Współczesne rolnictwo to przede wszystkim twardy biznes. Kto nie zaryzykuje, nie może liczyć na sukces. Bez tego nie ma specjalistycznego sprzętu, gigantycznych obiektów hodowlanych i ziemi liczonej w dziesiątkach, a nawet setkach hektarów. Na szczęście „ryzykantów” jest co raz więcej. To głównie oni jeżdżą nowoczesnymi ciągnikami, wartymi tyle co luksusowe limuzyny, i to oni stawiają chlewnie na tysiące tuczników. Skąd na to wszystko biorą pieniądze? Po połowie: z ciężkiej pracy i funduszy rodem z Unii Europejskiej.
Łukasz Dybka, młody rolnik ze Skomlina w województwie łódzkim, gospodarstwo dostał od rodziców w 2003 roku. Miał wówczas 22 lata i niespełna 10 hektarów. Niemal natychmiast zaczął się rozglądać za kolejnymi gruntami, jego scheda szybko rozszerzyła się o następne sześć hektarów. A już niebawem zasoby własnej ziemi zwiększą się u niego dwukrotnie. To miedzy innymi za sprawą rodziców, którzy przekażą na rzecz syna resztę swego areału. No i do tego wszystkiego doliczyć należy 15 hektarów dzierżawy… Prowadzić tak duże gospodarstwo to nie lada wyzwanie. Potrzeba nie tylko doświadczenia, ale przede wszystkim pieniędzy na rozwój. Na szczęście Łukasz wiedział, gdzie ich szukać.
Łukasz Dybka i jego nowy ciągnik. Ten olbrzymi pojazd posiada wyposażenie,
którego nie powstydziłaby się rasowa limuzyna.
Najpierw chlewnia…
Na początek postanowił skorzystać z unijnych pieniędzy w ramach atrakcyjnego kredytu „Młody rolnik” z dofinansowaniem z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. To pozwoliło mu na gruntowną modernizację i rozbudowę chlewni, w której chów trzody odbywa się na tak zwanej „głębokiej ściółce” (przez cały okres chowu tuczników, czyli przez około sześć miesięcy, nie wyrzuca się obornika, a sukcesywnie dokłada ściółki; nawóz usuwa się przy pomocy ciężkiego sprzętu po wyprowadzeniu odchowanego żywca – przyp. red). Dziś obiekt ten może pomieścić około 250 sztuk trzody chlewnej.
– W tym samym czasie wystąpiłem też o pieniądze z unijnego Sektorowego Programu Operacyjnego. To była premia dla młodych rolników na ułatwienie startu. Tą drogą otrzymałem kwotę 50 tys. zł. Pieniądze przydały się na rozwój gospodarstwa – wspomina Łukasz Dybka. – Wokół rozdziału tych środków było jednak sporo kontrowersji, bo nie zawsze przyznawano je właściwym osobom. Podstawą przy ubieganiu się o tę premię było posiadanie zaledwie jednego hektara ziemi. Wiem, że wśród tych, którzy otrzymali unijną pomoc, byli nawet ludzie z miasta. Wystarczyło, że na tę okoliczność kupili sobie po hektarze gruntu. Podobnie rzecz ma się z rentami strukturalnymi – często przyznaje się je ludziom, którzy z rolnictwem nigdy nie mieli nic wspólnego. Moim zdaniem dolną granicą powinien być w tym kontekście nie hektar, a co najmniej trzy hektary ziemi.
Ciężka kasa, sprzęt cudowny
Dwa lata później Łukasz Dybka postanowił kompleksowo zabrać się za wymianę parku maszynowego. Taką możliwość dawał mu ponownie Sektorowy Program Operacyjny (działanie 1.1). Zaczęło się oczywiście od napisania wniosku. Potem trzeba było go złożyć i czekać dwanaście długich miesięcy. Ale czekanie się opłaciło.
– Otrzymałem w sumie pół miliona złotych. Wystarczyło na zakup nowoczesnego ciągnika z ładowaczem czołowym, czteroskibowy pług obrotowy, opryskiwacz o pojemności dwóch tysięcy litrów, wielofunkcyjny rozrzutnik o ładowności dziesięciu ton, prasę zwijającą, agregat uprawowo-siewny oraz rozsiewacz nawozów – wylicza młody rolnik.
Cały sprzęt jest imponujący, ale największe wrażenie robi ciągnik. Ten olbrzymi pojazd posiada wyposażenie, którego nie powstydziłaby się rasowa limuzyna. Mamy tu wielką, przeszkloną kabinę, super wygodny fotel i kokpit jak w samolocie. Wnętrze jest idealnie wytłumione, nie zapomniano też o klimatyzacji, nie mówiąc o takich detalach jak wspomaganie kierownicy, które pozwala na skręt gigantycznymi kołami przy pomocy jednego palca.
