Wiejski Krąg. Wspomnienia mieszkańców wsi Dobrowoda

Kierat kobiecej pracy. Wspomnienia kobiet wiejskich-prewka

Wypowiedzi zostały zebrane przez młodzież we wsi Dobrowoda podczas realizacji projektu „Wiejski Krąg”, w ramach programu „Pożyteczne Ferie 2011”.

Mikołaj Klimowicz (lat 86) opowiada jak był kiedyś szewcem…

Kiedyś było bardzo trudno żyć. Zajmowałem się gospodarką, z której nie mogłem utrzymać 5 osobowej rodziny. Postanowiłem zdobyć dodatkowy fach i zostać szewcem. Nauczyć się reperować i robić buty. Początkowo kształciłem się pod okiem doświadczonego szewca. Potem zapisałem się do Cechu Rzemiosł Różnych i otrzymałem oficjalne uprawnienia, możliwość zakupu skóry na reperowanie i wykonywanie butów. Tu, gdzie w bucie podeszwa podbijało się drewnianymi gwoździami zelówki ze skóry. Wtedy cały but był ze skóry. Sam robiłem nowe buty – sandały, pantofle, z długimi cholewkami dla kobiet i mężczyzn tzw. oficerki. W tamtych czasach trudno było kupić buty. Żeby zrobić but trzeba było mieć drewnianą formę tzw. kopyto. To też sam robiłem.

Obsługiwałem całą Dobrowodę i okolicę.

Jak się pasło zwierzęta…

Owce czy krowy pasło się czeredą zebraną z całej wsi. Zwierzęta paśli Pastuchowie. Jeden z jednej strony wsi, drugi z drugiej. Dla każdego pastucha dawano śniadanie oraz kiełbasę, mleko, ser do torby na obiad. Pastuch wybierał, czy płacono mu zbożem, czy pieniędzmi. U każdego gospodarza było po 7-20 owiec. Gospodarze wieszali na ich szyi swoje znaki rozpoznawcze (np. jednakowe kolorowe szmatki, czy blaszki), by z łatwością rozpoznać zagubioną owcę, czy jagnię. Owce pasło się po dwie, trzy osoby ze wsi, według kolejki, czasami pomagały dzieci. Pastuch trąbił „truboju” na znak, że czas wypędzać owce z chlewów. Zwierzęta przyganiano z pastwiska pod wieczór.

Zapisała: Agnieszka Jakubowska

Historia wsi Dobrowoda wg Anny Ziniewicz (83 lata)…

Pani Anna mieszka we wsi Dobrowoda od urodzenia. Według niej nazwa wsi wzięła się od płynącej w niej rzeczki „Dobrowódka”, której strumyk zaczyna się od ”Krynoczki”. Odkąd sięga pamięcią, woda w rzece była zawsze czysta i pełna różnokolorowych kamieni. Ludzie ze wsi uważali, że woda w strumyku posiada właściwości lecznicze. Przyjeżdżali tu szlachcice nawet z Warszawy.

Pomoc rodzicom…

Dzieci pomagały rodzicom od najmłodszych lat. Szczególnie ciężko było mieszkańcom wsi w okresie letnim, ponieważ mieli bardzo dużo pracy w polu i ogrodzie. Dziewczyny pieliły w ogrodzie, pomagały w sprzątaniu domu, nosiły ziele i pokrzywy świniom oraz przynosiły kwiaty do domu. Chłopcy jeździli drewnianym wozem z koniem po gałęzie i chrust do lasu.

Co dawniej do ust wkładano…

Len z ziemniakami, surową kapustę, racuchy gryczane, chleb i ciasteczka.

Len z ziemniakami– len był podsmażany na patelni, następnie jak był suchy mielono go na tzw. puder i posypywano nim ugotowane ziemniaki.

Surowa kapusta – obierano liście i jedzono je z olejem lnianym.

Chleb – żyto suszono na piecu. Potem mielono je w żarnach. Tak powstawała mąka, z której piekło się chleb.

Racuchy gryczane – grykę mielono, dodawano ziemniaki (ugotowane), drożdże, mąkę i tak przygotowaną masę smażono na oleju lnianym.

Ciasteczka – brano sodę do picia, dodawano mleko, jajko, sól, mąkę i cukier. Następnie masę kładziono na blachę, która była wysmarowana olejem lnianym i tak przygotowane ciasteczka wkładano do „duchówki” , gdzie się piekły. /”Duchówka” – miejsce z drzwiczkami w piecu kaflowym, w którym można było piec, ale przede wszystkim tu trzymano garnki z potrawą by były gorąca przez cały dzień./

Ciasteczka i racuchy gryczane były robione tylko od święta, ponieważ trudno było dostać większość produktów.

