Jak uratować zabytkowy kościółek?

Nie ma w Polsce powiatu, w którym o ratunek nie wołałby choć jeden zabytek. Wiele z nich skazanych jest na powolną agonię. W lokalnych budżetach nie ma wystarczająco dużych pieniędzy na szeroko pojętą ochronę dziedzictwa kulturowego. Wiekowe kościółki, przydrożne kapliczki, zabytkowe mogiły na cmentarzach przegrywają w konkurencji z koniecznością budowy kanalizacji, gazociągów, czy nowych arterii komunikacyjnych.

 

Jak zatem walczyć o nasze historyczne perełki? Co zrobić, by nie była to walka z wiatrakami? Do jakich drzwi pukać, by nie odejść z kwitkiem? Na te i wiele innych pytań odpowiedź znaleźli parafianie ze Skomlina, którzy od ponad ośmiu lat odrestaurowują modrzewiową świątynię pod wezwaniem św. Filipa i Jakuba.

Przez dziesiątki lat kościół niszczał na oczach ludzi, blaszane poszycie przerdzewiało do tego stopnia, że od strony północnej przypominało sito. W czasie deszczu woda lała się wprost na drewniane belki sklepienia i bezcenne polichromie. Tak było do roku 2003. Wówczas grupa miejscowych zapaleńców postanowiła utworzyć społeczny komitet na rzecz remontu świątyni.

Najpierw konserwator

– Żeby nie działać po omacku, udaliśmy się do konserwatora zabytków w Sieradzu. Wiedzieliśmy, że bez jego zgody nie wolno nam będzie podjąć jakiegokolwiek działania. Nasz pomysł został wprawdzie zaakceptowany, ale uświadomiono nam przy okazji, że droga do sukcesu będzie nadzwyczaj długa i kręta. Najpierw trzeba było stworzyć obszerną dokumentację, ustalić zakres koniecznych prac, oszacować koszty. To oczywiście pociągnęło za sobą pierwsze, niemałe wydatki. Zapłaciliśmy wówczas nieco ponad 20 tys. złotych – wspomina Anna Furman, przedstawicielka wspomnianego komitetu.

Należy w tym miejscu podkreślić, że w przypadku zabytkowych obiektów sakralnych dość łatwo o zgromadzenie tzw. kapitału własnego – puli środków, dzięki którym można rozpocząć prace przygotowawcze. Zazwyczaj są to „żyjące” kościoły parafialne, w których przynajmniej co niedzielę odprawia się msze i nabożeństwa. Wierni, wiedząc o szczytnej idei ratowania świątyni, zwykle nie szczędzą grosza. W Skomlinie ustalono, że każda rodzina winna co roku wpłacić na specjalnie utworzone konto po sto złotych.

– Takie działanie jest uzasadnione choćby z tego względu, że każdy podmiot występujący o przyznanie środków zewnętrznych musi posiadać co najmniej 20-procentowy wkład własny. Koszt renowacji naszego kościoła to kilka milionów złotych. Wiadomo, że gdyby tę inwestycję potraktować całościowo, to nigdy nie zdołalibyśmy zebrać wymaganej kwoty. Podzieliliśmy więc to przedsięwzięcie na etapy – mówi Anna Furman.

Gdzie po pieniądze?

Najważniejszy był dach. I to na jego wymianę potrzebne były pierwsze gigantyczne (jak na lokalne warunki) środki. Przedstawiciele komitetu na rzecz remontu skomlińskiego kościoła postanowili postarać się o nie w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. – Muszę powiedzieć, że z formalnego punktu widzenia była to dość prosta rzecz. Wniosek o przyznanie dotacji to formularz, zawierający szereg danych dotyczących inwestycji. Do wniosku dołączyliśmy przygotowaną wcześniej dokumentację. Ku naszemu zadowoleniu ministerstwo dostrzegło potrzebę dofinansowania wymiany poszycia dachowego i przyznało nam kwotę w wysokości 200 tys. złotych. Całość zadania warta była o 80 tys. więcej, różnicę dołożyli parafianie – wspomina Anna Furman.

