Polonez nie dla wszystkich

repository_studniowka

Każdego roku w karnawale przyszli maturzyści z hukiem rozpoczynają odliczanie do spotkania z egzaminem dojrzałości. Od tego momentu pozostaje zwykle około stu dni na zgłębianie wiedzy. Teraz o nauce jednak nikt nie myśli, wszak studniówka to czas tańców, hulanek i swawoli.

Ten jedyny w swoim rodzaju bal mało komu kojarzy się obecnie z polonezem odtańczonym w szkolnej sali gimnastycznej, albo z kolacyjką w stołówce. Teraz musi być prestiżowo, z pompą. Szkoła się do tego nie nadaje, dlatego młodzi ludzie wybierają profesjonalne sale balowe, a w trakcie imprezy pożywiają się wykwintnymi daniami z renomowanych restauracji. Do tego dobrze jest pod lokal zajechać lśniącą limuzyną, mieć na sobie niepowtarzalną kreację i makijaż godny filmowej gwiazdy. Do czego to prowadzi? Do tego, że wielu przyszłych maturzystów pozostaje w domach… Bo na nic ich nie stać.

Drogie balowanie

– Dlaczego nie może być jak dawniej? Pamiętam jak przed siedmiu laty studniówkę miał mój starszy syn, takich problemów wtedy nie było. Na zebraniu rodzicielskim zadecydowaliśmy, że przygotowaniem imprezy zajmiemy się sami, że tańce odbędą się w sali gimnastycznej, a posiłki w głównym holu szkoły. I było super. Nikt nie narzekał, było względnie tanio, więc w imprezie uczestniczyli wszyscy. A teraz? Teraz zastanawiam się, czy mój młodszy syn w ogóle pójdzie na studniówkowy bal. Jego szkoła ma imprezę w najlepszej knajpie w okolicy. Koszty tej zabawy znacznie przewyższają moje możliwości – z żalem w głosie mówi Krystyna z podpoznańskich Komornik.

– Poważnie zastanawiam się nad kredytem. Trudno, przez cały rok trzeba będzie go spłacać. Najważniejsze, żeby Karol miał udaną zabawę, no i żeby nikt go potem palcami nie wytykał.

Ile na to wszystko potrzeba, policzyć łatwo. Najpierw trzeba zapłacić za uczestnictwo w balu, przeciętnie jakieś 200 złotych od osoby. Karol pójdzie na studniówkę ze swoją dziewczyną, więc matka musi szykować jakieś 400 złotych. Trzeba się też elegancko ubrać, w miarę dobry garnitur to wydatek rzędu 600 złotych, do tego trzeba doliczyć buty za około 200 złotych oraz koszulę za 100 złotych oraz krawat i pasek warte w sumie kolejną „stówę”. Pod lokal dobrze jest podjechać fajnym wozem. Wynajęcie limuzyny może kosztować, co najmniej 300 złotych za godzinę. Jak by tego nie policzył, to i tak wyjdzie blisko 2 tysiące. No a jeszcze drobny bukiecik dla partnerki i składka na kwiaty dla „belfrów”, którym samorząd będzie podczas studniówki dziękował za trud, wychowanie i kto wie, za co jeszcze…

U dziewcząt sytuacja wygląda na jeszcze bardziej skomplikowaną – czytaj: jeszcze bardziej kosztowną. Po pierwsze kompletnym nietaktem byłoby pojawienie się w sukience, którą ma na sobie koleżanka z klasy. Aby podobnego „tragicznego” zdarzenia nie doświadczyć, najlepiej zaopatrywać się w kreacje bezpośrednio u projektantów. Ci mniej znani uszyją studniówkową kieckę za jakieś 500 złotych. Na kreacji przygotowania do imprezy się nie kończą. Niebywale istotna jest wizyta w salonie kosmetycznym i u fryzjera. Terminy w jednym i drugim miejscu należy „zaklepać” sobie, co najmniej we wrześniu. W styczniowe weekendy próżno szukać wolnych miejsc. Młode licealistki w owych salonach zostawiają grube kwoty. Nic dziwnego, skoro korzystają ze wszystkiego, co współczesna branża kosmetyczna ma do zaoferowania. A czasem nie kończy się na jednej wizycie. Dość powiedzieć, że aby postarać się o zawsze modną opaleniznę, trzeba z pięć razy odwiedzić solarium. W ten oto sposób: ziarnko do ziarnka i zbierze się… kwota idąca w tysiące.

Najdroższe bale studniówkowe w kraju to wydatek rzędu nawet tysiąca złotych od osoby za samo wejście. Tyle trzeba zapłacić na przykład za zabawę w zabytkowej sali, udostępnianej przez zakon Cystersów. W cenę jest wliczony pokaz walk rycerskich oraz suto zastawiony stół, na którym ma nie zabraknąć staropolskiego jadła, a nawet kawioru… Podobnymi, przynajmniej cenowo, atrakcjami kuszą również liczne zamki i odrestaurowane pałace. W ociekających złotem salach balowych można się poczuć iście po królewsku. Któżby liczył się tutaj z wydatkami.

