Samorząd gminny – 20 lat

repository_SAMGMIN_Droga-ktora-pamieta-Wilhelma-II-powiatowa
Samorządy gminne wchodzą w dwudziesty rok działalności. Jest okazja do podsumowań pięciu kadencji. Po raz pierwszy do wyborów radnych gminnych pójdą ludzie urodzeni w wolnej Polsce. I to wydarzenie uznać należy za sukces, bo przez te dwadzieścia lat zakrętów historii wychowaliśmy pokolenie, które samodzielnie będzie wybierać swoich przedstawicieli w lokalnych społecznościach.

Wątpliwym jest, że któryś z tych młodych ludzi będzie radnym, ale wchodzimy w czas, kiedy o swoich małych ojczyznach będą decydować ludzie niepamiętający pustych półek, kolejek po paczkę kawy, cukru na kartki…

Jaki samorząd zastają dziś 18-20-latkowie? Otóż wydaje się, że okrzepły, uwiarygodniony w najmniejszej swej strukturze, jaką są gminy. Ważnym też było upodmiotowienie mieszkańców, tak rzadko dziś zwanych obywatelami. Moje pokolenie na każdym kroku spotkało się z tym słowem, obowiązkowym jak dziś „pan”. A przecież każde pismo z gminy dwadzieścia lat temu zaczynało się od słowa: „obywatel”! Zamiana „obywatela” na „pana” to jakby symbol właśnie tego upodmiotowienia każdego z nas.

Wybory odbyły się 27 maja 1990 roku, a właściwie już wcześniej, bo czas kampanii wyborczej uruchomił w ludziach potrzebę zwrócenia się na lokalnych liderów i animatorów. Pamiętam docieranie do ludzi z estymą, bardzo często wykraczających myślą poza obszar własnej wioski czy dzielnicy. Ci „marzyciele” w pierwszych latach rodzącego się samorządu dokonali rzeczy pierwszej. Wyzwolili entuzjazm, czynili pierwsze kroki w trudnej rzeczywistości.

Polska była przed denominacją, nie było pomocy z Unii Europejskiej, a wierzchołek władzy państwowej przeżywał kryzys polityczny za kryzysem. Gminy ówczesne ruszyły z inwestycjami.

Pamiętam telefonizację swojej gminy. Kiedy padł pomysł na jednej z sesji, w całym miasteczku było może 900 zainstalowanych telefonów, z czego 1/3 należała do zakładów pracy. Cztery lata później telefon zawitał do każdego domu, wystarczyło tylko zgłosić taką potrzebę. Pewnie, że to kosztowało niebotyczne na tamte czasy pieniądze, a gmina była cały czas skazana na monopolistę. Ale udała się wielka sprawa – mieszkańcy uwierzyli, że mogą zmienić rzeczywistość. Są gminy, które niewiele uczyniły do dzisiaj, aby wykorzystać entuzjazm pierwszej kadencji, są też takie, co zaprzepaściły tę szansę. Ale większości udało się wielokrotnie powiększyć swój majątek i kapitał. Nade wszystko kapitał ludzki.


Niszczejący od siedmiu lat pałac w Strzybniku.

Warto zadać sobie pytanie w dwudziestą rocznicę: czy jeszcze daleko nam do samodzielności samorządów lokalnych przy obowiązującej nadal zależności od rządu?

Wójtowie mówią, że póki większość budżetu gmin zależeć będzie od rządu, to nie będzie samorządności w Polsce. Wiadomo, że budżet gminny w połowie, a w większości samorządów w ponad połowie, zajmuje utrzymanie szkół. Wyjściem jest modyfikacja Karty Nauczyciela, ale żaden z dotychczasowych rządów nie podjął się tego wyzwania.

Brak rzeczywistej reformy oświaty w części dotyczącej miejsca gmin i miejsca nauczycieli w szkołach samorządowych, powoduje niską jakość kształcenia. Wójt czy burmistrz nie ma najmniejszego wpływu na politykę kadrowo – płacową w szkołach gminnych, a często zależny jest od nauczycieli zasiadających w radach gmin i nadzorujących prace komisji oświaty, rewizyjnej, zdrowia i innych.


Plac zabaw, Sławików – jeden z kilkunastu w gminie.

Kuriozalnym jest funkcjonowanie dodatków wiejskich. Oglądając szkoły wiejskie uderza ilość dzieci w klasach. Czworo do dziewięciorga. Zespoły Szkół Ogólnokształcących (podstawówka i gimnazjum) liczące w sumie 24-26 uczniów. Na jednego nauczyciela przypada trójka dzieci! A w dużych miastach nauczyciel ma trzydziestkę. Nauczyciel uczący na wsi dostaje więc dodatek wiejski za pracę w lepszych warunkach. Dlaczego godzą się na to nauczyciele z miast?