Prace rozpoczęły się 7 marca 2004 roku. Nowy dach powstał w trzy miesiące, pracowało nad nim sześciu górali. Zgodnie z zaleceniem konserwatora zabytków świątynię ponownie przykryto gontem. Dodatkowo wybudowano nową kościelną wieżę, którą obito miedzianą blachą. Był to czas pamiętny nie tylko dla miejscowych parafian, ale i wszystkich Polaków, którzy łączyli się w bólu po śmierci Jana Pawła II. Na rusztowaniach, okalających wspomnianą wieżę, powieszono wówczas papieską flagę, przyozdobioną kirem.

Z ministerstwem jak z fiskusem

Nie sztuką było wywalczyć pieniądze na remont dachu, sztuką było rozliczyć się przed Ministerstwem Kultury z każdej wydanej złotówki. Przez cały czas trzeba było skrupulatnie gospodarować przyznanymi funduszami, a potem w odpowiednim terminie przedstawić stosowne sprawozdanie. – Szczęśliwie nam się ta sztuka udała. Było to tym bardziej istotne, że przy podziale następnych ministerialnych funduszy mieliśmy już większe szanse na przyznanie dotacji niż za pierwszym razem. Wiedzieliśmy, że dodatkowe punkty przydadzą nam się przy walce o pieniądze na kompleksowy remont ścian nośnych – opowiada Anna Furman.

Ten etap modernizacji nastąpił w dziewięć miesięcy po wymianie dachu. Nadgryzione zębem czasu drewniane bale zostały zakonserwowane, a wszelkie ubytki zlikwidowane. Wymieniono także podłogę, która od niepamiętnych czasów sukcesywnie się zapadała. Szczególnie było to widoczne przy ołtarzach bocznych: ich konstrukcja zdawała się wisieć nad powierzchnią podłogi. Ponadto wymieniono konstrukcję wieńcową, wybudowano nowe granitowe schody, dokonano konserwacji stolarki okiennej i drzwiowej, zainwestowano także w nową elewację zakrystii. Zostały także przeprowadzone prace archeologiczne, dodatkowo wykonano instalację elektryczną, przeciwpożarową i antywłamaniową. Tym razem Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przekazało na ten cel 414 tys. złotych. Tradycyjnie już sporą część tej kwoty „uskładali” sami parafianie (ponad 70 tys. zł). Ich aktywność, co naturalne, wzmaga się wtedy, kiedy widać posuwające się prace. Sporą rolę w procesie finansowania prac konserwatorskich odgrywają także sponsorzy, jak do tej pory przekazali oni na ratowanie kościoła w Skomlinie ponad 120 tys. zł.

Czas na polichromie

Po niespełna pięciu latach od chwili, kiedy zaczął się remont skomlińskiej świątyni przyszedł czas na renowację polichromii. Pod tym względem miejscowy kościół należy do najciekawszych w Polsce drewnianych budowli barokowych. Na beczkowym sklepieniu mistrz Więckowski umieścił w 1776 roku malowidła ze scenami z życia św. Filipa i św. Jakuba, patronów świątyni. – Przez te wszystkie lata nazbierało się tu mnóstwo brudu. Trzeba było go usunąć zanim zabraliśmy się za zasadnicze prace konserwatorskie. Musieliśmy także uzupełnić wszelkie ubytki, wyrównać powierzchnię i położyć podkład, a następnie tzw. zaprawę pod kolor – wyjaśnia Jerzy Gabryszewski, jeden z artystów.

