Mitręga leśniczego

repository_LAAS_Znamienna-lesniczowka

Natura ciągnie wilka w las, ale atawistycznemu magnetyzmowi ulega też człowiek. Praktyczna natura chłopstwa każe las eksploatować. Na domowy użytek lub handel pozyskiwać runo, zapełniać jagodami wiklinowe koszyki, zamieniać w opał kaloryczne pniaki. Dla miastowego liściaste, iglaste i mieszane ostępy są ukojeniem steranych nerwów, ożywczym haustem żywicznego powietrza, pociechą dla zmęczonego wzroku i słuchu.

Lecz las to nie tylko przygięci do ściółki grzybiarze, dacze literatów i prasowe wzmianki o wielkim propagatorze Puszczy Białowieskiej – Włodzimierzu Cimoszewiczu. To również nagromadzenie ponurych przypadków i nikczemnych emocji. Tu na stukot dzięcioła nakładają się odgłosy chyłkiem wywożonego drewna. Kląskania, świergoty i trele przerywa salwa kłusowniczego obrzyna, a zagnieżdżone w mchu i paproci skrzaty dziesiątkuje borelioza. To prawdziwa dostojewszczyzna i pandemonium ściganych prawem praktyk.

Jerzy Kamiński od jedenastu lat dogląda matecznika, dozoruje trzy tysiące sto siedemdziesiąt cztery hektary lasów prywatnych i pięćset siedemdziesiąt państwowych. Wyruszając w obowiązkach z leśniczówki Mitręga, nierzadko doświadcza autentycznej, niezawinionej mitręgi.

Raj dla Yogiego

Tej okrutnej zimy moc rozmaitego paliwa zużywają niedogrzane chałupy. Wielu gospodarzy nie przewidziało tak wrednej aury, gromadząc latem zbyt małe zapasy węgla. Kiedy w województwie śląskim pod ciężarem zlodowaciałego śniegu masowo padły drzewa, z zagród wylegli zbieracze powalonych, potężnych i mniej okazałych, egzemplarzy. Szybciej niż specjalistyczne ekipy zaczęli porać się z zawalidrogami, nie każdy jednak dowiózł łup do domu. Jak w dowcipach o wszędobylskim gajowym, dopadał ich dzierżący mandatowy bloczek leśniczy Kamiński. Dwieście złotych kary i rekwizycja łatwej zdobyczy jest mało sympatyczną przestrogą, choć drzewne hieny żerować na cudzej własności na pewno nie przestaną.

Zuchwałe leśne kradzieże są na porządku dziennym. Wprawne oko fachowca od razu rozpozna miejsca nielegalnego wyrębu, nawet gdy świeże pieńki zamaskowano. Oko Jerzego Kamińskiego jest wyjątkowo wprawne, a zawodowe doświadczenie nauczyło go sposobów strugania z leśniczego wariata. Metody są na ogół z gruba ciosane i stosunkowo łatwe do przeniknięcia.

 
Tą maszynką powinno być ocechowane każde wyrąbane drzewo.

Lasy stanowią prawnie chronione dobro narodowe. Na tyle ważne, że także prywatni właściciele nie mają w nich pełnej swobody. Co więcej, zobowiązani są do systematycznej aktywności na rzecz posiadanego drzewostanu. Muszą utrzymywać go w nienagannym porządku, pielęgnować, powiększać leśne zasoby, stosować się do zasad ochrony przeciwpożarowej. Na dobrą sprawę nie powinni z lasu wychodzić, a jeśli już, to po codziennej daninie szczerej troski. Niestety mało jest troskliwych i przejętych ustawowymi nakazami.

Krzysztof ma dwa hektary lasu. Zapytany, czy kradną mu drzewo, odpowiada, że chyba nie.

– Tam nawet wejść nie można. Wszystko pozarastane, zrujnowane, niedostępne. Żaden pojazd się nie przedrze – twierdzi z przekonaniem w głosie.

