Na pierwszy rzut oka jest tragicznie, lecz wnikliwiej przyglądając się sytuacji, można zauważyć, że nie wszystkim aż tak doskwiera. Bywa całkiem wygodna, także dla tych, co najdonośniej wrzeszczą i najzapalczywiej walczą o dobro pacjenta.
Wyjątkowa zła prasa
Jedyny w rozległym powiecie szpital wybudowano w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ząb czasu nadgryzł gmach, jednak zupełną ruiną nie uczynił. Ba, wnętrze systematycznie pięknieje, a niektóre fragmenty mogą stanowić powód do dumy. Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii wstydzić się nie trzeba, niestety jego specyfika nie pozwala hospitalizowanym w pełni ocenić wyzierającej zewsząd nowoczesności.
Wśród pacjentów świadomych własnego istnienia zachwytu jakby mniej. Oni i ich bliscy nie są ukontentowani ani otoczeniem, ani sposobem bycia siostrzyczek i doktorów.
– „Oddział skórno-wenerologiczny do zamknięcia. Obsługa fatalna, lekarze nic nie robią poza szydełkowaniem i tylko firmy przyjmują a jak trzeba leczyć to czasu nie mają. Nie polecam!!!
To wykańczalnia! Mój wujek tam leży i nawet pościeli, która jest w opłakanym stanie nie chcą zmienić! Kawy pielęgniarki przyjęły, ale na tym się skończyło! Nie umyły go jak prosiłam…A najlepsza jest winda na czytnik!!! To się w głowie nie mieści żeby latać za kimś i prosić się o jej otwarcie gdy osoba chora nie potrafi ustać na nogach! Ten szpital powinno piekło pochłonąć!” – żalą się na internetowym forum.
Dziwne nieco, bo załoga lecznicy na każdym kroku akcentuje swoje bezgraniczne poświęcenie. Czyż szydełkujący lekarz nie jest trochę, jak promieniująca ciepłem i dobrocią babcia? Gdyby tak jeszcze placek ze śliwkami upiekł albo bajeczkę przeczytał, byłoby niebiańsko.
***
Złą atmosferę tworzą stronnicze media. W powszechną świadomość zapadł rozdmuchany przez lokalne i regionalne tytuły, drobny w gruncie rzeczy, incydent:
– „Prokuratura Rejonowa umorzyła śledztwo w sprawie o nieumyślne spowodowanie śmierci 51-letniego mężczyzny w Szpitalu Powiatowym. Doniesienie złożyła rodzina odwiedzająca innego chorego. Pacjent, według słów świadków, kilkanaście godzin umierał w strasznych bólach na szpitalnym łóżku, ale personel medyczny nie udzielił mu odpowiedniej pomocy” – pisały pod koniec 2008 roku najpoczytniejsze gazety.
W tamtym czasie nic nie zapowiadało nawet kosmetycznych zmian organizacyjnych, a tym bardziej personalnych. Układ wydawał się trwały i niewzruszalny.
Inkubator karier
Bo szpital rzeczywiście jest układem a równocześnie częścią szerszego systemu. Miejscem krzyżowania się grupowych i prywatnych interesów, niekoniecznie zgodnych z marzeniami trafiających na izbę przyjęć nieszczęśników.
Ludność jest raczej lewicująca, o czym świadczy przynależność partyjna wybieranych tu władz samorządowych. Wbrew opiniom o służbie zdrowia, wśród miejskich i powiatowych radnych dość licznie występują reprezentanci środowisk medycznych, co odzwierciedla dominujące w społeczeństwie preferencje. Sfera socjalna wydaje się ważniejsza od gospodarczej, choć bezrobotnych na tym terenie przybywa. Wolny rynek oznaczał dla wielu utratę pracy, likwidację przodujących niegdyś zakładów, upadek czołowych branż. Był powodem zwątpienia, a nierzadko skrajnej rozpaczy.