Najpierw odrestaurowano malowidła nad prezbiterium na ten cel pozyskano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 370 tys. złotych, wierni „dorzucili” do tego kolejne 70 tys.. Ku zaskoczeniu parafian, tło zyskało wówczas kolor błękitny (wcześniej było beżowo brązowe). – Na podstawie śladowych pozostałości niebieskiej farby konserwatorzy zabytków mogli dowieść, że właśnie taką barwę posiadał pierwotny strop. Przypuszczać można, że błękitna barwa symbolizować miała niebo – dodaje Jerzy Gabryszewski. Kolejny etap prac to odnowienie polichromii na stropie w zasadniczej części kościoła. Także i ten etap renowacji nie doszedłby do skutku, gdyby nie dotacja z wspomnianego ministerstwa. Tym razem na rzecz ratowania obiektu w Skomlinie wypłacono okrągłe 400 tys. zł (tradycyjnie parafianie musieli dołożyć sporą kwotę – 64 tys.)

Na tym jednak nie koniec. Obecnie dobiegają końca prace renowacyjne na ścianach prezbiterium. Dalsze działania obejmą odnowienie niezwykle bogatych polichromii naściennych wewnątrz świątyni. W nawach bocznych znajdują się malowidła siedmiu sakramentów. Szczególnie dobrze zachowane jest malowidło „Sakrament małżeństwa”, na którym widać kobiety i mężczyzn z szablami, ubranych w stroje polskie – kontusze. Widać również charakterystyczne, wysoko podgolone czupryny. Na to potrzeba jednak gigantycznych funduszy.

Jeśli nie drzwiami, to przez polityków…

– Ministerstwo Kultury zdaje sobie sprawę z tego, że rozpoczęty kilka lat temu proces renowacji naszego kościoła ciągle trwa i że nadal potrzebne są niemałe pieniądze. Dostaliśmy już sporo i nikt na nas się nie zawiódł. Wiemy, że tylko współdziałając ze sobą możemy to dzieło doprowadzić do szczęśliwego końca. Sądzę, że naszą mocną stroną jest to, że występujemy tu jako społeczny komitet, a nie organizacja stricte kościelna. Ludzie z ministerstwa wiedzą, że jesteśmy stąd i że nam bardzo zależy na postępach w pracy. Mamy świadomość tego, że staliśmy się przewidywalnymi partnerami, ministerstwo wie, że można nam zaufać – mówi Anna Furman.

Dużo trudniej pozyskać pieniądze, gdy głównymi beneficjentami są księża. Proboszczowie dość często zmieniają parafie, powstają z związku z tym trudności z rozliczaniem inwestycji. W większej grupie (komitet w Skomlinie liczy blisko 40 osób) znaleźć się mogą lokalni urzędnicy, pracownicy administracji, finansiści, przedstawiciele biznesu… A więc ludzie, którzy często zawodowo zajmują się pieniędzmi. To naprawdę silny atut.

Ale nie zawsze jest słodko. Czasem o pieniądze trzeba postarać się uciekając się do pomocy… polityków. Nie wolno się przy tym sugerować jakimikolwiek przekonaniami, liczy się możliwość pozyskania przychylności w procesie pozyskiwania dotacji. Posłowie, czy senatorowie, jakby nie było, są naszymi reprezentantami w parlamencie. Nie zaszkodzi jeśli wyślemy do nich listy z prośbą o poparcie naszych starań. Jeśli któryś z nich dobrze się spisze, koniecznie należy mu pisemnie podziękować.
Jesteśmy w połowie naszej drogi

– W sumie przez osiem lat wydaliśmy na remont naszej świątyni blisko dwa miliony złotych. Aż 1,5 miliona otrzymaliśmy z wielokrotnie tu wspomnianego Ministerstwa Kultury, resztę zawdzięczamy sponsorom i parafianom. Aby odrestaurować całość polichromii potrzebujemy kolejne 1,5 miliona. Właśnie teraz wnioskować będziemy o najwyższą jak dotąd dotację. Chcielibyśmy pozyskać aż 730 tys. złotych. Czy się uda? Wierzymy, że tak – z nadzieją kwituje Anna Furman.

 

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!