Wiejscy nauczyciele skazani są na pracę w kilku szkołach. Jeżdżą od wioski do wioski, gdzie są szkoły, i tylko dzięki dobrej współpracy dyrektorów tych szkółek i wójtów, jako organów prowadzących, takie placówki funkcjonują. Nauczyciel musi mieć czas na dojazd, więc o różnej porze rozpoczyna się zajęcia. Tu o ósmej, w kolejnej wiosce o ósmej dwadzieścia, przerwy planuje się tak, aby nauczyciel miał czas dojechać na swoje zajęcia. I jakoś się kręci. Koła pozalekcyjne służą jako „okienka”. Wpływ rodziców na szkołę wiejską jest coraz większy, głównie poprzez uczestnictwo dzieci w zajęciach. Coraz powszechniejsze staje się przepisywanie dzieci do szkół w pobliskich miastach. Dotyczy to głównie gimnazjalistów.

Długo by pisać o oświacie i wiejskich szkołach. Może kiedyś szerzej. Dziś tylko jedno zdanie wypowiadane często przez samorządowców: jeden nauczyciel – jedna szkoła. W rozumieniu –  nauczyciel na pełnym etacie przypisany do jednej szkoły. Etat znaczy czterdzieści godzin tygodniowo. Czterdzieści godzin nie przy tablicy, ale w szkole.

Kolejnym dowodem, przedstawianym przez samorządowców na brak samorządności, jest brak możliwości decydowania gmin nie tylko o sposobie i harmonogramie wykorzystywania środków zewnętrznych, ale jeżeli już takowe są, choćby w ramach Lokalnych Grup Działania, to przydział tych środków jest w pełni uzależniony od urzędników marszałkowskich. A z pozoru dokumenty, statuty, regulaminy rad programowych i inne dają pozorną samodzielność.


Sławików- gdy powstał nowy samorząd, zaczął niszczeć.

Dla przykładu, pierwszy nabór wniosków w moim LGD zakończył się w grudniu 2009 roku, a kilka dni temu urząd marszałkowski o trzy miesiące wydłużył czas sprawdzania wniosków. Coraz częściej szefowie wiejskich organizacji pozarządowych mówią, że ten program jest niewykonalny ze względu na skomplikowane procedury i kilogramy dokumentacji, co powoduje zajmowanie się przez społeczników wypełnianiem druków a nie pracą z ludźmi. Po drugie rozrost kosztownej biurokracji! Powielanie tego samego przez LGD i urząd marszałkowski jest najlepszym przykładem.

Trzecim przykładem na brak samodzielności samorządów jest istnienie Agencji Nieruchomości Rolnych. Przypomina to człowieka, w ciele którego żyje tasiemiec. Może to przykre sformułowanie, ale takie porównanie do całego systemu agencji najlepiej moim zdaniem pasuje.

Przykład?

Folwarki i majątki śląskich ziemian, po wojnie przerobione na PGR -y, SKR -y i kółka rolnicze, przejęte zostały przez ANR, a następnie sprzedawane w przetargach. Wydaje się super, ale gdy ktoś przejedzie przez moją gminę, zrozumie dlaczego piszę o niegospodarności. Pałace, które przed dziesięciu, pięciu nawet jeszcze laty funkcjonowały jako pełnowartościowe budynki, popadają w ruinę. Zbyt daleko od gmin jest agencja, aby dbać o interes publiczny. Dwóch gospodarzy na jednej ziemi to zbyt dużo. Wójtowie na wszelkiego rodzaju spotkaniach i seminariach mówią jednym głosem – wszystko, co jest administrowane przez Agencję Nieruchomości rolnych należy przekazać samorządom.

Jest więc jeszcze co robić i czym się zajmować. Coraz bardziej zauważalnym staje się problem komunikacji międzygminnej i wewnątrzgminnej.

Po dwudziestu latach wydaje się niezbędnym dokonanie zabiegu poprawy schematu organizacyjnego, który jest dziś identyczny dla gminy rolniczej na rubieżach Śląska i gminy na Jurze czy na Polesiu. Upartyjnianie samorządów jest zjawiskiem złym, co prawda dotyczy to głównie dużych miast i powiatów, ale z doświadczenia wiem, jak bardzo może być ten problem dokuczliwy dla gminy opierającej się polityce danego powiatu. A w samorządzie to nie poglądy polityczne powinny grać główną rolę w podejmowaniu decyzji. W lokalnym samorządzie najważniejsze jest pragnienie i umiejętności pracy z ludźmi. Rozwiązywanie wyzwań i wsparcie osób i organizacji obywatelskich.

Na jednym ze spotkań wójtów opowiadał samorządowiec:

„Ze współpracą samorządu z rządem jest tak jak z krowami. Masz dwie krowy. Najpierw rząd wydaje przepisy, które mówią,  jak, kiedy i gdzie możesz karmić i doić swoje krowy. Potem daje Ci pieniądze, żebyś ich nie doił. Następnie zabiera obie krowy, jedną ubija, drugą doi, po czym wylewa mleko do ścieków. A na ostatek domaga się od Ciebie wypełnienia formularzy wyjaśniających zaginięcie jednej z krów.”

 

Zygmunt Kandora

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!