Przemysław Chrzanowski: Gdziekolwiek się pojawiacie, robicie furorę. Bije od was niewytłumaczalny magnetyzm.
Piotr Wlizło, Kroczący Dwa Razy, członek grupy tanecznej Tatanka Art., dyrektor Żuromińskiego Centrum Kultury: – To co nas wyróżnia to przede wszystkim strój. Jest zupełnie inny niż wszystkie. Pełno w nim wielobarwnych elementów, piór, hałaśliwych dzwonków. To przykuwa uwagę bo jest egzotyczne, niecodzienne.
Jak sądzę, nie jesteście Indianami z amerykańskim rodowodem. Gdzie zatem był początek waszej nowej życiowej drogi?
– Dobrze to ująłeś, bo rzeczywiście dla mnie i wielu znajomych to jest życiowa droga. A zaczęło się zupełnie niewinnie. Przed kilkunastu laty ówczesny dyrektor Żuromińskiego Centrum Kultury zaproponował mi pracę. Znał mnie od dłuższego czasu, bo udzielałem się twórczo w kapeli reggaeowej Bambi, która od początku funkcjonuje w ścisłej korelacji z tą placówką. Widział w mnie sprawnego organizatora, więc powołał mnie do swojej drużyny. Pamiętam, że szef od razu zadał mi prawie niewykonalne zadanie. Chodziło o podniesienie znaczenia i prestiżu naszego ośrodka. Powiedział: zróbmy coś, czego nie robią w wojewódzkim domu kultury. Wpadła mi wówczas do ręki gazeta z artykułem na temat jubileuszowego XX Zlotu Polskich Przyjaciół Indian. Zacząłem o tym rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi. Okazało się, że każdy z nas lubi chodzić po lecie, że wielu z nas zasmakowało survivalu, że każdy z nas czytał Karola Maya, oglądał „Ostatniego Mohikanina”, czy „Tańczącego z wilkami” i że tak właściwie to wszyscy myślimy trochę po indiańsku. Postanowiliśmy spróbować pójść tą drogą.
Co na to dyrektor domu kultury?
– Jak mu opowiedziałem o naszych planach, popukał się w głowę i powiedział, że to śmieszne. Mimo to dał nam zielone światło, a my je wykorzystaliśmy. Ten wątły płomień zaczął się w nas palić przed 15 laty, cały czas go podsycaliśmy, dlatego teraz mamy w sobie indiański żar. Do naszego skromnego grona zaczęli lgnąć młodzi ludzie, dziś jesteśmy potężnym plemieniem. Dla mnie osobiście bycie Indianinem to już nie tylko pasja, to cały mój świat. Obcuję z tą kulturą, tworzę ją, a przez to staję się jej częścią.
Wydajesz się być kompletnie odklejony od szarej rzeczywistości. Czy tak głęboki związek z kulturą czerwonoskórych pozwala ci realnie stąpać po ziemi?
– Oczywiście, że tak. To, że myślę po indiańsku nie dyskwalifikuje mnie jako członka społeczności, w której na co dzień żyję. Odklejenie, o którym mówisz bywa jednak potrzebne – szczególnie w pracy z młodzieżą. Kultura indiańska należy do tych najbardziej pierwotnych, wszystko jest proste, wytłumaczalne. Bazując na jej wartościach bardzo wiele dobrego można powiedzieć o życiu, czegoś mądrego się dowiedzieć, nabrać bogatego doświadczenia. W rzeczywistości białego człowieka jest zupełnie na odwrót, nic nie jest proste i wytłumaczalne. W świecie współczesnych pseudowartości młodzież czuje się zagubiona, trudno jej poznać najprostsze prawdy. U Indian dobro jest dobrem, a zło złem. Żyje się w harmonii z matką Ziemią i drugim człowiekiem.
Nie jesteście prekursorami ruchu indiańskiego w Polsce. Kto zatem był przed wami?
– Historia ruchu indiańskiego w Polsce, jak już wspominałem, zaczęła się jakieś 20 lat przed zawiązaniem się naszej grupy. Jego prekursorem był Stanisław Supłatowicz (Sat-Okh – Długie Pióro), w którego żyłach rzeczywiście płynęła indiańska krew (Jego matka w 1905 roku w wyniku carskich represji trafiła na Syberię. Stamtąd wraz z grupą carskich zesłańców przedostała się przez Zatokę Beringa i Alaskę do Kanady. Tam poznała wodza plemienia Shawnee, Wysokiego Orła, którego niebawem poślubiła. Nadano jej nowe imię – Biały Obłok. Z tego związku narodził się Sat-Okh. Między Indianami przebywał on do 16 roku życia. Do Polski przybył wraz matką w 1937 roku – przyp. red.). W tym roku odbędzie się już bodaj 36. Zlot Polskich Przyjaciół Indian, mniej więcej od tyluż lat kultura ta jest obecna w kraju nad Wisłą na skalę względnie masową.
Dużo mówicie o młodzieży. Jak z nią pracujecie? Czego uczycie?