Ale kapitalizm w połączeniu z reformą administracyjną kraju stworzył także obiecujące perspektywy jednostkom i kręgom o niejasnych kompetencjach, wątpliwych kwalifikacjach, od dawna nie wykonywanych, acz wyuczonych, zawodach. Powstanie powiatów dało możliwość przyjemnego zaczepienia się na samorządowych posadach dawnym działaczom nieistniejącej już partii, aktywistom związkowym, poszukiwaczom trampoliny do intratniejszych zajęć.
Wrażliwość na ludzką krzywdę stanowiła doskonały patent w lokalnych wyborach. To był czas ustanawiania demokratycznych reguł. Czas, w którym pani ordynator mogła być równocześnie posłem na Sejm i przewodniczącą Rady Miejskiej. Dzisiaj nie rzuca się w oczy, nie grzmi z mównic o społecznie bolesnych problemach. Zajmuje się nieźle wyposażonym i dobrze prosperującym zakładem rehabilitacyjnym.
– Prowadzi pożyteczną działalność, tylko dlaczego z nami NFZ nie zawarł kontraktu, skoro wcześniej niż ona wchodziliśmy na rynek? – zastanawiają się założyciele prozdrowotnej fundacji.
Szpital wydał na świat parlamentarzystów i biznesmenów, w dobrej kondycji utrzymuje liderów sześciu związków zawodowych. Racją ich bytu jest to, że powiaty uczyniono organami prowadzącymi placówki lecznictwa zamkniętego. To zwalnia z odpowiedzialności, daje poczucie bezkarności.
Powiat wszystko przełknie
Terytorialna władza traktuje go z wyjątkową ostrożnością. Pochopnym słowem, czy gestem można wywołać w nim burzę, wzbudzić falę, która zmyje z foteli rządzącą ekipę. Trwanie u władzy było wyznacznikiem pierwszych powiatowych kadencji. Celem każącym unikać konfliktów i nie narażać się wpływowym środowiskom, a do takich należą przecież pielęgniarki i lekarze.
Znakomicie potrafiła z nimi żyć dyrektor lecznicy, zbliżająca się do emerytury lekarka. Przez wiele lat jej prawą ręką (zastępcą do spraw medycznych) był najpierw zbliżający się do emerytury, a potem odwlekający przejście na nią lekarz. W tak zwanym kontraktowym sejmie sprawował poselski mandat, ale jako parlamentarzysta nie wrył się w zbiorową pamięć. Podobno tylko raz zabrał głos. Na posiedzeniu sejmowej komisji zapytał, czy może otworzyć okno.
Owocne rządy tej pary dobiegły końca w zeszłym roku. Z rozlicznych zajęć byłej pani dyrektor zostało jeszcze bycie radną w stolicy powiatu i fucha w miejskiej przychodni zdrowia. Przychylna jej prasa podkreśla zmiany, jakie zaszły w szpitalu za jej dyrektorowania. Powstał nowoczesny odział intensywnej opieki medycznej, jednostce przyznano certyfikat jakości ISO (w zarządzaniu). Oczywiście forsa na modernizację szła z budżetu powiatu i wykorzystanych przez niego funduszy unijnych, co miało świadczyć o realizowaniu przez władzę ważnych społecznie zadań.
Ząb czasu trochę to wszystko naruszył.
Ale szpitalne wydatki nie dotyczyły wyłącznie inwestycji, a nawet nie przede wszystkim. Gabinet uwielbianego dziś premiera Buzka zagwarantował siostrom wzrost wynagrodzeń (legendarna w pielęgniarskim światku „ustawa 203”), nie rezerwując na to państwowych pieniędzy. Na ustawowe regulacje płacowe trzeba było zaciągać długi, a potem zawieszać pracownikom premie. Bez premii i stałego przyrostu uposażeń zarówno pielęgniarka, jak i lekarz długo nie pociągną, nic więc dziwnego, że ręce po szmal wyciągnęły się do powiatu.
