Rozmowa z Janem Grelą, wiceprezesem Śląskiej Izby Rolniczej
– W okresie, gdy Polska wkraczała do Unii Europejskiej był pan wicemarszałkiem rozległego województwa śląskiego. Jak na terenach wiejskich, którymi pan się zajmował, powitano naszą akcesję? Czy polski chłop jest eurosceptykiem, czy euroentuzjastą?
– Określenie „polski chłop” bywa używane w znaczeniu obraźliwym. Skomplikowana, tragiczna, historia kraju i narodu w specyficzny sposób ukształtowała mieszkańców wsi. Wsi biednej, eksploatowanej przez zaborców, stanowiącej rezerwuar taniej siły roboczej lub mięsa armatniego w wojnach, zazwyczaj nie o chłopską sprawę. Przeciwności losu nauczyły polskiego chłopa twardości, uporu i nieufności. Podchodzenia z rezerwą do obietnic, które często okazywały się gruszkami na wierzbie. Nic dziwnego, że starsze pokolenie było sceptyczne wobec Unii Europejskiej, także w województwie śląskim, niesłusznie kojarzonym wyłącznie z przemysłem. Bardziej otwarci okazywali się młodzi rolnicy. Wielu z nich zaczęło w zjednoczonej Europie dostrzegać szansę własnego rozwoju. Po trzech latach naszej obecności w Unii trudno jednoznacznie zakwalifikować polskiego chłopa do grona eurosceptyków lub euroentuzjastów. Jego stosunek do integracji wynika z osobistej sytuacji życiowej. Z tego czy we własnym mniemaniu zyskał, czy też poniósł straty.
– Czy pana zdaniem negocjacje warunków wejścia do Unii były należycie prowadzone, czy można było utargować więcej?
– Nie było mnie przy stole negocjacyjnym, choć przebieg rozmów znam z relacji ich uczestników. Ci, którzy tam się targowali twierdzą oczywiście, że osiągnęli wszystko co było wtedy możliwe. Mam na ten temat inne zdanie. Nie ulega wątpliwości, że nasi rolnicy są wobec swoich kolegów ze starych krajów Unii pokrzywdzeni. Uważam, że można było wynegocjować wyższy plon referencyjny, a już wysokość krajowej kwoty mlecznej wydaje się być nieporozumieniem. Mógłbym tak dalej narzekać, ale nie tędy droga, traktat akcesyjny podpisany i kropka. Na jego zmianę nie ma szans i nie dyskutujmy o tym, kto winien, kto mógł zrobić więcej niż zrobił. Twórzmy takie prawo, by będące w dyspozycji środki w pełni wykorzystać. Proste, czytelne zasady bez mnożenia ekspertów, podekspertów i super specjalistów. Bez opasłych wniosków z jeszcze bardziej opasłymi instrukcjami ich wypełniania, ogromem załączników i zaświadczeń. To już na wstępie zniechęca rolnika. W realnym socjalizmie królowała biurokracja. Wydawało się, że definitywnie skończyliśmy z tamtą epoką. Okazuje się, że nie do końca. W pewnych dziedzinach, zwłaszcza tych, które wiążą się z Unią Europejską, przybyło papierkowej roboty, stanowiącej istną drogę przez mękę. To prawda, że Unia Europejska musi mieć potwierdzenie właściwie wydanych środków, ale te rozbudowane procedury kontrolno-sprawozdawcze są często przejawem nadgorliwości naszych urzędników. Ich myślowe horyzonty nie wykraczają poza owe, nadmiernie rozbudowane instrukcje. Nie zdają sobie sprawy, że biurokracja zabija inicjatywę
– Jakie korzyści polska wieś czerpie z przynależności do UE i czy dostrzega pan jakieś minusy tej przynależności?
– Podstawowa korzyść to stabilizacja rynków rolnych. Mam na myśli nie tylko ceny na produkty rolne, ale również pewność dopłat do produkcji i inwestycji, kwotowanie produkcji, systemy wsparcia dla ochrony środowiska i renty strukturalne. Generalnie, wejście do UE poprawiło sytuacje mieszkańców obszarów wiejskich, tak materialną, jak i społeczną. To dopiero początek, mam nadzieję, modernizowania polskiej wsi. Dal myślących po staremu, nienawykłych do ryzyka minusem jest konieczność stawiania czoła konkurencji, zarówno tej zewnętrznej, ale też rodzimej. Jak w każdym środowisku, i wśród rolników są mniej przedsiębiorczy, dysponujący niewielkim potencjałem, tacy, którzy bez pomocy nie dadzą sobie rady. I tutaj właśnie konieczna jest interwencja państwa. Rolnictwa na żywioł puścić nie można, o jego kondycji nie może decydować jedynie niewidzialna ręka rynku. Tak zresztą nie dzieje się w żadnym z unijnych państw.
– Ukończone studia na krakowskiej Akademii Rolniczej i praktyczne zajmowanie się gospodarstwem pozwalają panu autorytatywnie i wiarygodnie wypowiadać się w sprawach z rolnictwem związanych. Cezurą w naszej najnowszej historii jest rok 1989, jak przez te osiemnaście lat zmieniła się nasza wieś?