Zapewne nie wie, iż ustawa wzywa go do usuwania złomów i wywrotów oraz sztuk opanowanych przez organizmy szkodliwe. Tymczasem Krzysztof postępuje jak administrator parku narodowego, czyli w ogóle nie postępuje. Na jego dwóch hektarach jedynym regulatorem i architektem krajobrazu jest sama natura. Jej siły w postaci wiatru, śniegu lub deszczu a to coś powalą, a to coś zasieją i tak to sobie trwa aż do biologicznego rozpadu. Takie małe Jellystone – wymarzone miejsce dla Misia Yogi.

Huta Zawiercie zamierza budować tlenociąg z Huty Katowice, a rura ma przechodzić przez działkę Krzysztofa.

– Nie wiem, czy chcą dzierżawić, czy wykupić, wolałbym żeby wykupili – mówi, dając świadectwo obojętności wobec porośniętych dwóch hektarów. Należy do tych, którzy nie korzystają, nie interesują się, nie chcą mieć nic wspólnego.

Inni z pożytków tak łatwo nie rezygnują. Darmowym drewnem można rozpalać we własnym piecu, można je z zyskiem opchnąć potrzebującym. W tym sęk, że nie wszyscy bawią się w legalizowanie wyrębu, proszą leśniczego o oznakowanie ściętych sztuk, biegają do starostwa po świadectwo pozyskania, nie budzącego kodeksowych wątpliwości. W lesie potwierdza je odpowiednio ocechowany pieniek, zaś na balu barwna, plastikowa płytka. Za pomocą specjalnej maszynki, te piętna nadaje leśniczy. W prywatnym terenie tarcza do cechowania odciska kółko z numerem województwa i literowym symbolem lasów niepaństwowych. Na niebieskiej płytce widnieje numer drzewa lub stosu, z jakiego drewno pobrano. Ileż to razy Jerzy Kamiński natykał się na nielegalne egzemplarze, opatrzone płytkami wyrwanymi z legalnych. Ale nie z nim takie fałszywe numery sztuk i stosów.

Mrozi i dopieka

W jego robocie przydaje się chłodna krew, cierpliwość i tropicielska żyłka. Doskonałym stymulatorem tych cech jest myślistwo. Zgromadzone w leśniczówce trofea, starannie oprawione poroża ustrzelonych osobników świadczą o niezawodnej ręce, bystrym wzroku i uporze w podążaniu za zwierzyną. Za przygarniętą, a potem wypuszczoną na wolność sarenką podążał od zagajnika do zagajnika. Gdy ludzie zaczęli skarżyć się na wyjątkowo ufną, niechybnie wściekłą samicę, od razu pojął, że to o jego podopieczną chodzi. W końcu ją odnalazł, by później ojcować dwóm urodzonym przez wędrowniczkę koziołkom.


Myślistwo to doskonałe uzupełnienie leśnictwa.

Swego rodzaju zwierzynę stanowią również ci, co na przeróżne sposoby lasom szkodzą. Tropienie ich jest jednym z bardziej mozolnych zajęć Jerzego Kamińskiego. W pogoń za trutniami udaje się nie po to, żeby natychmiast odstrzelić, no ale przynajmniej zdyscyplinować i przymusić do należytych zachowań.

W świetle prawa las to nie tylko skupisko drzew, lecz wymagająca specjalistycznych i stałych zabiegów, skomplikowana struktura biologiczna. Podtrzymywana, formowana i rozwijana w zgodzie z dendrologiczną wiedzą i gospodarczymi celami państwa. Przy tak zdefiniowanym pojęciu konieczna jest dalekowzroczna polityka zarządców, oparta o konkretne programy działania. Taką rolę pełnią sporządzane na dziesięć lat plany urządzenia lasu (dla lasów państwowych) lub uproszczone plany urządzenia lasu (dla lasów niepaństwowych). To one wyznaczają limity pozyskiwania drewna, mówią o zalesianiu i odnawianiu zasobów, regulują gospodarkę łowiecką, dostosowują zadania leśne do pobliskiej infrastruktury technicznej.

