Kradzione żniwa

repository_KZ_kombajn-2midi

Letnia aura daje się we znaki nie tylko urlopowiczom, ale przede wszystkim rolnikom. Ulewne deszcze pokrzyżowały żniwne plany. Zboże ciągle wilgotne, a zza zawieszonych nisko granatowych chmur tylko czasami wychyla się słońce.

Paweł Adamek codziennie patrzy w niebo i załamuje ręce. Dwadzieścia sześć hektarów ma do wymłócenia, a słońca jak na lekarstwo.

– Co parę godzin oglądam w telewizji prognozę pogody, jestem stałym obserwatorem kilku internetowych portali meteorologicznych i jak do tej pory nigdzie nie ma optymistycznych wieści. Żeby to raz popadało, a porządnie… A tu mżawka od rana do wieczora. Woda ma czas wejść w każde źdźbło. Jedyny ratunek to słońce i wiatr, w przeciwnym razie wszystko zgnije na pniu – żali się rolnik spod Kalisza.

– Jak do tej pory, udało mi się skosić tylko rzepak i zboża ozime. Początek lipca był dla nas łaskawy, może sierpień przyniesie lepszą pogodę? Jeśli nie, to żniwa przyjdzie nam skończyć we wrześniu.

Kilka razy udało się wyjechać w pole panu Tomaszowi Światłemu, ale i on głośno narzeka.


Padające przez całe lato deszcze znacznie opóźniły żniwa. Słoneczne chwile
w lipcu można było co najwyżej wykorzystać na koszenie
drobnych, przydomowych kawałków.

 – Tegoroczny sezon zbiorów jest wyjątkowo szarpany. Kombajnem można wyjechać raz na kilka dni. Wszyscy czekamy na dobrą pogodę, jak złodzieje na okazję. Pewnie dlatego mówi się, że to kradzione żniwa. Przed tygodniem dotarłem na pole, przygotowałem sprzęt do pracy, po czym musiałem brać nogi za pas, bo w jednej chwili niebo zaciągnęło się gęstymi chmurami. Nim wsiadłem do kabiny, lunęło tak intensywnie, że nie było tam już czego szukać. Kilka dni wcześniej dwuhektarowy kawałek żyta „brałem” na trzy razy. Zboże było tak zawilgocone, że do tej pory na klepisku w stodole muszę je szuflować.

Ręce załamuje także Piotr Wyględacz. W tym roku kupił zupełnie nowy kombajn i jak dotychczas, nie miał wielu okazji, by go wypróbować. Na to gigantyczne cacko wydał nie mniej gigantyczne pieniądze.

– Nie miałem innego wyjścia, mój 19-letni Bizon w ostatnim czasie tak bardzo się psuł, że nie byłem w stanie przepracować jednego dnia bez awarii. Stałe zatrudnienie miał u mnie mechanik, który w razie potrzeby przyjeżdżał na pole z przyczepką części. Naprawy były kosztowne, obliczyłem, że ich wartość znacznie przerosła wartość całej maszyny. Zdecydowałem się zatem na nowego Massey Fergusona, jak na razie większość czasu stoi i pachnie, a powinien pracować. Wziąłem go częściowo na kredyt, a raty są astronomiczne. Jeśli kombajn nie zacznie zarabiać, będę miał poważne kłopoty – tłumaczy Piotr Wyględacz.

– Gospodaruję na 90 hektarach, a zboża to główny profil mojej produkcji. Liczę na to, że najbliższe dni pozwolą zebrać plony. Wystarczy mi tydzień, by wszystko posprzątać. Nawet gdyby zboże nie doschło, to mam bardzo wydajną suszarnię, która sobie z nim poradzi. Najgorsza jest pod tym względem pszenica, w twardym, zbitym kłosie wilgoć zostaje na długo.

Roman Gąsiorowski potentatem rolniczym nie jest, ma 1,5 hektara. Jego scheda w większej części leży w dołku, od wielu dni stoi tam woda, nie ma szans, żeby wjechać kombajnem.

– Wiem, że to wygląda jak pole ryżowe, ale zostawić tyle jęczmienia na pastwę losu? Toż to grzech by był. Jutro ubieram gumowe buty, biorę kosę i zabieram się do roboty. Zwiążę zboże w snopki, a potem podrzucę gdzieś do wymłócenia. To będzie istny powrót do przeszłości – śmieje się pan Roman.

– Pewnie gdybym nie był na emeryturze i miał co z czasem robić, nie bawiłbym się w takie żniwowanie. Traktuję to w kategoriach wyzwania. Pewnie jak na dziwaka, nie będą spoglądały na mnie tylko moje króliki. Wszak robię to tylko dla nich.

Pełnymi rozżalenia słowami kipią także internetowe fora.


Tegoroczne plony są niższe od spodziewanych. Na niektórych obszarach Polski
straty w oziminach wynoszą 20 procent, a w przypadku zbóż jarych sięgają nawet 40 procent. 

– W moich stronach koło Tarnowa nikt jeszcze nie kosił. Od 15 lipca praktycznie cały czas leje. Szkoda gadać. Na moich polach 50 procent zboża leży, a to co stoi, to już zaczyna w kłosach kiełkować. Dzisiaj się zdenerwowałem i wykosiłem kosą trochę gnijącego zboża i dałem kurom, przynajmniej się nie zmarnuje. Jedyne pocieszenie, że kupiłem własny kombajn. Bo w mojej okolicy to doprosić się kombajnisty nie można było, żeby przyjechał. Tylko jeździł najpierw tam, gdzie miał konkurencję, a do nas na sam koniec żniw jak już wszystko miałem wymłócone przez dziki – żali się internauta Zyga.

