Na ratunek bocianom

repository_BOCKI_bocian-o-zmierzchumidi
Jak dowodzą badania, co trzeci reprezentant tego gatunku pochodzi właśnie z kraju nad Wisłą. Bociany nieodłącznie wpisują się w charakter polskiej wsi, istnieją miejscowości, gdzie dopatrzyć się można nawet kilkunastu gniazd. Swoje siedliska zakładają zazwyczaj wśród ludzi. Głośnym klekotem zaskarbiają sobie ich łaski, są źródłem pozytywnych emocji. Pewnie dlatego gdy są w potrzebie człowiek chętnie wyciąga do nich pomocną dłoń. Zawinił zwykły sznurek

Młode bociany powoli próbują pierwszych lotów. Podrywają się z gniazda, wachlują skrzydłami… Niestety nie wszystkie. W Toplinie (gm. Skomlin) jedno z czworga młodych straciło właśnie szansę na normalną egzystencję. Nietypowe zachowanie ptaka zauważył gospodarz, na którego stodole od lat żyje bociania rodzina. Jak zaobserwował, jedno z młodych mimo wielokrotnych prób nie zdołało się „oderwać” od gniazda. Stwierdził wówczas, że coś je trzyma na uwięzi. Swymi spostrzeżeniami podzielił się z sołtysem, ten natychmiast powiadomił gminę.

– Wezwaliśmy strażaków z Wielunia, by zajęli się tą sprawą. Kiedy z hydraulicznego wysięgnika zajrzeli do gniazda okazało się, że bocian ma sznurkiem spętaną nogę. Ucisk musiał być długotrwały, ponieważ wystąpiła martwica. W konsekwencji po uwolnieniu ptaka, chora część kończyny po prostu odpadła – relacjonuje Krzysztof Sola z Urzędu Gminy w Skomlinie.

Chorego bociana zawieziono do miejscowego weterynarza, który fachowo oczyścił i opatrzył ranę. Kłopot jednak pozostał.

– Nie wiadomo było co z nim zrobić. Zadzwoniliśmy do łódzkiego ogrodu zoologicznego. Gdy zaznaczyliśmy, że jest to ptak okaleczony, sugerowano nawet jego uśpienie – dodaje Krzysztof Sola. Los młodego bociana był już praktycznie przesądzony. Na szczęście znalazł się ktoś, kto zdecydował się zająć skrzydlatym pechowcem. Pod opiekę wziął go Stanisław Kiczka ze Skomlina.

– Szkoda mi się zrobiło stworzenia, więc je przygarnąłem. Na razie bociek jest wyraźnie zestresowany. Na pociechę przyniosłem mu nawet małą żabę, ale apetyt ma jak na razie mizerny – mówi. – Gdy dojdzie do siebie, znajdzie u nas wszystko to, co mu będzie potrzebne do życia. Mamy kawałek ogrodu, spory staw. Mam nadzieję, że źle mu nie będzie.

Gospodarze porządnie go podkarmili, więc nabrał sił. Mimo że ma tylko jedną nogę, z poruszaniem się po ogrodzie nie ma większych kłopotów. Próbuje już nawet latać – cieszy się Henryka Kiczka. Aby nie czuł się osamotniony, gospodyni znana z zamiłowania do sztuk plastycznych, postanowiła stworzyć dla niego sztucznego towarzysza. Naturalnych rozmiarów bocian wraz z gniazdem „zainstalowany” został na trzcinowym dachu przydomowej altany.

– Każdego dnia pomagamy naszemu ptasiemu inwalidzie wejść na strzechę. Zaraz wskakuje na sam szczyt, by być blisko swego kolegi. Widać, że jest mu tam dobrze. Na dół sfruwa dopiero wtedy, kiedy robi się ciemno. Wtedy, skacząc na jednej nodze, wraca do swego pomieszczenia – mówi pani Henryka.