– Przede wszystkim tolerancji i otwarcia na inne nacje, czy kultury. Młodzi ludzie są pod tym względem wspaniali, niczym nie skażeni, nie posiadają w sobie złych konotacji. Opowiadamy im o Indianach, a przy okazji sięgamy do tematyki związanej z bardzo podobną kulturą Słowian. ( Jak się okazuje, wiedza na ten temat jest mizerna. Tak na marginesie zaznaczę, że programy szkolne naładowane są wiadomościami dotyczącymi kultury starożytnych Greków i Rzymian, a o mitologii Słowian ledwo się wspomina…) Cenne jest to, że w ogóle udaje nam się skupić ich uwagę na rzeczach ważnych. Często jest tak, że zaczynamy o czerwonoskórych, a kończymy zupełnie w innym obszarze. Staramy się ze swojego stroju, zachowania uczynić pretekst do rozmowy. W dobie komputerów, Internetu, wszelkiej maści gier znaleźć wspólny język z młodym pokoleniem to nie lada wyzwanie. Bardzo się cieszymy, że nam się to z dużym powodzeniem udaje.
Kiedy wychodzicie na scenę i tańczycie odziani w te szczególnej urody stroje, stajecie się bohaterami. Ludzie robią sobie z wami zdjęcia… Oni też tego chcą.
– I my to wykorzystujemy. Bo każdy młody człowiek chce być zauważony, chce być idolem, albo po prostu kimś. Kiedy widzi nas tańczących, to w głębi duszy chciałby do nas dołączyć. Przychodzi potem na zajęcia, szyje sobie jakiś niewielki element stroju i powoli zaczyna wkraczać w nieznany sobie dotąd świat. Nagle zamiast komputerowych gier ważniejsze są koraliki, które misternie trzeba nawlec na sznurek, od bezsensownego siedzenia w Interrnecie istotniejsze staje się poznawanie indiańskiego wzornictwa. Ktoś taki nawet nie wie kiedy kompletnie zmienia się na lepsze.
W naszym kraju bardzo wielu ludzi szczyci się przynależnością do bractw rycerskich. Uczestniczą w turniejach, pokazach, rekonstrukcjach bitew. Dla wielu z nich być rycerzem to rzecz święta, ich żony odziane w średniowieczne szaty krzątają się po zagrodzie, albo prezentują tańce z epoki, dzieciaki biegają w płóciennych sukmanach, zapominając o klockach Lego i pieluchach zapinanych na rzepy… Czy u was jest tak samo?
– Nic na siłę. Jeśli mój syn będzie chciał ubierać się w te kolorowe stroje, jeśli będzie chciał tańczyć, to ja oczywiście będę bardzo szczęśliwy. Jeżeli mądrze zdecyduje się na coś innego, nie będę stawał mu na drodze. Póki co, cieszy mnie fakt, ze zaczyna żyć w indiańskim duchu. Córeczka też podąża naszym śladem, kiedy tylko zaczynamy tańczyć, natychmiast dołącza się i nieporadnie stara się naśladować każdy krok. Żona natomiast zajmuje się szeroko pojętym rękodzielnictwem, prócz tańca oczywiście. Jak widać pod pewnymi względami nasze życie jest łudząco podobne do tego, które wiodą niektórzy członkowie bractw rycerskich. Pracuję w kulturze, czasami w domu bywam gościem, ciągle wydaje mi się, że zbyt mało czasu poświęcam rodzinie. W sytuacji kiedy jest taka szansa byśmy wspólnie uczestniczyli w jakimkolwiek indiańskim zlocie, to bez zastanowienia robimy to. Chwile spędzone razem w takim klimacie są bezcenne.
Kiedy patrzy się na was budzi się w człowieku tęsknota za przygodą.
– Bycie Indianinem, choćby raz na jakiś czas, stwarza szansę powrotu do czasów, kiedy zaczytywaliśmy się w książkach o Winnetou, albo kiedy całkiem na poważnie bawiliśmy się w harcerstwo. Codzienność jest szara i monotonna. Nic dziwnego, że czasem chciałoby się z niej wyrwać. Bardzo się cieszę, że jesteśmy w stanie pozytywnie wpływać na ludzi.
***
Grupa taneczna „Tatanka ART” (Bizon) wyrosła na bazie Stowarzyszenia „Muhguah” (Niedźwiedź) zawiązanego przez pięcioro młodych ludzi w 1996 r. w momencie zorganizowania pierwszego zlotu sympatyków Kultury Indian Ameryki Północnej zatytułowanego „Wakan Tanka”, który do dziś się odbywa, 5 km od Żuromina w uroczysku leśnym – Łazy, zawsze w ostatnie dni czerwca i trwa cały tydzień. Od początku jest organizowany przez grupę tancerzy „Tatanka ART.”, Młodzieżową Grupę Inicjatyw Twórczych „Tatanka2”, Polską Fundację Dzieci i Młodzieży oraz J&S Pro Bono Polonaie i Żuromińskie Centrum Kultury.
Tekst i Fot. Przemysław Chrzanowski