Lepsza tytka handlu

Radomsko (w województwie łódzkim, a dawniej w piotrkowskim) słynęło niegdyś z Fabryki Mebli Giętych. Renomowany, szeroko eksportujący zakład był poważnym pracodawcą dla mieszkańców, powiatowego dziś, miasta i otaczających je wiosek.

Meble gięte są niewątpliwie wyższą formą mebli, kto je potrafi wyginać, bez trudu poradzi sobie z prozaicznymi, z kątów prostych tworzonymi szafkami, stołami, krzesłami i zydelkami.

W latach dziewięćdziesiątych, kiedy kapitalizm dał obywatelom wolność produkowania, a znamienite państwowe przedsiębiorstwa zaczęły podupadać, wokół Radomska, jak grzyb na zawilgoconej ścianie, wyrosły meblarskie manufaktury. Speców tu przecież nie brakowało, wielu pracowało kiedyś w Famegu lub ukończyło radomszczańskie technikum drzewne. Zresztą stolarstwo nigdy w tych okolicach nie było ginącą profesją.

Heblem i bejcą

Jerzy ze wsi Bobry był świadkiem świetności fabryki i ofiarą nowych czasów. Opuściwszy ją w ramach redukcji zatrudnienia, uruchomił przydomowy warsztat. Do mieszkalnego budynku domurował oficynę, wyposażył ją w kilka urządzeń do specjalistycznej obróbki drewna i razem z synem (ówczesnym uczniem technikum drzewnego) rzucił wyzwanie zasiedziałemu meblarstwu. Był to jakiś pomysł na życie, tylko skala mikroskopijna. Cztery ręce wyczerpują możliwości gry na fortepianie. Żeby przyzwoicie zarobić na zagracaniu cudzych pomieszczeń, to stanowczo za mało. Klienci nie wdzierali się drzwiami i oknami, wytworzenie pojedynczej szafki, nie mówiąc o rozbudowanym komplecie, wlekło się, mimo tyrania od świtu do nocy. Takich, jak Jerzy detalistów z rynku wyparli właściciele wydajnych zakładzików, dysponujący odpowiednim oprzyrządowaniem, zapleczem logistycznym, strategią marketingową, a przede wszystkim siłą roboczą.

Targowisko to świetne miejsce upłynniania wszelkiego chłamu.

Z przedsięborstewek wyrosłych na podradomszczańskich wioskach żyje kupa luda. Jedne poszły w meblościankową klasykę, inne w tapicerowany wypoczynek, jeszcze inne w kuchenne zestawy. Ich wysłanników można spotkać na targowiskach całej Polski. Przyjeżdżają meblowozami wyładowanymi towarem w wersji demo, parkują w zarezerwowanej niepisaną umową części placu, na oścież otwierają tylne wrota przeciążonych starów. Wchodzący po trapie klient dostaje w łapę katalog oferowanych odmian kolorystycznych, ogląda modele, przystępuje do poważnej rozmowy lub przemieszcza się do następnego meblowozu. Za jakiś czas wraca i wreszcie zaczyna od konkretów.

I tak kręci się ten interes. Tak jak w innych rejonach kraju, nastawionych na wąską specjalizację.

O, choinka!

Jeśli rodzinnie, miło i sympatycznie chcesz spędzić bożonarodzeniowe święta, jeśli obok karpia, kapusty z grochem i opłatka chcesz mieć tak zwany nastrój, zajrzyj do Koziegłów lub ich mniejszego brata – Koziegłówek. W tej podczęstochowskiej strefie na ogromną skalę wytwarza się sztuczne choinki i wszystko, co czyni je atrakcyjniejszymi. W każdym przydomowym sklepiku możesz zaopatrzyć się w drapaka, bombki, lamety i szpice. Sypią się potem na dywan plastikowe igły, w rękach rozpadają kunsztownie zdobione ozdoby (w palcach zostaje ta metalowa, przeznaczona do zawieszania za pomocą biurowego spinacza, część), ale wciskaniem frajerom tandety tu po prostu zarabia się na chleb codzienny.

Tandeta króluje w wiejsko-małomiasteczkowym biznesie. Chińczycy ze swoimi rdzewiejącymi kranami musieliby odbyć długi marsz, by zrównać się z polskim, prowincjonalnym chłamem. Ich żabie skoki nigdy nie dosięgną na przykład myszkowskich fabryczek obuwia.

