GOPR.

Szczególnie „lubianą przez obiektyw” sołtys Chałupek Annę Kwiecień zaczęto, z pewną dozą zawiści, nazywać „naszą gwiazdą”, a życzliwi doradcy miejscowych notabli zauważali, że ten się za słabo promuje, a tamten bez powodu wyrasta.

Podstawówkę w Szczekocinach-Goleniowach (gdzie ulokowano pasażerów rozbitych pociągów) zaszczycił wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. Podarował dzieciom dwie tablice interaktywne i zapowiedział rychłą wizytę premiera. Jego zdaniem akcja ratownicza potwierdziła siłę państwa i państwowych instytucji.

***

Niestety od czasu katastrofy premier nie pojawił się w Szczekocinach. Być może doszedł do wniosku, że gdy opadły już emocje, ktoś z tłumu mógłby zadać niewygodne pytanie: – „Jak żyć, panie premierze?”. Jak żyć w powiecie przodującym w bezrobociu, z balansującym na granicy bankructwa, jedynym szpitalem.

Liczne w województwie śląskim akcje ratownicze potwierdzały siłę i fachowość ludzi, ale bynajmniej nie państwa. Czyż dobrze funkcjonuje państwo, w którym walą się hale, od kilkudziesięciu lat nie modernizowano sieci energetycznej, a wsiadając do pociągu, nie wiadomo, czy wysiądzie się zgodnie z wykupionym biletem?

 

             

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!