Co słychać w parkach narodowych

repository_cowpark1

– Co tam w parku narodowym słychać? – pytam Juriego dwudziestotrzyletniego mieszkańca Smolnika, wsi położonej w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
To zależy, z której strony ucho przyłożyć – odpowiada Juri. Po czym zaczynamy rozmawiać o borówkarzach i gumisiach.

Parki narodowe w Polsce – dylematy ochrony przyrody

Mieszkanie w parku narodowym lub w jego bliskiej okolicy nie jest łatwe dla zwykłego mieszkańca wsi. Park chcąc chronić przyrodę wprowadza pewne zakazy i nakazy na swoim terytorium, których mieszkaniec musi przestrzegać. To, co można było do tej pory robić, jest surowo zabraniane, a to, co było mało ważne, nagle urasta do rangi pierwszorzędnego problemu. Sytuacja ta robi się jeszcze trudniejsza, jeśli park przychodzi do tubylca, czyli park jest zakładany lub poszerzany w miejscu, w którym wcześniej go nie było. Z dnia na dzień wprowadzane są zakazy wstępu do lasu, zbioru runa leśnego, czy drewna na opał. Prowadzą one do niezadowolenia mieszkańców.

Jak to wygląda w Bieszczadach?

 Stanowisko Mieszkańców

  Wyjątkiem nie jest tutaj Bieszczadzki Park Narodowy. W Parku tym (podobnie jak w innych parkach narodowych w Polsce) obowiązuje zakaz zbioru runa leśnego. Jest to zakaz, który bezpośrednio dotyczy mieszkańców i wzbudza ich silne emocje. Co roku mieszkańcy Bieszczadów wyprawiają się na zbiór borówek na teren BdPN.

Foto. Ilona Pachana

Po chwili Juri zaczyna mówić.

Jak przyjedzie sezon to można po dwie, trzy stówki zarobić na jagodach. Ludzie drą, jeszcze z krzaków dobrze nie powyrastają te borówki. Jeszcze zielone są te jagody, a oni już idą ze zbieraczkami. Bardzo ważną informacją jest wysokość zarobków. Zbiór borówek może przynieść jagodziarzowi zarobek w wysokości 200-300 złotych dziennie. Oczywiście nic za darmo, zbierając jagody jest się narażonym na różne niebezpieczeństwa.

Jak się zbiera borówki to trzeba się wielu rzeczy bać.  Pierwsza rzecz to są żmije, bo jak wkładasz rękę pod krzaka to możesz poczuć takie nieprzyjemne uczucie i możesz nie zdążyć zejść na dół, a już drugą rzeczą jest strażnik parku, bo dają mandaty, takie kary, że hej!

– Reszta to inne dzikie zwierzęta.

 Juri stwierdza, że zbiór runa leśnego to nie sielanka, lecz trudna i ciężka praca. Jagodziarz wystawiony jest na ataki dzikich zwierząt, ukąszenia żmii oraz na mandat ze strony strażnika. Bieszczadnik kontynuuje:

– Niektórzy gubią się w lesie. Wiadomo jak na te połoniny wejdziesz to wiesz gdzie jesteś, ale na przykład w lesie, gdzie nie widzisz okolicy to bardzo łatwo można się zgubić.

 Po chwili przytacza przykład kolegi.

Nasz kolega zgubił się w lesie, to się tutaj wszyscy z niego śmiali. Poszli grupą do lasu, zbierają jagody – wiadomo, że nie będą obok siebie zbierać i jeden poszedł tu, drugi poszedł tam i w końcu Szczepan mówi <O kurczę, którędy do domu?!>. Błądził, błądził i wyszedł o pierwszej w nocy z lasu i to  tylko dlatego,  że odgłosy słyszał i że wylazł na drzewo i światło zobaczył.

Jagody zbierają zarówno osoby pracujące, jak i bezrobotne. Chodzenie na jagody daje możliwość dorobienia do pensji lub do zasiłku dla bezrobotnych. Zwołuje się kilka osób, które składają się na paliwo i jadą wspólnie, grupą na zbiory.

Tak, już tak od lat ludzie jeżdżą na jagody, pakują się w auto i tak jadą, też tak nawet, jak ktoś ma inną pracę to wtedy zarabia w ten sposób, czy bezrobocie brali to jeździ na jagody to mu tam wpadnie trzy stówki, czy cztery, co drugi dzień pojedziesz to sześć, siedem stówek jest.

Jagody są zbierane w grupach, jak powiedział Juri – najlepiej w kilka osób, na wypadek gdyby Cię żmija użarła. Niebezpieczeństwo wiąże się z byciem przyłapanym przez strażnika i otrzymaniem mandatu.

W momencie, kiedy przychodzi strażnik, to wtedy rzucasz zbieraczkę gdzieś w krzaki żeby nie znalazł i pewnie stracisz zbieraczkę, a ciężko zrobić nową, bo powinna mieć grube grzebienie, łagodnie zakończone. Juri mówi, że zbiór jagód ma miejsce, ponieważ nie ma najmniejszego problemu z ich sprzedażą i zawsze znajdą się chętni do kupienia wiadra pełnego słonecznych jagód – prosto z połonin.

