Tworzą drużynę, która rozumie się bez słów. Mają wspólny cel: osiągnąć jak największą prędkość, nie dać się zaskoczyć rywalom i zwyciężyć. Miejscem ich walki jest wodny akwen, tam swą super łodzią mkną na złamanie karku, by potem stanąć na podium. No chyba, że wcześniej swoim ślizgaczem rozbiją się gdzieś po drodze…
Andrzej i Łukasz Dembeccy, bo o nich mowa, nie wsiadają jednak za stery swoich przepięknych maszyn. I przy nawet najgroźniejszych kraksach, nie doznają żadnego uszczerbku na zdrowiu. Stoją sobie na brzegu i przy pomocy radyjka z antenką sterują niezwykle energicznymi, podobnymi do torped, modelami. Będzie jednak w wielkim błędzie ten, kto pomyśli, że to zwykła zabawa. Obaj zawodnicy poświęcają owej dyscyplinie niemal całe swoje życie. Dziś wiedzą, że wszelkie wyrzeczenia i poniesione nakłady przyniosły wreszcie właściwy skutek. Są na topie, w swojej kategorii ojciec i syn zajęli w minionym sezonie jedno z czołowych miejsc w kraju. Satysfakcja to tym większa, że do wszystkiego małymi kroczkami dochodzili sami.
Urządzenie sterujące podczas zawodów obsługuje 13-letni Łukasz, jego ojciec natomiast jest konstruktorem maszyn, serwisantem oraz sprawnym strategiem. Wspólnie osiągnęli poziom, który pozwala im rywalizować z najlepszymi zawodnikami w kraju.
Na czym polega ten sport?
Jak tłumaczy Łukasz, jednocześnie ściga się ze sobą 15 zawodników. Wszyscy mają do pokonania tor w kształcie litery „M”, na brak zakrętów nikt tu nie może narzekać. Przy prędkości od 60 do około 100 km na godzinę trzeba znaleźć dla siebie miejsce i nie dać się wyprzedzić konkurentom. Kto dojedzie do mety z największa liczbą okrążeń, ten wygrywa.
– Kiedy stoimy z tatą nad brzegiem, jednakowo przeżywamy to, co dzieje się na wodzie. On może nawet bardziej. Cały czas nerwowo spogląda tylko czy łódka dobrze się spisuje, czy nie ucierpiała w kraksie. W razie wypadku ma wszystkie części przy sobie. Każdy defekt jest w stanie naprawić w parę sekund. To się odbywa dosłownie tak jak w Formule 1, kiedy bolid zjeżdża do serwisu na tankowanie i wymianę kół. Założenie nowego steru, czy śruby napędowej trwa tylko chwilkę. Potem tata błyskawicznie odpala silnik, rzuca łódkę na wodę, a ja dalej mogę gonić rywali. To bardzo ważne, bo na całą konkurencję mamy zaledwie pół godziny, a koledzy po fachu są naprawdę dobrzy i potrafią wykorzystać każdą niedyspozycję – mówi Łukasz Dembecki.
Pierwsza łódź z kartonu
Zanim ów rodzinny duet stanie w szranki z innymi ekipami, potrzeba setek godzin mozolnych przygotowań. Kiedy Łukasz sumiennie przykłada się do nauki (wszak jest uczniem pierwszej klasy gimnazjum), jego ojciec spędza każdą wolną chwilę w stolarni, lub garażu. Z zegarmistrzowską precyzją dopracowuje każdy detal modelu, który może zapewnić im sukces w nowym sezonie. Dzisiaj jest już mistrzem w konstruowaniu tych pływających dzieł sztuki, w środowisku budowniczych modeli pływających wyrobił sobie opinię porządnego fachowca. – To nie jest kwestia ostatnich dwóch, trzech lat. Można powiedzieć, że tej pasji jestem zaprzedany przez całe swoje życie. Zainteresowanie modelami pływającymi narodziło się we mnie już we wczesnym w dzieciństwie. Pierwszą łódkę zbudowałem z kartonu, nie było przecież człowieka stać na profesjonalnie wymalowane modele w fachowych pismach dla modelarzy. Pamiętam, że była szyta nićmi i uszczelniana woskiem. Puściłem ją na wodę i cudownie popłynęła. Byłem zachwycony. I najwyraźniej tak mi się to wówczas spodobało, że w pewnym sensie zaważyło na moim życiu. Zanim jednak zająłem się konstruowaniem zawodowych modeli pływających, upłynęło sporo czasu – wspomina Andrzej Dembecki. – No tak się życie potoczyło, że człowiek się ożenił i na klejenie łódek czasu nagle zabrakło. Nie było miejsca na pasję, która znacznie obciążała domowy budżet, w chwili, kiedy było się na dorobku.
Niewielkie modele rozwijają na prostej prędkość dochodzącą do 100 kilometrów na godzinę.
Kiedy pan Andrzej zaczął pracować u siebie (wraz ze szwagrem zaczęli robić w domowym warsztacie systemy mebli kuchennych), sytuacja materialna lekko się poprawiła, a do tego syn wyraźnie podrósł… To był czas, kiedy wypadało powrócić do dawnej pasji. Łukasz szybko się nią zaraził, wspólnie zaczęli sklejać samoloty, wielkie statki, a nawet modele ciężarówek. Do super szybkich ślizgaczy, napędzanych silnikami spalinowymi było stąd już blisko.
