Z ptaszyskami związał się na dobre i na złe. Opowiada o nich, jak wielbiciel motoryzacji o ulubionej marce samochodu. Z miłością opisuje karoserię, podwozie, przytacza dane o masie całkowitej i maksymalnej prędkości. Doskonale zna jego wnętrze. Ujawnia szczegóły podwójnego żołądka i tego, co można w nim znaleźć. Kamienie są tam na porządku dziennym, czasami trafiają się metalowe zawiasy.
To strusie skłoniły go do powrotu z ciepłych krajów. Dokładniej, strusie i Bogdan Smoleń. Ten z kabaretu Tey, obecnie listonosz obsługujący Kiepskich, Paździochów oraz Boczka..
Leszek Czerwiński jest obywatelem świata. Pochodzi z Będzina, technikum hutniczo-mechaniczne skończył w Sosnowcu, po dwunastoletniej emigracji interes rozkręcał w Bieruniu, ostatecznie osiadł w Kiełkowicach.
W 1988 roku zawitał do Australii. Spędziwszy dwa lata w Sydney, postanowił przenieść się z rodziną do Republiki Południowej Afryki. W pobliżu Johannesburga, pracując w kopalni złota, systematycznie podnosił swój życiowy standard. Na coraz lepsze zmieniał dzielnice i mieszkania, w końcu zmienił także profesję. Z mechanika stał się zagorzałym hodowcą.
W RPA strusie to normalka. Są w zasadzie głównym, czysto narodowym bogactwem tego kraju. Złotem i diamentami rozporządza ponadpaństwowy kapitał, fabryki Toyoty i Mercedesa znamionują globalizację, krugerandy, jak każde (zwłaszcza złote) pieniążki, co prawda nie śmierdzą, ale ich zapach przypomina ekskluzywną Cepelię.
– Rocznie w RPA obraca się 350 tysiącami strusi ? twierdzi pan Leszek.
Doskonale pamięta chwilę, gdy w jego własnoręcznie sporządzonym inkubatorze wykluł się pierwszy osobnik. Ponownie przeżywa tę radość debiutującej akuszerki, to przyspieszone bicie serca podczas pękania skorupy, to graniczące z ekstazą poczucie tryumfu na widok charakterystycznego dzioba.
Potem poszło już z górki. Przez osiem lat pielęgnował oscylujące wokół setki stado. Mikroskalę uświadomił mu Smoleń.
– Bogdan z zawodu jest zootechnikiem, więc zna się na rzeczy. Wśród tutejszych potentatów jesteś płotką, dopiero w Polsce rozwiniesz skrzydła ? powiedział, sugerując, że jak u strusia, moje skrzydła są w stadium zaniku.
Wierzchem po kilku głębszych
Kiedy na przełomie wieków wrócił, nie został ojcem założycielem branży. Najwcześniejsza strusia ferma powstała na Kaszubach, a dzisiaj trzymanie tych ptaków sensacją już nie jest. Zdarzają się nawet prawdziwi giganci, hodujący po kilkaset sztuk.
Jaja z RPA opanowały cały świat, bo strusie czerwone mięso ma minimalną zawartość cholesterolu, zaś obuwie, torebki, rękawiczki i paski z ich skór cieszą się sporym wzięciem u elegantów i elegantek. Wspólnik Leszka Czerwińskiego wyprawia je pod Tychami, pan Leszek dostarcza mu surowiec.
– Rozważałem, gdzie usytuować się na mapie Polski. Myślałem o Podhalu, w końcu wybrałem Kiełkowice. Zadecydował sentyment. W pobliskiej Centurii uczestniczyłem w niezapomnianych obozach harcerskich? wspomina. Ta położona w śląskiej części Jury Krakowsko-Częstochowskiej wieś pozwoliła mu połączyć hodowlę z agroturystyką. Kupił trochę ziemi, postawił na niej kawał niezłego budyneczku z pokojami dla kilkunastu wczasowiczów, kasę na wyposażenie wydębił z unijnych funduszy przedakcesyjnych. Turyści, przeważnie z rejonów Łodzi i Warszawy, mają wokół fajne widoczki, no i oczywiście, bezpośredni kontakt z egzotyką.
W foliowych hangarach mieszka sobie 18 afrykańskich strusi, w osobnej zagródce hasają cztery australijskie emu. Te ostatnie służą celom bardziej ozdobnym niż użytkowym. – Emu żyją do 20 lat, osiągają wagę ok. 60 kilogramów, mają perfidny zwyczaj zakopywania jaj. Najstarszy na świecie struś afrykański liczy sobie 93 wiosenki, rekord wagi to 164 kilogramy. Potrafi rozpędzić się do 70 kilometrów na godzinę, samica jaj z jajami nie robi i znosi ich rocznie 136. Z dwunastu moich samic średnia wynosi 2,83 jaja na dzień. Jedno odpowiada 28 kurzym ? wyjaśnia pan Leszek.
Żywieniową stawkę strusia oblicza na 1,5 zł, przy czym karma dla tych ziarnolubów nie jest najtańsza, podobnie jak niezbędne dla prawidłowego rozwoju mieszanki witaminowe. Wapnia kupować nie trzeba, gdyż tu na Jurze jest go pod dostatkiem, w postaci mniejszych i większych kamyków.
Leszek Czerwiński sam strusia nie przetwarza, ogranicza się do roli dostarczyciela wszystkiego, co z nielota można wycisnąć. W zmian w jego fermie konsumuje się niepowtarzalne kabanosy, a przez Internet zamawia skórzane rozmaitości. Nie marnują się nawet pióra, które z Kiełkowic trafiają do najznakomitszych rewii i baletów. Tłuszcz z podbrzuszy odbiera renomowany słowacki producent kosmetyków ? firma Camelus. Podobno jej kremy i inne mazidła doskonałe są dla alergików.
Unia Europejska popiera główkujących gości. Z chęcią daje pieniądze na żłobek dla wychowanków Leszka Czerwińskiego. Pisklę kosztuje jakieś 150 zł, osobnik ubojowy chodzi po tysiaku, dwulatka można nabyć za 2,5 tys, a pełnowartościowa sztuka to jakieś cztery, cztery i pól tysiąca zetów.
W domu pana Leszka jest wystawka ciekawostek. Strusie wydmuszki, a właściwie wydmuchy dają szerokie pole do popisu artystom lubiącym rozmach.
– Mam wypróbowany sposób na konserwację jaj. Oddzielone od białka żółtko zalewam spirytusem. Tak powstały ajerkoniak jest naprawdę przedni.
Bywa, że po kilku głębszych jego goście decydują się na ekstremalną jazdę wierzchem na afrykańskim strusiu.