Tu ze sprzedażą nie ma problemu, nieraz na dół nie zniesiesz, a już jakiś turysta od Ciebie całe wiadro bierze, nieprzebrane jeszcze. Jeśli nie uda Ci się sprzedać jagód turyście, to można spieniężyć je na skupie jagód.

Tutaj pojawia się paradoks: turysta może kupić nielegalnie zebrane jagody na połoninach i najprawdopodobniej nie zostanie za to ukarany, natomiast mieszkaniec przyłapany na zbieraniu owoców- otrzyma mandat. Zatem zbiór jagód to nie jest problem tylko i wyłącznie wywołany przez mieszkańców. Turyści kupując jagody zerwane w parku, wzmacniają zachowanie osób łamiących przepis. Zachodzi ekonomiczne prawo popytu i podaży.

Foto. Radosław Piotrowski

– Zbiór jagód pozwala przeżyć zimę całym rodzinom – mówi o tym mieszkanka Lutowisk, kobieta w średnim wieku.

To są całe rodziny, które czekają na lato i idą na jagody całymi rodzinami. Spłacają długi, które zaciągnęli w zimie. Bo to często jest ich jedyny dochód w skali całego roku. Kobieta kontynuuje:

Jeżeli jest jagoda, jest cena na jagodę, to oni są w stanie po prostu całą rodziną zarobić pieniążki, spłacą długi, część im jeszcze zostanie na przeżycie i w ten sposób się ratują. Ponadto stwierdza, że zbieranie jagód jest czynnością wykonywaną od zawsze. Czynnością, która jest częścią tradycji.

Jagody w Bieszczadach były zbierane od zawsze! Ja mając 6 lat, przyjeżdżałam z ojcem na Wołosate zbierać jagody.

Podobnie sądzi starsze małżeństwo z Lutowisk – przybyli oni w Bieszczady na początku lat 50 i od tego czasu obserwowali zmiany, które przyniosło powstanie parku narodowego. Mąż mówi:

 Park oddziałuje tu na nas raczej negatywnie, bo przedtem jak człowiek chciał pójść do lasu na borówki, to szedł i nie było z tym problemu, a teraz straż parku przegania ludzi! Po chwili wtrąca się jego żona i dorzuca,

Mnie park nie przeszkadza! Maż ma przygotowaną replikę:

Tobie nie przeszkadza, bo akurat ty nie masz z nim nic wspólnego, a czy tobie nie dali mandatu? Mąż twierdzi, że straż parku nie pozwalała zbierać runa leśnego i przypomina małżonce, że sama kiedyś została ukarana mandatem za zbieranie jagód. Jakiś czas temu pracownicy parku bardzo surowo traktowali osoby łamiące zakaz i egzekwowali konsekwentnie jego przestrzeganie. Odbiór Parku wśród miejscowych był wówczas negatywny. Żonę ukarano mandatem.

– My raz zbieramy borówki i on gdzieś indziej zbierał i ja zabierałam gdzieś indziej. On miał zbieraczkę, bo ja nie umiem tego zbierać i jak tak sobie siedziałam na tej ziemi i zbierałam sobie i co uzbierałam to zjadłam i tak  jem i zbieram i jem. Raptem patrzę! Stoi nade mną mężczyzna i ja się patrzę! A on ma naszą zbieraczkę <<Pomyślałam nie, no to nie mój mąż! Kurna, ale nasza zbieraczka!>> Jemu zabrał zbieraczkę i przyszedł do mnie!  Zona zdaje się bagatelizować całą sprawę. Po chwili małżonkowie dochodzą do sedna problemu – Jeśli chodzi o mieszkańców, to ja bym chciała sobie wejść do lasu i nazbierać co mnie się podoba, to znaczy trochę borówek i trochę grzybów. Mieszkańcy chcieliby pójść i wziąć z parku pewne dobra, przydatne im w codziennym życiu.

Mieszkańcy, jako przyczynę łamania zakazu zbioru runa leśnego, podają własne ubóstwo materialne, bądź ubóstwo znanych im osób. Sama praca przy zbiorach nie jest rzeczą ani przyjemną ani łatwą. Jagodziarze narażeni są na wysokie temperatury, ukąszenia żmii zygzakowatej, spotkania z dzikimi zwierzętami oraz zgubienie się w lesie.