Boso, ale w sznurówkach

W jednej z nich pracuje Ewa. Pracuje, choć właściwie jest wykorzystywana. Broń Boże, seksualnie, a raczej energetycznie. Na okresowe zesłania wstaje nim pierwszy kur zapieje, wraca z nich, gdy drób do snu sadowi się na grzędach. Niezwykle cienkim wątkiem przyszywa tekturowe podeszwy do skajowych wierzchów. Efekty jej szewskiej działalności można potem po konkurencyjnej cenie zakupić na targowisku w Konopiskach (brzmi ciekawie). Mniej więcej po trzech dniach z eleganckich lakierek odpada lakier, a po tygodniu obcasy.

Ewa haruje bez formalnego zatrudnienia, dojeżdża kilkoma środkami lokomocji, jeśli właściciel ma obrót, uczęszcza do Myszkowa nawet w soboty. Jeśli jest zastój, to i Ewa popada w hibernację. Chwali sobie tę koronkową robotę, bo bez niej byłoby ciężej. Niestety targowiskowej klienteli ubywa w oczach. Oszczędni poszukiwacze czegoś na nogi wycwanili się w stopniu perfekcyjnym. Kupuje się buty w normalnym sklepie, a na nie zwykle jest gwarancja. Kiedy kończy się jej termin, buty ulegają nagłemu zniszczeniu (oczywiście z przyczyn niezależnych od klienta). Wówczas zdefektowane półbucięta wymienia się na nowe, i tak, za głupie dwieście złotych, można pochodzić sobie aż do śmierci.

Czterech kółek czar

 Niewielki Ogrodzieniec stanowi dobitny przykład rozwoju motoryzacji w naszym kraju. Przy drodze z Zawiercia jest kilka autokomisów. W zasadzie, to rachityczne wystawki, niezmiennie eksponujące kilka nie kupowanych pojazdów. Właściwie nie wiadomo z czego utrzymują się ich posiadacze, ale jednak się utrzymują.


Autosalonów w okolicy dostatek.

W owym Ogrodzieńcu funkcjonuje także kilka warsztatów lakierniczo-blacharskich (w których naprawa średnio uszkodzonego auta trwa średnio pół roku), punkt wymiany opon i trzy stacje paliw (w tym dwie dosłownie naprzeciwko siebie). Też nie wiadomo, na jakiej zasadzie egzystują, skoro okoliczni rolnicy zaopatrują się w pokątnie zdobywany olej napędowy. Brakuje natomiast fryzjerów (są dwa salony, ale jeden to raczej gabinet piękności, a w drugim, typowo balwierskim, trzeba zapisywać się na strzyżenie), fotografów (acz to miejscowość turystyczna, zaś turyści lubią się fotografować), jest grabarz i moc spożywczych sklepów. Ceny w nich wyższe niż w Warszawie (bo tam tanich supermarketów dostatek), obsługa nie zawsze uprzedzająco grzeczna. 

***

Pośredniczenie między producentem a konsumentem jest w gruncie rzeczy najprostszą formą zarobkowania, choć, jak niektórzy mawiają, „konieczny tu łeb do interesów”. Na wsiach akurat ten rodzaj predyspozycji jest dość powszechny, dziedziczony niemal genetycznie. Prowadzenie współczesnego, prowincjonalnego sklepiku jest jakimś odbiciem dawnej, bazarowej wymiany jaj, czy prosiaka na brzęczące rubelki. Wtedy co prawda prosiak był własny (wykarmiony kartoflami z przydomowego poletka), no ale jego korzystne spieniężenie wymagało swoistej chytrości, a nawet przebiegłości (by wyeksponować towar w odpowiednim miejscu, ukryć jego wady, podjechać furmanką o właściwej porze dnia etc., etc., etc.).


Mieszkańcy wsi w genach dziedziczą łeb do interesów.

Sytuacja ekonomiczna i polityka państwa także nie zachęcają do bardziej pomysłowych form wykuwania indywidualnego bytu. Zdaniem Andrzeja Rusa – wicedyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Zawierciu – produkcyjne zakładziki upadną, jeśli ziszczą się zapowiedzi nowych rozwiązań celnych. Otóż słyszy się, o zamiarze zniesienia cła antydumpingowego na chińskie obuwie. Wtedy Myszków sięgnie dna (już teraz powiat myszkowski ma największą stopę bezrobocia w województwie śląskim). Pozostanie wówczas zasuwać z pietruszką na rynek.

No cóż, jak mawiają starzy górale: – „Lepsza tytka handlu, niż funt roboty”. Wypada im przyznać rację, zapisując się na strzyżenie u jedynej w okolicy (skądinąd operatywnej) mistrzyni nożyczek i grzebienia.

Maciej Pawłowski   

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!