– Krok po kroku zacząłem zdobywać wiedzę na temat budowy nowoczesnych maszyn. Wskazówek u doświadczonych konstruktorów zasięgałem raczej sporadycznie. Swe małe dzieła wykonuję własnoręcznie, wykorzystując do tego płótna szklane i węglowe, kevlar oraz żywice epoksydowe. Z tego tworzę tak zwaną skorupę, którą potem wielokrotnie modyfikuję dla uzyskania szczytowych osiągnięć. Wszystkie elementy mechaniczne także wykonuję sam – chwali się Andrzej Dembecki. – Łącznie z żmudnym testowaniem trwa to około roku. Trzeba dobrać odpowiedni zarys elementów kadłuba, zastosować stosownie podrasowany silnik, śrubę napędową oraz system sterowania.
Ludziom przeszkadzało to, że trenujemy
Jak się dowiedzieliśmy, aby ścigać się w poważnych zawodach, trzeba dysponować najlepszym sprzętem. Każdy detal wart jest duże pieniądze. I co ciekawe, wszystko trzeba sprowadzać z zagranicy. Przygotowanie łodzi do sezonu kosztuje grubo ponad 4 tys. zł. Tylko za spalinowy silnik, który wystarcza na jakieś 5 startów, zapłacić trzeba około 250 euro. W tej sytuacji nie można pozwolić sobie na jakiekolwiek pomyłki. Każdy nieudany trening, czy zbyt forsowny start w zawodach może doprowadzić domowy budżet do ruiny.
Łukasz Dembecki i jego „skorupy”.
Na szczęście Dembeccy opanowali doskonale sztukę prowadzenia swoich łodzi, gruntowne, kosztowne remonty zdarzają się im raczej z rzadka. Do tego w minionym sezonie mogli liczyć na wsparcie lokalnych władz samorządowych, które zrozumiały, że Dembeccy swoimi udanymi startami promują w świecie gminę Wieruszów i cały powiat.
– Bardzo się z tego powodu cieszę. Za pieniądze, które nam przekazano mogliśmy kupić nowoczesne sterowanie do naszych łodzi. Gmina udostępniła nam także przyzwoity akwen, gdzie trenowaliśmy przed wszystkimi imprezami – kwituje Andrzej Dembecki. – Oczywiście nie obyło się bez kontrowersji. Staw, na którym trenowaliśmy położony był w pobliżu domostw. Początkowo ludzie przychodzili, podziwiali, szczególnie dzieci dużo było…. Ale któregoś pięknego dnia, tuż przed ważnymi zawodami, na nabrzeżu stawu pojawiło się kilku okolicznych mieszkańców z wielkimi pretensjami. Ich zdaniem nasza łódka zakłócała im spokój. Trudno było mi to zrozumieć, skoro każdego dnia tamtejsi rolnicy cały czas narażeni są na wielokrotnie silniejsze hałasy, powodowane choćby przez stale jeżdżące pod ich oknami traktory. Pisma do gminy jakieś nawet popisali. Dobrze, że na tym się skończyło.
By zwyciężać, trzeba silnych nerwów
Andrzej Dembecki śmieje się, że to właśnie z powodu stalowych nerwów w ich zespole to właśnie Łukasz jest odpowiedzialny za sterowanie. Ojciec ocenia, że syn nie tylko potrafi trzymać nerwy na wodzy, ale i ma odpowiednie predyspozycje. Łukasz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każda chwila nieuwagi może go kosztować utratę wielu punktów. Dość powiedzieć, że sekundowe opóźnienie reakcji przekłada się na dystans około 15 metrów. – Zdarza się, że sugeruję synowi pewne strategiczne rozwiązania, które nie zawsze się sprawdzają. On jednak robi swoje, a potem zwycięża, lub zajmuje wysokie miejsca. Muszę przyznać, że daje mi to pewność, iż jest człowiekiem na właściwym miejscu – mówi pan Andrzej.
W tym sezonie Łukasz kilka razy stawał na najwyższym podium. Nic dziwnego,
że zakwalifikowano go do kadry narodowej.
Po sezonie, który zakończył się przed kilkoma tygodniami, obaj amatorzy wodnych ślizgów maja wiele powodów do dumy. Najpierw Łukasz stanął na najwyższym podium w najlżejszej klasie „standard” podczas zawodów we Wrocławiu. W trakcie tej samej imprezy wywalczył drugie miejsce wśród juniorów. Następnie te same lokaty zajął w Bydgoszczy. – Dużym sukcesem zakończył się także ich start w Grand Prix Polski w Jaworze, tam Łukasz zwyciężył w swojej klasie i otarł się o podium w szybszej kategorii juniorów. Swą doskonałą pozycję ugruntowali świetnymi wynikami podczas finałów Mistrzostw Polski Modeli Pływających w Trzciance. Tam znów sięgnęli po najwyższe laury, a w efekcie wywalczyli Puchar Polski.
Warto dodać, że Łukasza Dembeckiego sklasyfikowano na trzecim miejscu w kraju w grupie juniorów. A to oznacza, że automatycznie zakwalifikowano go do kadry narodowej na Mistrzostwa Świata Modeli Pływających we Włoszech. Znawcy sztuki wiedzą, że już sam udział w imprezie o takiej wysokiej randze jest olbrzymim przeżyciem. O wynikach w tej sytuacji się nie dyskutuje…
Przemysław Chrzanowski