Stanowisko Parku

Park został powołany głównie w celu ochrony przyrody i tę funkcję powinien statutowo wypełniać. Z drugiej strony, pracownicy parku zdają sobie sprawę z licznych przeszkód powodujących nieprzestrzeganie zakazu i przyzwalają na jego łamanie. Grzegorz jest z wykształcenia geografem, wykształcenie zdobył na jednej z krakowskich prestiżowych uczelni. Przyjechał w Bieszczady z dużego miasta. Dostrzega on problem i dodaje

 – Straż parku jakoś sobie z tym radzi, ale nie są to jakieś akcje, w których od razu zamyka się kogoś i zgłasza się problem do kolegium, staramy się problem likwidować, ale delikatnie. Grzegorz opowiada, że sam kiedyś spotkał na szlaku młodych ludzi zbierających borówki. Zadał im pytanie

– Czy wiecie co robicie? Usłyszałem

 – Tak! Wiemy, że tu jest park narodowy, ale my jesteśmy biedni, potrzebujemy pieniędzy na książki.

Geograf podkreśla, że jeśli chcemy chronić przyrodę, to musimy przyjąć pewien sposób jej udostępniania ludziom.

Są pewne tereny, które mogą być udostępniane, pewne tereny, które są chronione ściśle, gdzie nie ma wstępu i po prostu trzeba to tłumaczyć wszystkim również miejscowym.

Foto. Ilona Gołębiewska

Zdecydowanie najlepiej potrzebę ochrony przyrody uzasadnia były dyrektor BdPN. Jest on starszym mężczyzną, który przybył w Bieszczady pod koniec lat 50. Jest pracownikiem parku, który określa siebie jako „stary bieszczadnik”. Stwierdza on, że problem z borówkarzami nie jest czymś wyjątkowym, co ma miejsce tylko i wyłącznie w BdPN. Problem ten występuje w większości parków narodowych w Polsce. Cała sztuka polega na tym, aby go umiejętnie rozwiązać. Dyrektor próbował go rozwiązać – wyznaczył miejsca w parku, gdzie można było zbierać jagody. Niestety nie udało się powstrzymać borówkarzy przed zbieraniem jagód na terytorium całego parku. Problem z borówkarzami polega na tym, że chcą zebrać jak najwięcej owoców w jak najkrótszym czasie i stosują przy zbiorze tak zwane zbieraczki.

Najgorzej jest jak następuje zbiór jagód takimi agregatami. Pudła z ogromnymi grzebieniami niszczą całe skupiska roślin, które później usychają. Owe agregaty z desek trzydziestocentymetrowej szerokości powodują, że niewiele jagód zostaje dla zwierząt. Brak jagód może spowodować podchodzenie zwierząt do osiedli ludzkich, wręcz uzależnienie się dzikich zwierząt od działalności człowieka.

– Jeśli chcemy żeby na przykład niedźwiedzie miały co jeść i żeby w tej ostoi dzikiej przyrody, która w 70% podlega ochronie, po prostu było z czego żerować, to musimy przestrzegać tego zakazu. Jeśli zwierzęta nie będą miały, co jeść i pójdą żerować do koszy na śmieci, do ludzkich osiedli i będą grzebać w śmietnikach to będzie to poważny problem dla nas wszystkich.

 Park narodowy powinien dążyć do zachowania przyrody w jak najmniej zmienionym stanie.

Oczywiście to wcale nie znaczy, że ludzie mają nie zbierać, są takie miejsca wyznaczone i były wyznaczone, tylko ludzie niestety nie chcą tego słuchać no i tu jest problem. Następnie rozmówca zwraca uwagę na tolerancję strażników wobec mieszkańców, na ich pobłażliwość w stosunku do zbieraczy. Zresztą tak prawdę mówiąc mieszkańcy nie powinni narzekać, ponieważ tolerancyjnie się na to patrzy.

–  Rozumiemy, ze ludzie zbierają,  dlatego że są  po prostu są biedni,  ale przyjdzie taki czas kiedy będzie bardzo rygorystycznie przestrzegany ten zakaz.

Sprawa zbioru borówek jest tylko przykładem jak skomplikowane i niejednoznaczne mogą być problemy ochrony przyrody. Celem istnienia parku narodowego jest ochrona przyrody i sprawa ta nie podlega dyskusji. Mieszkańcy chcieliby mieć możliwość przetrwania zimy, a borówki pozwalają im na dodatkowy zarobek. Rozwiązaniem problemu zbioru borówek może być znalezienie alternatywnego źródła dochodu dla mieszkańców.

 

Autorzy zdjęć: Zdjęcia zostały wykonane w ramach projektu „Moje życie, moje Lutowiska!” przez dzieci i młodzież z Lutowisk. W dniach od 23.08 do 1.09.2006 młodzi ludzie biegali z aparatem po Lutowiskach robiąc zdjęcia wszystkiego, co wydało im się interesujące. Powstały niezwykłe zdjęcia obrazujące życie mieszkańców Bieszczadów. W warsztatach fotografii cyfrowej wzięli udział: Weronika i Magdalena Michałek, Angelika Ślaz, Ilona Pachana, Radosław Piotrowski, Ilona Gołębiewska, Anita Łabędzka, Emilia Rajchel, Zuzia Tokarczyk. Zajęcia prowadzili studenci UW Ania Śleszyńska i Krystian Połomski.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!