Energetyczne pułapki z kuną w tle

A czy można się zaprzyjaźnić z bocianami? Pani Irmina spod Kluczborka uważa, że tak. Od kilkunastu lat na słupie elektrycznym przed jej domem gnieździ się rodzina tych przesympatycznych ptaków. Dla niej jest jasnym promyczkiem w życiu. Ponieważ ma chore nogi i nie jest już najmłodsza, nie pracuje w gospodarstwie. Dlatego chętnie siada przed domem na ławeczce i spogląda, jak rodzice troskliwie opiekują się swoim potomstwem, albo jak młode ćwiczą skrzydła i szykują się do nauki latania.

– Pamiętam jeszcze czas, kiedy ich tutaj nie było – opowiada pani Irmina i mruży oczy w ostrym słońcu, spoglądając na gniazdo, z którego wychylają się trzy czarno-białe główki.

– Wtedy bardzo chcieliśmy, żeby do nas przyleciały i tu zamieszkały. Syn zastanawiał się nawet nad ścięciem topoli na łące, żeby tam mogły uwić gniazdo. Aż tu nagle, jak na zamówienie, pojawiły się i stworzyły dom na słupie. Martwiliśmy się, że to takie niebezpieczne miejsce, poza tym nad samą drogą, często tu chodzą ludzie i jeżdżą samochody, spokoju nie ma. Czasem jak zaiskrzyło…

Rzeczywiście gniazdu groziło niebezpieczeństwo – były spięcia, które groziły pożarem bocianiego siedliska. Po jakimś czasie przyjechali elektrycy i zrobili na słupie specjalną platformę. Pani Irmina niepokoi się o swoich skrzydlatych przyjaciół. Dwa lata temu okazało się, że bocianie dzieci zostały zjedzone przez kunę, która grasowała w pobliskim lesie. Bociany były, dobrze się chowały, aż tu nagle bocianów nie ma! Co się stało!?

– Sąsiad znalazł¸ nieżywą kunę, która musiała uśmiercić młode i wróciła do gniazda jeszcze raz, oczekując, że coś w nim pozostało – opowiada pani Irmina. – Także nie miała szczęścia, poraził ją w końcu prąd – dodaje. – Zimą mi ich bardzo brakuje. A kiedy mają się ku odlotowi, to się ze mną próbują pożegnać – przypomina sobie. – Krążą nad domem przez dwa, trzy dni.

Człowiek też może zostać bocianią mamą

Dowodem na to jak w jak bliskiej korelacji może żyć człowiek z bocianami jest historia, która wydarzyła się w tym roku w Bieniądzicach pod Wieluniem. Przed kilkoma tygodniami do gniazda powróciła z łowów bociania mama. Tym razem jednak nie nakarmiła swego potomstwa, bo w niewyjaśnionych okolicznościach straciła fragment dzioba. To był wyrok przede wszystkim dla niej, ale także jej pociech. W krótkim czasie osierociła czwórkę bocianiątek, pozostawiając je pod opieką ojca. Całemu dramatowi przyglądali się ludzie, którzy szybko zorientowali się, że bez ich pomocy dorastające bociany padną z głodu. Sprawę wzięła w swoje ręce miejscowa pani sołtys. Jadwiga Marczewska najpierw skierowała swe kroki do miejscowego starostwa powiatowego, jednak tam usłyszała, że w budżecie nie ma zagwarantowanych środków finansowych na podjęcie takich działań.   Fachową pomoc uzyskano dopiero od krajowego koordynatora ochrony bocianów, tam klarownie wyjaśniono czym i w jakich porach należy karmić te ptaki.


Bociany na słupie.