– Powiem szczerze, te osiemnaście lat to bardzo trudny okres dla polskiej wsi. Polityka liberalna, która dominowała, spowodowała wiele krzywd, do dzisiaj nie zrekompensowanych. To w jaki sposób potraktowano ludzi z dawnych pegieerów uważam za niedopuszczalne w praworządnym państwie. Daleki jestem od popierania Państwowych Gospodarstw Rolnych, ale przy ich likwidacji zapomniano o pracownikach i ich rodzinach. Na długo przez naszym przystąpieniem do Unii Europejskiej rynek produktów rolnych otwarto na konkurencję korzystającą z gigantycznych dopłat. Trudno ten rodzaj wolnorynkowej rywalizacji uznać za uczciwy. Wspomniany wcześniej upór polskiego chłopa, jego pracowitość i wysoka jakość tego co dostarcza konsumentom sprawiły, że nasze rolnictwo liczy się w Europie. Mimo, iż szanse nadal pozostają nierówne.
– Co w takim razie czeka polską wieś, jaka będzie przyszłość małych gospodarstw?
– Spora grupa polityków i teoretyków mówi o agroturystyce jako alternatywie dla małych, niedochodowych gospodarstw. Prawda jest taka, że agroturystyka pomoże 2-3% gospodarstw, pod warunkiem, że znajdują się na atrakcyjnym krajobrazowo terenie. Reszta musi być wspomagana działaniami w ramach programów unijnych oraz programów krajowych lub regionalnych. To one umożliwiają uruchamianie działalności mającej szanse powodzenia. Są przecież programy różnicowania działalności, tworzenia mikroprzedsiębiorstw, cała oś IV Leader, programy rolno-środowiskowe, Regionalny Program Operacyjny, Europejski Fundusz Socjalny. Ważne jest, by rolnik o tych możliwościach wiedział, by docierały do niego informacje na ten temat.
– Symbolem epoki gierkowskiej był chroniczny brak sznurka do snopowiązałki, co w polskim rolnictwie można uznać za symbol pierwszej dekady XXI wieku?
– Odpowiedniejszym słowem od „symbolu” jest wyznacznik. Takim współczesnym wyznacznikiem naszego rolnictwa jest wszechstronność producenta. Dzisiejszy rolnik musi nie tylko znać się na uprawie czy hodowli. Musi także być ekonomistą, menedżerem, operatorem skomplikowanych maszyn, mechanikiem, potrafić korzystać z komputera i Internetu. Najwyższy czas zerwać z mitem ciemnego, zacofanego chłopa, który śpi, a w polu mu rośnie. To jasne, że rolnik nigdy nie będzie miał delikatnych dłoni i wypielęgnowanych paznokci, ale coraz częściej jego wiedza jest znacznie rozleglejsza niż wiedza mieszczucha.
– Przegraliśmy batalię o wódkę z ziemniaka, o jaki inny, charakterystyczny dla nas produkt powinniśmy teraz powalczyć?
– W walce o wódkę wyszła na jaw słabość naszych eurodeputowanych, a zarazem siła konkurencji. Mamy mnóstwo typowo polskich produktów, którymi możemy podbijać świat. Na ogół same bronią się swoją jakością. Nasze wyroby wędliniarskie, kiełbasy, szynki nie potrzebują osobnego logo czy rezerwowania nazw. Oczywiste jest jednak, że ten kto posiada wyłączność na określony produkt jest panem rynku i już z samego faktu bycia monopolistą czerpie znaczące zyski. Odnoszę wrażenie, że tych prostych, ekonomicznych zasad nie rozumieją nasi eurodeputowani.
– Co pana zdaniem należy zrobić, by młodzi ludzie pozostawali na wsi i zajmowali się rolnictwem?
– Problem wyludniania się wsi nie sprowadza się tylko do szukania bardziej dochodowych od rolnictwa, a zarazem mniej absorbujących zajęć. Atrakcyjność dużego miasta wynika z większego dostępu do dóbr kultury, oświaty na wysokim poziomie, zdobyczy techniki. Nie chodzi jednak o urbanizowanie wsi. Przeciwnie, jej charakter powinien być zachowany, przy jednoczesnej poprawie infrastruktury drogowej, warunków nauczania dzieci i młodzieży, upowszechnieniu Internetu. Dopiero wtedy zmniejszona zostanie cywilizacyjna przepaść między mieszkańcami miast i wsi. Jeśli ci drudzy wyzbędą się kompleksu niższości, to i chęć pozostania w gospodarstwie będzie większa. Wspomniałem wcześniej o coraz większej wszechstronności rolników, o powstawaniu autentycznej rolniczej elity. Na razie jednak można się do niej dostać głównie dzięki własnej wytrwałości. Chodzi więc o to, by start w tym zawodzie był dla wszystkich równy i z możliwie wysokiego poziomu. Popełniłem błąd, mówiąc o rolniczym zawodzie. Podobnie jak dziennikarz, rolnik to nie zawód. To osobowość.
Rozmawiał Maciej Pawłowski