Eugenia Kupryciuk (82 lata)

Latem były wykonywane prace w ogrodzie i na polach. Dzieci pomagały rodzicom w codziennych obowiązkach. Zimą nie utrzymać było dzieci w domu. Chodziły zjeżdżać z górki na sankach, całymi dniami, starsze nawet wieczorem. I nie marzły, i nie chorowały tak jak teraz. Górka jest na drugim końcu wsi. Kiedyś nie było samochodów, więc cała ulica była dla dzieci.

                Zapisała: Ewa Ziniewicz

Wywiad z Janem Markiewiczem (83 lata)

Jak wyglądał kiedyś ślub…

Najpierw były zaręczyny po naszemu „dywosnuby”. Później szło się do gminy zapisać. Ślub wyglądał tak jak teraz. Z rana zbierali się bliscy z rodziną i siadali za stół, a potem jechali do cerkwi koniem i furmanką. Kto posiadał we wsi ładniejsze konie, ten wiózł młodych do ślubu.

 Jak wyglądały zaręczyny?

Gdy chłopak chciał się ożenić z pewną dziewczyną to brał swego kuzyna i szedł do jej domu. Jeśli młodzi się dogadali to gościli się. Młodzież ze wsi jak się o tym dowiedziała, w nocy wyściełała słomą ścieżkę od tego chłopaka do domu dziewczyny. I następnego dnia mieszkańcy wsi już wiedzieli, że będzie wesele. Chłopak, który się żenił żądał posagu od ojca dziewczyny. Kiedy był biedniejszy to wystarczyła mu krowa czy koń i kawałek ziemi, bogatszy miał większe wymagania.

                Zapisała: Milena Jawdosiuk

Jak wyglądał dawniej ślub?

Według tradycji sięgającej czasów naszych przodków ślub wymagał przejścia kilku wcześniejszych etapów, które dziś najczęściej są już pomijane lub nabierają zupełnie innego wyglądu.

Dawniej rozwieszano tkane obrusy na drzwiach domu, w którym mieszkała panna młoda. Kiedy już zaloty zostały przyjęte przez rodzinę panny młodej, odbywało się wesele. Jednym z ówczesnych zwyczajów była tradycja powitania chlebem i solą. Kiedyś do chleba wkładano miedziaki na dobrą wróżbę. Zwyczajem, który nie przetrwał do dziś było wykonywanie wianka przez pannę młodą.

Zapisała: Angelika Dunda

Olga Jawdosiuk (75 lat)

Ślub zawsze brano w niedzielę. Latem jechało się wozem, a zimą saniami. Konie przystrajało się bibułą. Oddzielnie jechała młoda, oddzielnie młody, każdy ze swojego domu i ze swymi gośćmi. Przed wyjazdem ojciec panny  młodej i pana młodego kropił wóz i konie święconą wodą. Matka chrzestna z obrazem błogosławiła młodych. Później w cerkwi ikonę kładziono na „prystoł” i niesiono za „rajskie” drzwi. Młoda sama nie wsiadała i nie wysiadała z wozu, tylko drużbant ją sadzał. Przyjeżdżali do cerkwi. Potem podchodzili do „prytołu” i chór śpiewał im „Hradi Hospodnie”. Rozpoczynała się ceremonia ślubna. Po ślubie wszyscy goście jechali do domu młodej, w poniedziałek do młodego. W czwartek były „pereżowiny”, czyli poprawiny u młodego, u młodej w sobotę. Wesele trwało cały tydzień.

Zapisały: Joanna Jawdosiuk

Mikołaj Smyk (lat 80)

Moi rodzice poznali się w Rosji podczas „bieżeństwa” w 1918 r. Ojciec był z Dobrowody mama – Stefania Chomko spod Grodna (obecnie Białoruś). Pobrali się i przyjechali do Dobrowody. Było bardzo ciężko żyć, ani domu, ani pracy. Z niedojedzenia zmarło pierwsze dziecko. Potem było nas pięcioro. Ojciec z mamą ciężko pracował w lesie. Ojciec zmarł wcześnie w wieku 43 lat. Najstarszy brat miał 15 lat, ja 7. Zacząłem wynajmować się do pasienia krów, za co dostawałem trochę zboża. Potem wyprowadzałem konie na nocny wypas, podobnie jak inni ze wsi. W nocy trzeba było nakarmić konia, by w dzień mógł pracować w polu – ciągnąć wóz, orać… My chłopcy spaliśmy pod krzakami na kożuchach, derkach. Rano wracaliśmy do domu.