– „Pracownicy na dwie godziny przerwali w poniedziałek pracę i odeszli od łóżek chorych. Jeśli dyrektor nie porozumie się z nimi w sprawie podwyżek, grożą strajkiem generalnym. W strajku ostrzegawczym wzięli udział przedstawiciele wszystkich grup zawodowych: od lekarzy, przez pielęgniarki, laborantów, rejestratorki, po pracowników pionu technicznego i administracji. Wszyscy domagają się negocjacji w sprawie podwyżek. Sam strajk ostrzegawczy ogłosiła jednak tylko „Solidarność”. Spór o podwyżki trwa od czerwca zeszłego roku. Związkowcy zażądali, by lekarze i inni pracownicy z wyższym wykształceniem zarabiali ok. dwóch średnich krajowych, pielęgniarki – półtorej, a pracownicy administracji i niższy personel – średnią krajową” – donosiły media.
Personel upomniał się o swoje, wiedząc że długi firmy potężnieją i nie są terminowo spłacane. Do bagatelizowania ekonomicznych realiów przyzwyczaiły minione kadencje samorządowe. Powiat bez większych oporów poręczał kolejne kredyty, a lewicowy z krwi i kości starosta przekonywał radnych, że jedynego w tak rozległej okolicy szpitala nikt nie zamknie.
– W takiej sytuacji jest cała służba zdrowia – brzmiał koronny argument. Cyklicznie składane radzie sprawozdania finansowe wyglądały coraz gorzej, straty narastały lawinowo.
– To wina zbyt niskich kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia – tłumaczyła pani dyrektor.
Killerów dwóch
Diaboliczny NFZ spychał na dalszy plan inne powody obłędnego popadania w kredyty i dojenia samorządowej kasy. Kiedy szykowano ów wspaniały oddział, pan zastępca do spraw medycznych poinformował radnych, że nad salą z rewelacyjną aparaturą przecieka dach. Albo powiat zapłaci za remont, albo sprzęt będzie można wyrzucić na śmietnik.
Trzy lata temu zmienił się starosta. Jego poprzednik został „wice”, odpowiedzialnym za służbę zdrowia. Choć nowy gospodarz potroił budżet powiatu, zrealizował kilka znaczących inwestycji (zwłaszcza w oświacie), a na ostatni rok kadencji zostawił sobie parę naprawdę efektownych przedsięwzięć (w drogownictwie, ekologii, otwartym lecznictwie), szpitalowi kłopotów nie ubyło.
Długi wykupiły firmy windykacyjne, a w zeszłym roku zajęły konto placówki. Starosta zawiesił panią dyrektor i po krótkim czasie posłał na zasłużoną emeryturę. Będąc już na wylocie, zawarła z wierzycielami skrajnie niekorzystne porozumienie (wierzyciel uzyskał ponad dwudziestoprocentowe odsetki od należności). Nie omieszkała także obiecać forsę załodze.
***
Troje pierwszych następców okazało się personalnymi pomyłkami (młoda, ambitna blondynka, były prezes firmy produkującej plastikowe kształtki, rozkapryszony szef resortowego szpitala). Pod koniec roku konkurs na dyrektora wygrał facet już na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie stanowczego i niezależnego. Czterdziestoletni medyk-internista, wcześniej prowadzący zarówno publiczne, jak i prywatne ośrodki zdrowia, pracujący w farmaceutycznej firmie a przez ostatnie cztery lata w Narodowym Funduszu Zdrowia. Znający branżę od wszystkich możliwych stron. Swoją prawą ręką uczynił cichego, spokojnego, niezwykle kulturalnego ekonomistę. Ten przepraszający, że żyje, trochę zahukany mężczyzna wyciągnął z dna lecznicę w sąsiednim powiecie. W uprzedzająco grzecznej formie zrobił tam rewolucję.
Ci dwaj goście zastali ruinę z czterdziestomilionowym zadłużeniem i ewidentnymi przerostami zatrudnienia. Na każdym oddziale sekretarka medyczna (sporządzająca karty informacyjne pacjentów), personel z góry planujący wykonanie sowicie opłacanych nadgodzin, spartaczona robota na popisowych blokach (źle zainstalowane lampy operacyjne, wadliwa klimatyzacja). Z papierków wyłonił się obraz kompletnej ignorancji w zarządzaniu (za które przyznano certyfikat ISO (sic!)). Przez ostatnie lata niebagatelnie zwiększały się kontrakty z NFZ, ale znacznie okazalej rosły wynagrodzenia. Plan rzekomej restrukturyzacji był od początku niewykonalny. Nie zrobiono nic, by ułożyć się z wierzycielami. Na niektórych oddziałach panowało istne szaleństwo przekraczania określonych kontraktem limitów zabiegowych.