Bociany znajdują się w swoim gnieździe. Aby je swobodnie dokarmiać mieszkańcy zbudowali kilkumetrowe rusztowanie „warszawskie”. Syn Jadwigi Marczewskiej Maciej wraz z żoną Anną tak zaangażowali się w wychowanie ptaków, że zdecydowali się na odłożenie wcześniej zaplanowanego urlopu. Jak przekonują, dla nich to wielkie przeżycie: móc cieszyć się szczęściem uratowanych bocianów. A te rosną jak na drożdżach, siłę zyskują dzięki porcjom mięsa z kurczaka oraz gotowanym jajom. Kto za to wszystko płaci? W pomoc osieroconej bocianiej ferajnie zaangażowali się okoliczni mieszkańcy oraz właściciel sklepu, który sprowadza na tę okoliczność żywność po promocyjnych cenach.

Po raz pierwszy w para boćków pojawiła się w Bieniądzicach w ubiegłym roku, ale wówczas ptaki nie zdołały dochować się potomstwa. Ku wielkiej radości mieszkańców, w tym roku z gniazda zaczęły wychylać się cztery pisklaki. Nikt się nie spodziewał, że spotka je taka tragedia. Podobno, kiedy ich matka padła, wszystkie nieruchomo tkwiły odwrócone każde w inna stronę. Przeżywały stratę najbliższej im istoty… Teraz wszyscy maja nadzieję, że młode zdołają nabrać na tyle siły, by móc poderwać się do lotu. Jeśli uda im się wzbić w powietrze, z pewnością dotrą do odległych ciepłych zakątków naszego globu. A stamtąd na pewno wrócą do Bieniądzic.

Dokąd ze złamanym skrzydłem?

Pisklęta zdane są na łaskę człowieka nie tylko w następstwie tak tragicznych zdarzeń. Bardzo często bociani rodzice po prostu wyrzucają swe potomstwo z gniazd. Czasem słabsze osobniki są wypychane z gniazd przez swoich rówieśników. W takich sytuacjach najczęściej reagują pracownicy oraz wolontariusze ośrodków rehabilitacji zwierząt chronionych. Trafiają tu także bociany, które w wyniku gwałtownych burz straciły swoje gniazda. Rekordową ilość pensjonariuszy rokrocznie obsługuje placówka w Przemyślu. Rocznie trafia do nich około 130 osobników. Ponieważ ptaki te na zimę opuszczają Polskę, muszą się spieszyć z leczeniem tak, by na koniec sierpnia były gotowe do odlotu.

Główne urazy, które leczą to złamania skrzydeł, postrzelenia z broni pneumatycznej, urazy kończyn. Ludzie, którzy pracują dla przemyskiego ośrodka to specjaliści najwyższej klasy.

– Korzystamy z doświadczeń ośrodków w Stanach Zjednoczonych. Niestety wszystko wiąże się z kosztami. Chociaż za usługi weterynaryjne nie musimy płacić, bo sami jesteśmy weterynarzami, to średni koszt leków, materiałów dla jednego poszkodowanego bociana to ok. 200-400 zł. Staramy się wykorzystywać najnowsze osiągnięcia zaczerpnięte z medycyny dzikich zwierząt, jakie opracowano u naszych partnerów zza oceanu, jednak najczęściej nieprzekraczalną barierą jest wysoka cena.

– Gdy zbliża się jesień, boćki, które potrafią latać ćwiczą lot tuż nad naszą placówką. Jeżeli czują się na siłach, dołączają do tych które szykują się do dalekiej podróży. Pozostałe planują odlot na następny sezon – mówią pracownicy przemyskiego ośrodka.

– Kalekie, bez skrzydła, z nieuleczalnym urazem mięśni, pozostają u nas na stałe. Ich widok, dźwięk klekotania o poranku jest dostateczną nagrodą za darowanie im życia. Czekamy z utęsknieniem kiedy odwdzięczą się nam wydając na świat potomstwo (naturalnym dla nich stała się budowa gniazd na ziemi). W sytuacji, kiedy światowa populacja bocianów białych kurczy się, jest to dla nas swoisty sukces.

Fot. autor

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!