– Pieniędzy na zakup zarówno ciągnika jak i pozostałych maszyn nie dostałem od ręki. Najpierw musiałem wziąć kredyt pomostowy i zagwarantować pięcioprocentowy własny udział finansowy. Po zakupach Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa zwróciła mi 55 procent kwoty, którą wydałem na nowy park maszynowy. Resztę na zasadach komercyjnych mam do spłaty przez okres pięciu lat. Z uwagi na to, że jestem też tak zwanym „VAT-owcem”, mogłem sobie od tego wszystkiego odliczyć podatek od towarów i usług, co też dość korzystnie odbiło się na moich finansach.
Marzy mi się nowy kombajn
Ubiegając się o pieniądze z Unii Europejskiej najlepiej skorzystać z pomocy wyspecjalizowanych firm doradczych. Jak przekonuje nasz rozmówca, pisanie wniosków dobrze jest powierzyć człowiekowi, który jest na bieżąco ze stale zmieniającymi się przepisami. Poza tym koniecznie trzeba oprzeć się tu na bardzo precyzyjnych wyliczeniach. Wielu rolników wychodzi z założenia, że lepiej w to zainwestować, niż potem żałować straconej szansy.
– Teraz z przydziałem kolejnych środków z UE jestem „zablokowany” na dwa lata. Poniekąd rozumiem tę odgórną taktykę, jej zamysł jest taki, że unijną kasę należy rozdzielić pomiędzy wszystkich zainteresowanych. Mimo wszystko jest to jakiś kłopot, bo chciałoby się robić coś dalej. Teraz marzy mi się nowy kombajn zbożowy, przydałyby się też ze dwie nowe przyczepy ciągnikowe – mówi Łukasz.
Wnioski do powiatu
Młody rolnik z łódzkiego wiele zawdzięcza unijnym dotacjom, ale chętnie dzieli się swoimi negatywnymi spostrzeżeniami, dotyczącymi samej procedury ich przyznawania. Przede wszystkim zwraca uwagę na zbyt długie rozpatrywanie wniosków. – Rok to stanowczo zbyt długo, przez ten czas wiele może się zmienić – podkreśla.
Drugą kwestią, która irytuje rolników, jest konieczność składania wniosków w urzędach wojewódzkich Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Trzeba jechać w umówionym terminie, ustawić się w długiej kolejce i czekać przez cały boży dzień na rejestrację wniosku. – Jestem przeciwnikiem takich „spędów”. Po pierwsze powinna być w tym wszystkim jakaś ciągłość, a po drugie składanie wniosków mogłoby się odbywać w biurach powiatowych. A tak w jeden dzień zjeżdża po 500 chłopa i zaczynają się nerwy – opowiada Łukasz Dybka. – Jeśli ktoś jeszcze nie korzystał z tego unijnego dobrodziejstwa, niech przygotuje się na podobne niespodzianki.
Dopłaty ciągle zbyt niskie
Skoro mówimy o unijnych dotacjach warto wspomnieć także o dopłatach bezpośrednich. W przekonaniu rodzimych plantatorów ich wysokość winna być taka sama jak w państwach „starej” unii. – W porównaniu z tamtejszymi rolnikami mamy zdecydowanie za mało. Trzeba pamiętać, że to my jesteśmy na starcie i dlatego to nam się należy więcej. Zgodnie z przyjętym porozumieniem do roku 2013 stawki w całej Unii Europejskiej mają się zrównać. Ten proces powinien stopniowo się uwidaczniać, tyle, że chyba podczas negocjacji nikt nie pomyślał, że nasza narodowa waluta aż tak bardzo się wzmocni. Euro natomiast spada w błyskawicznym tempie, przez co ewentualna podwyżka i tak nie jest u nas odczuwalna. A dookoła wszystko koszmarnie drożeje. W ciągu zaledwie czterech lat nawozy sztuczne „podskoczyły” o jakieś 150 procent. Załamać można się też podczas tankowania paliwa, którego ceny praktycznie każdego dnia idą ostro w górę.
Mimo wszystko do życia Łukasz podchodzi z dużą dozą optymizmu. Widać, że ma potencjał i nieodpartą chęć dążenia do sukcesu. Można zaryzykować stwierdzenie, że tacy jak on będą w przyszłości stanowić o sile polskiej wsi.
Przemysław Chrzanowski
Fot. Autor