***
W połowie stycznia nowy dyrektor przedstawił władzom powiatu program naprawczy:
Cel pierwszy (krótkoterminowy): Zatrzymać spiralę strat, zrównoważyć koszty z przychodami.
Cel drugi (perspektywiczny): Zlikwidować horrendalne zadłużenie.
Killerów dwóch ze swoim programem trafiło w najgorszy czas, w rok wyborów samorządowych. Już rozpoczął się sezonowy wysyp Judymów, gotowych niedojadać i niedosypiać, byleby ze stetoskopem na szyi i termometrem w dłoni zajrzeć do każdej chałupy.
Wielospecjalistyczny, liczący piętnaście oddziałów szpital stanowił dotąd znak firmowy powiatu, a ściślej jego czułych władz. Moloch utrzymuje sześćset osób, czterdzieści minut jazdy pociągiem dzieli go od wielkiej aglomeracji z renomowanymi klinikami i ośrodkami świadczącymi wszelkie medyczne usługi.
Ręce precz od zakaźnego.
Dyrektor postanowił zlikwidować trzy najmniej rentowne oddziały. Wybrał paliatywny, zakaźny i otolaryngologiczny. Wygospodarowane pomieszczenia chce wynająć pod zakład opiekuńczo-leczniczy i pracownię hemodynamiki (wczesne leczenie stanów przedzawałowych). Chce z trzech oddziałów wewnętrznych zrobić dwa a prywatną aptekę zastąpić szpitalną. Chce zredukować zatrudnienie o sto trzydzieści etatów.
Kontrofensywa
No i zaczęło się.
– „Ręce precz od szpitala!” – wykrzyknęły związki zawodowe, radni i wicestarosta. „Solidarność” rzuciła w lud pytanie: „Czy jesteś za likwidacją?”, po paru dniach zebrała cztery tysiące podpisów na „nie”.
Jeśli obce cywilizacje zaatakują powiat wirusami, bez zakaźnego spotka nas zagłada. Na opiekę paliatywną czekają tysiące rodzin. Co będzie, jeśli twoje dziecko zadławi się klockiem? Takie mniej więcej wizje kreślą związkowe ulotki.
Zabrakło w nich informacji, że na feralnych oddziałach hospitalizuje się zaledwie dziesięć procent pacjentów, że ośmiołóżkowy paliatywny nie rozwiązuje społecznego problemu, a wręcz rodzi mechanizmy korupcyjne (trzeba szukać dojść, uruchamiać znajomości, liczyć na protekcję), że otolaryngologia jest w kontraktach rażąco niedofinansowana, a z incydentalnymi zadławieniami może poradzić sobie izba przyjęć.
Wiceprzewodniczący Rady Powiatu, lokalny lider liberalnej Platformy Obywatelskiej zaproponował dyrektorowi wychodzenie z kryzysu poprzez rozwijanie działalności medycznej. Poza samorządem prowadzi prywatny zakład opieki zdrowotnej. Na własnym gospodarstwie jest zapewne trzeźwym realistą, na majątku publicznym może być pięknoduchem i niepoprawnym Judymem.
***
Trzeba więc szukać innych rozwiązań, przy czym każdy dzień utrzymywania status quo to pogłębiająca się zapaść. Przed wyborami Judymom to wisi. Nie ważne, że powiatowe poręczenia szpitalnych kredytów sięgnęły dwudziestu jeden milionów złotych. Że ta zablokowana, potężna forsa mogłaby służyć rozwojowi lokalnej infrastruktury. Że bez radykalnych decyzji długi szpitala wyniosą w 2015 roku sto pięćdziesiąt milionów złotych, czego nie uniesie żaden samorząd. Wtedy jedynymi winnymi będą NFZ, Buzek i Kopaczowa. Teraz liczy się przede wszystkim załapanie na kolejne cztery lata dolce vita.
A co po nas? Po nas choćby potop.