Na wiedeński strój

repository_NAWIEDENSKI_3

Drugiej takiej orkiestry w bliższej i dalszej okolicy nie uświadczysz. Niby wszystko w niej typowe – lśniące trąbki i puzony, nuty przed oczami grajków, rozdymane pompowaniem ustników policzki – a jednak oczy i uszy znawców od razu wyjątkowość muzykantów wychwytują. Niepowtarzalność ich brzmienia i tego, co w rękach trzymają.

Te blaszane, małe i wielkie konstrukcje, te sfatygowane partytury przenoszą melomana w przeszłość, jakiej większość dętych orkiestr znać nie może. Nie może, bo ich rodowód krótszy jest zazwyczaj niż ansamblu z Irządz. Wytłoczone w lśniących trąbkach i puzonach litery głoszą, że Josef Lidl je wytworzył. Ta nazwa w świecie dźwięcznego dęcia oznacza tradycję, niezawodność, solidność wykonania.

Przez zieloną granicę

Na fotografii z początku ubiegłego wieku warsztat Jozefa Lidla budzi szacunek, choć nader skromne pomieszczenie zajmuje. Do sutereny przez szeroko uchylone okno wpada słoneczne światło, rozjaśnia stanowiska zajętych pracą mężczyzn. Ten odwrócony tyłem, przy pedałem wprawianej w ruch obrabiarce nadaje kształt jakiemuś elementowi instrumentu. Ten w fartuchu pochyla się nad kowadłem, prymitywnym narzędziem zamienia kawałek blachy w źródło dającej radość melodii. Ci pod oknem w skupieniu mierzą części przyszłych trąb, trąbek, rogów, pieczołowicie układają je na stole, przygotowują do ostatecznego montażu. Gotowe egzemplarze spoczywają na wieszakach nad ich głowami. Pryncypał uważnie przygląda się żmudnej robocie, ale przecież pańskiego oka załodze nie potrzeba. To mistrzowie nad mistrzami. To prawdziwi artyści, wiedzący, że od ich precyzji i doświadczenia zależy to, co ludzie później usłyszą. Im można ufać, chociażby dlatego, że rzecz dzieje się w czeskim Brnie, a „co Čech, to muzikant”. Chociażby dlatego, że rzecz dzieje się w czasach, gdy klienta traktowano z należną estymą, a marka nie oznaczała przyklejanej przez Chińczyków etykietki.

 
Ze strony firmy Josef Liedl – http://www.joseflidl.cz .

Po dęte skarby wyruszyła z Irządz furmanka. W burzliwym roku 1917 z rosyjskiego zaboru chyłkiem do Austro-Węgier wjechała i przez zieloną granicę wróciła z Moraw wypełniona dziełami Jozefa Lidla. Wspomnienie tej kontrabandy do dziś jest żywe, bo przecież dzięki niej wciąż można grać jak za dawnych lat.

A granie też niezwykłe. Skoro poddani cesarza Franciszka Józefa instrumenty sporządzili, to nie dziwota, że na wiedeński strój dźwięczeć im przyszło. Gdyby większości orkiestr kazano koncertować z chłopakami z Irządz, rezultat poraziłby uszy dysharmonią. Kocia muzyka by z tego wyszła, bo w Irządzach gra się wyżej niż czyni to ogół.

Ksiądz proboszcz w „organistówce” ćwiczyć im pozwolił. O ustalonej porze pod parafialny budyneczek zajeżdżają auta, z których gramolą się obciążeni niezbędnymi przyborami muzykanci. Po schodkach wchodzą pojedynczo, a i tak w wąskich drzwiach trudno zmieścić się z ogromną tubą na ramieniu. Bębnista taszczy pod pachą wielki taraban, łatwiej mają ci z saksofonami i klarnetami. Siadają za stolikami, rozkładają nuty, ustalają co za chwilę wspólnie grać będą.

Wiwat Irządze!

Widać, że orkiestra żyje, a koniec jej jeszcze długo nie pisany. Obok sędziwych wirtuozów krzesła zajmują grajkowie w sile wieku i ocierająca się o dziecięcość młodzież. Tak więc świeża krew napływa, a historycznym instrumentom wygnanie do muzeum nie grozi.

 
Orkiestra żyje.

Ci najstarsi nie zaznali czasów, gdy ich trąby nowością i fabryką Lidla pachniały, ale to oni legendę przekazują i osobistymi doświadczeniami wzbogacają. Dla najmłodszych w zespole te wspomnienia brzmią równie bajkowo, co opowieść o przemycie z Moraw. Pewnie nie raz słyszeli o kapelmistrzach, z wojskowych orkiestr się wywodzących, o tym jak w latach sześćdziesiątych po pierwszomajowym festynie urwało się koło we wiozącym muzykantów autobusie i tylko cud ich ocalił. O tym, że kiedyś pod strażackim szyldem występowali, jednak chęć samodzielności w nich zwyciężyła. To prawda, że podczas plenerowych imprez w czapkach Ochotniczej Straży Pożarnej grają, ale orkiestra jest ich własna, Irządze a nie pawlakowe szeregi sławiąca. Jej autonomię potwierdza chociażby ten wiedeński strój.

 
Bębnista to ważna postać.

Młodzi na starych z politowaniem nie spoglądają, nie kpią w duchu z wielokrotnie wysłuchiwanych gawęd. Przychodzą na te wprawki, w skupieniu wpatrują się w nuty, bez zniecierpliwienia powtarzają zapisane w nich walczyki, fantazje i marsze, z których część w tej właśnie orkiestrze powstała. „Niezapominajka”, „Złote słońce”, „Żołnierz i panna” czy „Wiwat Irządze” to melodie, jak instrumenty Jozefa Lidla, z pokolenia na pokolenie przechodzące.