Jerzy Kamiński opiekuje się obszarem z wyraźną przewagą działek prywatnych, to zresztą specyfika całego powiatu. Dla ogółu niepaństwowych terenów gospodarzem jest starosta i do niego należy przygotowanie obowiązującego właścicieli, uproszczonego planu urządzenia.

Powiat charakteryzuje zróżnicowany krajobraz (z występowaniem nizinnej i górskiej roślinności), a także zjawiska dostarczające wrażeń, jakich mieszkańcy innych regionów doświadczyć mogą tylko w międzykontynentalnych podróżach. Na przełomie stycznia i lutego leśniczy Kamiński czuł się tutaj jak w przywalonym śniegiem, kanadyjskim Vancouver a ostatniego lata, jak w australijskiej Nowej Południowej Walii, gdzie co roku płonie busz.

Owe skrajności na przemian mrożą i dopiekają przede wszystkim strażakom. Ich zastępy torują drogę ekipom naprawiającym uszkodzone lodem linie energetyczne, gaszą rozlegle połacie, puszczane z dymem przez grasującego od kilku sezonów podpalacza.

Wielki letni pożar ujawnił brak podstawowych zabezpieczeń w lasach prywatnych, choć przepisy szczegółowo wymieniają cały ich zestaw. Mówią o ścieżkach pozwalających dotrzeć ratownikom do centrum katastrofy, ochronnych pasach przeciwpożarowych, punktach czerpania wody.

Zapalne działki

Po tygodniowej, angażującej niebywałe siły i środki akcji gaszenia i dogaszania nie było komu przekazać zaleceń dotyczących pogorzeliska. Wypadałoby wręczyć je wszystkim dysponentom spalonych działek, rzecz w tym, że diabelnie trudno ich ustalić, a jeszcze trudniej zlokalizować. Ci wyprowadzili się na drugi koniec Polski, tamci wyemigrowali za ocean, po innych ślad zaginął. I znowu do akcji wkracza leśniczy Kamiński, zaczyna się jego urzędowa mitręga.


Australia i Alaska w pigułce.

Pogorzelisko zawaliła kupa zetlałego śmiecia. Wyrastają z niej zwęglone kikuty, wysuszone kadłubki niegdyś żywych drzew. Paragrafy i zwykły leśny elementarz podpowiadają, by to potencjalne źródło kolejnego pożaru wyeliminować. Trzeba więc namierzyć posiadaczy i listownie wezwać ich do uprzątnięcia łatwopalnych szczątków.

Rozdrobnienie działek spore, ze zbliżonymi do kwadratu sąsiadują długaśne kiszki. Rozgraniczenie umowne, wyznaczane krokami, cieniem rzucanym przez skałę, partyzancką ziemianką. Zdarza się, że mizerną działeczką włada cały tłum współwłaścicieli. Wystarczy, że jeden nie odbierze wezwania, by wobec wszystkich było nieskuteczne.

Decyzje administracyjne, nakazujące uporządkowanie terenu objęły tylko połowę pogorzeliska. Cóż z tego, że będzie na niej ładnie, jeśli iskra na drugiej połowie obróci w niwecz dziesiątki hektarów (wraz z tą ładną połową).

 
Las raczej nie koi steranych nerwów komendanta Fiutaka.

Po pamiętnym pożarze zebrało się wpływowe grono, a brylował w nim komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Zawierciu, młodszy brygadier Marek Fiutak. Jego gorzkim słowom przytakiwali delegaci nadleśnictw, w skupieniu wsłuchiwali się w nie przedstawiciele starostwa. Opracowanie uproszczonego planu urządzenia lasu uznano za priorytet. To oczywiście zadanie dla starostwa. O tyle kłopotliwe, że specjalistycznej firmie trzeba będzie za ten plan zapłacić.

***

Ustawa uczula właścicieli lasów na „kształtowanie równowagi ekosystemu leśnego”. Jerzemu Kamińskiemu czasami bardzo trudno dopatrzyć się równowagi.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!