Zapisała: Małgosia Jawdosiuk

Anna Sidoruk (lat 76)

Wiejskie wesele. W piątek było robienie dużego korowaja, a w sobotę małego korowaja (korowaj – drożdżowe ciasto weselne). W niedzielę był ślub. Chłopcy do swoich wybranek przychodzili z chlebem lub bułeczką zawiniętą w „szalanówkę”, czyli czerwoną chustkę w kwiaty.

Zapisała: Marta Ziniewicz

Aleksander Raczkiewicz (87 lat)

Jak wyglądał ślub?

Dany chłopak zalecał się do dziewczyny i o ile była zgodna prowadzić z nim narzeczeństwo, brał stryja i szli do dziewczyny w swaty. Ona przygotowywała wtedy trochę zagrychy i gorzałki, i ustalali na jaką niedzielę ma się odbyć ślub. W sobotę młody zapraszał swoją rodzinę na przyjęcie weselne. Przychodziła niedziela i u panny młodej zbierała się rodzina.

Jak wyglądały dawniej podwórka?

Nie było, że wszyscy na swoich podwórkach kosili trawę, bo trawę wyjadały owce, konie, krowy. Na jednym podwórku stały czasami dwa domy, jednego gospodarza i drugiego i nikt się nie kłócił. Z jednej studni czerpano wodę. Studnia była na podwórku albo na ulicy. Domy były małe, drewniane, kryte słomą.

Zapisała: Ewa Kupryciuk

Wywiad z Barbarą Jakubowską (lat 85)

Jak wyglądał ślub?

W piątek przed ślubem robiono korowaja, czyli ciasto drożdżowe i przybierano go różyczkami. Wykonywały go starsze i młodsze kobiety ze wsi. Po ślubie marszałek pytał gości: „Rozdawać korowaja ludziom, czy do „sunduka” (skrzynia) włożyć?”. Odpowiadano rozdawać. I wtedy go rozdzielano między gości weselnych. Małe „korowajczyki” były rozdawane przed wyjazdem do ślubu mieszkańcom wsi, którzy przyszli pod okno popatrzeć na wesele. Wesela robiono w domach. Śluby odbywały się zima i latem, moje było latem. Miałam długą sukienkę i welon, mama przyczepiła mi wianeczek.

Jak wyglądały zaręczyny?

W Dobrowodzie na zaręczyny mówiono „dywosnuby”. Kawalerowie przynosili bułkę zawinięta w ładna chustę. Gdy młoda przyjmie bułkę oznacza to, że wyjdzie za niego. Po dwóch tygodniach odbywał się ślub.

Jak kiedyś pasło się zwierzęta ?

Wstawało się wcześnie rano, był jeden pastuch i pasł owce z całej wsi. Codziennie ktoś go częstował jedzeniem.

Jak wyglądały dawne mieszkania i podwórka?

Nie było łazienek, były „ścianówki” (piece kaflowe służące tylko do ogrzewania pokojów) i piece kaflowe w kuchni do gotowania, kranów także nie było, więc wodę czerpano ze studni, lecz nie każdy ją posiadał, więc kilka rodzin korzystało z jednej.

Jak wyglądały wakacje i ferie?

Latem pasiono krowy i owce , chodzono żyto siać, były zabawy, potańcówki, starsi prosili młodszych do tańca. Chłopcy przekomarzali się między sobą. Zazwyczaj, takie zabawy odbywały się w domach, wspólnie śpiewano, wszyscy zbierali się w domu Nazarychy (bezdzietne małżeństwo, które pozwalało by w ich domu młodzież urządzała tańce). Kiedyś pracowaliśmy przy sieczkarni. Jako młodzi pomagaliśmy rodzicom. Tkałam dywany, obrusy, przędłam przy lampie, robiłam na drutach. Młodzież często figlowała, gaszono sobie światło, stukano w okno, by wyjść porozmawiać, robiono ścieżki od domu do domu z rizy (trocin).

Zapisała: Milena Jawdosiuk

Lidia Kupryciuk

Gdy byłam mała graliśmy w zapałki, zbierały się wszystkie dzieci i bawiły się w „żmurky” (w chowanego). Graliśmy w węża – pouczepiamy się jeden za drugim 5-10 osób. Ten, co na początku szybko biegnie, a ci co na końcu wywracają się i w ten sposób odpadają z gry. Zostawał najsilniejszy, on wygrywał.

„Moi lita byli kiepski, treba było robity w polu” (Moje lata były kiepskie, trzeba było pracować w polu).

Zapisała: Julita Sidoruk

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!