Paweł Krupa dopiero co skończył pierwszy rok katowickiego Uniwersytetu Ekonomicznego. Do zgranego kolektywu wciągnął go niewiele starszy Hubert Polewski. Jest po kierunku muzycznym w jednej ze szkół nauczycieli kształcących, a przy tym kapelmistrzem w sąsiedniej gminie. Zdobytą wiedzę postanowił w Irządzach przekazywać innym, przez Euterpe ukąszonym. W swoim domu do gry ich przysposabia, prywatny czas bezinteresownie poświęca. Paweł na flecie talent eksponuje, jego trzydziestoczteroletni brat Rafał na puzonie zaiwania. Cztery lata temu zadebiutował jako powiatowy radny, dziś jest najmłodszym w Polsce starostą. Podobnie jak później urodzony brat, obok orkiestry ekonomię umiłował, lecz nie w Katowicach, a w Krakowie ją zgłębiał.

Po Krupach nie znać wielkomiejskiego otrzaskania. Skromne, grzeczne chłopaki, moresu w rodzinnym domu nauczone. Tu zresztą każdy przed trzydziestką jest taki. Starszym się kłania, z szacunkiem i uwagą ich słowa przyjmuje i przed orkiestrę nie wybiega. Wie, że to obora odgłosów wołu słucha, a nie na odwrót.

Za friko

A w wielkim mieście kto by tam z młodych do dętej orkiestry się garnął. Przecież to obciach, w trąbę publicznie dmuchać, wstyd jak cholera, na pogrzebach smętnie rzępolić czy pastorałki w kościele wygrywać. Kto by tam ze zgredami na trenowanie walczyków czas tracił, zamiast w miłym towarzystwie trawkę jarać lub w za…..stym clubie (czytaj: klabie) kulturalne horyzonty poszerzać. Jeśli dryg do tworzenia muzy w sobie odkrywasz, rockową kapelę zakładasz i na casting do „X Factora” ruszasz. Bo talent o sławę się prosi i odpowiedniej gratyfikacji wymaga. Za darmo można przy harcerskim ognisku na gitarze brzdąkać, w innych okolicznościach to czyste frajerstwo.

 
W drodze na próbę.

W Irządzach grają za darmo. Grają na pogrzebach i pasterkach, na festynach publicznie w trąby dmuchają. Za występy forsy nie biorą, tylko raz w roku proboszcz kopertę z banknotami wręcza. Na konserwację i naprawę sprzętu to idzie, bo nawet ten od Lidla z czasem odmawia posłuszeństwa. Najstarsi z nabożną czcią mówią o częstochowskiej firmie Stefana Malko, do której zwoziło się zdefektowane egzemplarze i odbierało jak nowe. Renoma Malko na całą Polskę się rozlała, a zakładany przez niego (pod koniec dziewiętnastego stulecia) muzyczny interes do dziś w świętym mieście działa. Z drobną różnicą. Przed pierwszą wojną światową Stefan Malko, jak Josef Lidl, sam produkował, jego współcześni potomkowie instrumenty już tylko sprzedają. Co prawda najlepszych światowych marek, ale trochę szkoda, że nie własne.


W organistówce.

Z wielkomiejskiej perspektywy muzykanci z Irządz za ciężkich frajerów robią, naiwnie energię wydatkują, by za friko uciechy ludowi dostarczać. Paweł Krupa zamiast pluć sobie w brodę, że znajomość nut kasy mu nie przynosi, dumny jest, że w nieodległej gminie na przeglądzie dętych orkiestr udało się zagrać. Mają satysfakcję, że zagrali, choć późno zgłoszenie wysłano i na plakacie ich pominęli.

***

W „organistówce” kończy się próba. Z parafialnego budyneczku wychodzą ludzie obciążeni błyszczącymi przedmiotami. Spotkali się nie po to, by za…..ście było. Przyszli tu i będą przychodzić, bo bez orkiestry w Irządzach coś by umarło. Te spotkania i to wyjątkowe, na wiedeński strój granie wyczarowują świat staroświeckich obyczajów, rzemieślników-artystów, obowiązku i codziennej sumienności. W tym świecie ożywają czarno-białe fotografie warsztatów Jozefa Lidla i Stefana Malko, na niedzielną mszę przywdziewa się kościołkowy garnitur, a na ulicy mówi starszym „dzień dobry”. Może dlatego ta staromodna prowincja nie daje się uwieść „nowoczesnym” błyskotkom, lecz sama przybyszów uwodzi. Może dlatego, wbrew miastowemu mniemaniu, stanowi ostoję elementarnej kindersztuby, tak obcej wyznaczającym trendy celebrytom.

***

Orkiestrę z Irządz tworzą: Bartosz Bargieła, Marcin Beza, Mariusz Bilnicki, Wacław Dylewski, Piotr Dziuba, Stefan Gała, Leszek Gołuchowski, Włodzimierz Gołuchowski, Henryk Kot, Jakub Kotela, Marek Kotela, Paweł Krupa, Rafał Krupa, Robert Krupa, Piotr Kwaśniak, Alojzy Łapaj, Justyna Matyja, Tomasz Piotrowski, Kamil Płatek, Hubert Polewski, Krystian Słomka, Sebastian Sygiet, Sylwester Sygiet, Bartłomiej Trynda, Dominik Turlej, Stanisław Zasada.

 

Autor: Maciej Pawłowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!