– Załamać się można. Najgorsze jest to czekanie. Przy kombajnie już wszystko zrobione tyko wyjechać w pole. Wczoraj w okolicach Dęblina i Ryk w woj. lubelskim padało cały dzień. Lało tak mocno, że przez parę godzin podtopiło mi podwórze. To jakaś klęska, u mnie i u sąsiadów pszenica wygląda jak dojrzały łubin (jest czarna). Zaczyna się poważna nerwówka, mam w tym roku 10 hektarów rzepaku i z tego nie skosiłem nic. W sąsiednich miejscowościach jest podobnie, jak jechałem po kosę do kombajnu, to rzepak stoi nie ruszony, pszenica tylko miejscami nie zdążyła sczernieć. Mam nadzieje że od środy będzie lepiej bo jutro po tych opadach żaden Bizon, żaden Class, ani żaden Rekord nie wyjadą na pole – dodaje Arkadiusz Wieczorek , kolejny z internautów.

Niekorzystna aura sprzyja dodatkowo rozwojowi chwastów. Na wielu areałach zachwaszczenie jest tak wysokie, że nie widać zboża. Na terenach podmokłych to swego rodzaju norma, osłabione łany pod naporem silnych wiatrów położyły się, ustępując miejsca prosu i lebiodzie. W takiej sytuacji plon będzie się nadawał co najwyżej na paszę. Prócz tego rozwija się pleśń. Kto w tym roku zaniedbał zabiegi przeciwko chorobom grzybowym, to nie ma co marzyć o względnie dobrej jakości zboża konsumpcyjnego.

Plony nie zapowiadają się zbyt wysokie.

– To dla nas żadne zaskoczenie. Najpierw mieliśmy długą, mroźną zimę. Kiedy śniegi stopniały, to okazało się, że część ozimin kompletnie wymarzła. Z takimi nic już nie da się zrobić, trzeba było je zaorać i na wiosnę siać zboża jare. Wszystko to oczywiście wymagało czasu, więc cały proces znacznie się opóźnił. No a potem zaczęła się pogodowa ruletka. Ledwo posiałem, a tu wiosenna susza, wegetacja szła wyjątkowo marnie. Kiedy wreszcie pszenica jako tako urosła, zaczęły padać deszcze – mówi Piotr Wyględacz..

– W tej sytuacji nie liczę na bogate zbiory. Zacznę od rzepaku, będę zadowolony jeżeli namłócę 2 tony z hektara. Pełny sukces, jak na ten rok, byłby wówczas gdyby udało się uzyskać 2,5 tony. Na południu Polski, gdzie żniwa, mimo kapryśnej pogody, trwają od dobrych kilku dni, średnia wynosi 1,2 tony rzepaku z hektara. A zaznaczyć należy, że są gospodarstwa, gdzie tegoroczny plon liczy się nie w tonach, a co najwyżej w kwintalach.

W centralnej części kraju też daleko do optymizmu. Tomasz Jasiak spod Sieradza twierdzi, że zbiory na oziminach są średnio o 20 procent mniejsze, natomiast straty w zbożach jarych sięgają nawet 40 procent.

– Zauważyłem to głównie na jęczmieniach jarych, które chyba najbardziej odczuły czerwcowe upały. Skutki suszy szczególnie widoczne są na glebach lekkich, gdzie zniszczeniu uległa połowa zasiewów, na glebach cięższych straty w plonach sięgają 20 procent.

Niższe od spodziewanych plony a także słaba jakość ziarna mogą wielu rolników wpędzić w finansowe tarapaty. W najgorszej sytuacji są ci, którzy podpisali kontrakty na dostawę zbóż. Jeśli nie zdołają się z nich wywiązać, zostaną obciążeni karami pieniężnymi. – Przekonałem się o tym na własnej skórze w zeszłym roku, kiedy nie dałem rady sprostać wymaganiom jednej z pomorskich gorzelni. Miałem do niej dostarczyć w sumie 300 ton różnych zbóż. I mimo że jakość nie była tu najważniejsza, to i tak miałem problem z realizacją kontraktu. Kiedy w kwietniu zeszłego roku podpisywałem papiery, do głowy by mi nie przyszło, że za dwa miesiące lokalne powodzie podtopią mi przeszło 30 hektarów. Skończyło się na kredytach klęskowych, dzięki którym udało się okazyjnie nabyć zboże dla gorzelni. Samemu trudno było mi w to uwierzyć, ale całą tę operację i tak zamknąłem z drobnym zyskiem – opowiada Piotr Wyględacz.

***

Początek sierpnia okazał się łaskawy. W centralnej Polsce przez pięć dni ostro świeciło słońce. Zboże podeschło na tyle, że kombajny dosłownie całymi tabunami wyszły w pole. Huk maszyn słyszalny był przez całą noc, zwykle skąpane w ciemnościach zagony, teraz błyskały dziesiątkami reflektorów i pomarańczowych kogutów.

– Sypie nadspodziewanie dobrze. Jedyny problem to, że skoszone wczoraj zboże zaczyna mi się grzać. Jego wilgotność nie jest najlepsza, trzeba suszyć, bo inaczej zgnije. Jak dobrze pójdzie, to powinienem w ciągu dwóch dni zakończyć żniwa – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Tomasz Jasiak.

Niestety, nasz rozmówca kilka godzin później musiał uciekać w popłochu do domu. W niedzielne popołudnie deszcz lunął ze zdwojoną siłą, „wypędzając” z pól kilkadziesiąt maszyn. Padało intensywnie przez jakieś sześć godzin, z powrotem do koszenia będzie można powrócić za dwa, trzy dni. Kradzione żniwa trwają.

Przemysław Chrzanowski
Fot. Autor

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!