 

Koniecznie trzeba się pokazać!

– Mam to nieszczęście, że chodzę do klasy z samymi snobami. Trudno się z nimi, na codzień dogadać, a co dopiero dojść do porozumienia w sprawie studniówki. Mieszkam na wsi, nie przelewa się w domu, więc niezbyt odpowiada mi balowanie w super lokalu w centrum miasta. Jak dla mnie to za drogi biznes. Co ja poradzę, że moi rodzice nie maja kasy. Zdaję sobie sprawę, że i tak wiele ich kosztuje utrzymanie i kształcenie czterech synów – mówi Mateusz, tegoroczny maturzysta spod Kurnika.

– Tymczasem moi koledzy do szkoły przyjeżdżają własnymi samochodami. Taka u nas moda jest, że co bogatszy tatuś synkowi na osiemnaste urodziny kupuje cacuszko na czterech kołach. Nie mogę się z nimi mierzyć. To siła pieniądza. Jak zaczęła się gadka o studniówce, nikt mnie o zdanie nie pytał. Rodzice przyszli na wywiadówkę i szybko zadecydowali, że ma być restauracja, albo porządny katering i że koszty się nie liczą. A kapelę załatwili chyba nawet rok wcześniej. Do tańca ma przygrywać jeden z popularniejszych zespołów discopolowych. Jednemu z tatusiów taka muzyka bardzo odpowiada, więc nie było wyjścia. Cóż w tej sytuacji wypada mi pozostać w domu. Film pooglądam jakiś w telewizji, gazetę przejrzę, młodszemu bratu lekcje pomogę odrobić. Szkoda tylko, że żadnych wspomnień na przyszłość miał nie będę z tego studniówkowego wieczoru…

 

Dawnych studniówek czar

Łezka się w oku kręci, kiedy przypominamy sobie maturalne bale sprzed kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu lat. Wszyscy przeżywali to zupełnie inaczej, niż teraz. Na wiele tygodni przed zabawą planowało się wystrój sali. Czego tam nie było: krajobrazy księżycowe, afrykańskie sawanny, przepastne dżungle, westernowe miasteczka, morskie głębiny… A wszystko to z bibuły, kolorowego papieru, skrawków materiału, maskujących siatek i Bóg wie, czego jeszcze. Każdy przynosił z domu, co mógł. Przyszli maturzyści przygotowywali się do swego święta z wielkim zaangażowaniem, czuli, że ćwiczony na wuefach polonez i ten cały blichtr to naprawdę coś ważnego w ich życiu.

– Nie było luksusowo. Każdy jadł na talerzu, przyniesionym z domu. Mieliśmy inne szklanki, inne sztućce, inne obrusy na stołach i nie przygrywał nam znany zespół, tylko organista z pobliskiej wsi ze swoim synem. Ale nikt się nie wywyższał, wszyscy byliśmy jednakowi. Tańczyliśmy, w sekrecie pod stołem winko wypiliśmy, do czego zresztą zaraz się gremialnie przyznaliśmy wychowawcy. Było świetnie – wspomina pani Krystyna, nasza pierwsza rozmówczyni.

– Niedawno świętowaliśmy 25 rocznicę naszego egzaminu dojrzałości. Spotykaliśmy się niemal w komplecie. Głowę daję, że pokolenie dzisiejszych maturzystów nigdy nie poczuje takiej więzi. Myśmy nie myśleli o korzyściach materialnych. A teraz, co? Kasa jest najważniejsza.

 

Jak zmniejszyć koszty?

Na jednym z forów tak o studniówkowych balach pisze internauta Adam: – Po co szykowne kreacje, po co egzotyczne wręcz fryzury i po co nie wiadomo, jaka biżuteria? To, że bale maturalne są takie drogie, to jest wina samych maturzystów. Nie tak dawno miałem studniówkę i naprawdę wystarczy pewne rzeczy ustalić wcześniej, że ma to być studniówka, a nie rewia mody. I będzie wtedy znacznie taniej. Solarium też można sobie odpuścić. Taxi? Jak kogoś stać, ale nadal obserwuję, że młodzież chodzi na studniówki pieszo, oczywiście jeśli tylko pogoda na to pozwoli. Do tego miejsce zabawy: nie musi to być wystawna restauracja, może to być przecież szkoła, internat, a wtedy okaże się, że cena znacznie spadnie. Kreacje? No cóż, w przypadku panów sprawa jest nie mniej skomplikowana. Kupują przecież garnitury, które niezależnie od tego, czy są drogie czy tanie, posłużą kilka lat. A panie? Panie mogą naprawdę ubrać się skromnie, bez szaleństwa. Parę groszy w portfelach z pewnością zostanie.

 

Przemysław Chrzanowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!