Dźwięki na nieproszonych gości

Z Antonim Przychodzieniem rozmawia Łukasz Dziatkiewicz.

Łukasz Dziatkiewicz: Ludzie z miast mieszkający w blokach czy kamienicach zazwyczaj nie mają pojęcia, co może „zafundować” mieszkańcom domów kuna. Tymczasem wedle pańskiej opinii to bez mała plaga Europy XX wieku.

Antoni Przychodzień: Zgadza się. A co do miastowych, to niezależnie gdzie mieszkają, ich samochody mogą być zagrożone, bowiem kuna wchodzi pod maskę i przegryza rozmaite przewody, by prawdopodobnie ścierać zęby.

Odstraszacze montowane w samochodach działają na tej samej zasadzie, co domowe o czym opowiem później. Od tego zaczynałem swoje zmagania ze szkodnikami; potem przekonstruowałem to urządzenie na wersję do budynków, czyli na 230 V.

Dlatego na kunie (tej domowej, bo w Polsce żyje także mniejsza leśna, która nie wchodzi nam w paradę) się pan skupił. Z tego co wiem od pana, to diabelnie sprytne i przebiegłe zwierzę i niezwykle trudno je przegonić.

Opowiem taką historię. Pewni moi klienci mieli lokatora w postaci kuny z trzema nogami; nie miała jednej tylniej. Udało im się ją złapać, wywieźli ją 60 km od domu, ale po trzech dobach ona była z powrotem. Z racji charakterystycznego kalectwa o pomyłce mowy być nie mogło.

Inna sytuacja. U pewnej rodziny dach domu schodził aż do ziemi, bo tworzył wiatę samochodową. Kuna poprzez dach wchodziła do budynku. Właściciel na dachu postawił kilka pułapek z różnymi przynętami (ryby, sery, mięso i jajka).

Rano brakowało przynęt, zaś pułapki były otwarte. Napełnił więc ponownie pułapki, ale tym razem postawił kamerę z czujnikiem ruchu i nagrał taki obraz – przyszła kuna, zrobiła remanent w żywołapkach, po czym wkładała łapkę w pręty i wyciągała przynęty. Gdy doszła do jajka, pazurem doprowadziła do pęknięcia, następnie maczała łapkę i oblizywała, natomiast pustą skorupkę wyrzuciła na zewnątrz.

Jest pan z wykształcenia elektronikiem. Wszystkie szkodniki zwalcza pan przy pomocy dźwięków. W przypadku kun jest to dźwięk bardzo szczególny….

Wykorzystałem wiedzę jeszcze z dzieciństwa, czyli że zagrożeniem dla kuny jest borsuk. O szczegółach opowiem później.

Spotkaliśmy się koło domu, który pan zabezpieczył swoimi urządzeniami. Właściciele -podobnie jak mój mieszkający na wsi kuzyn, który skorzystał z pana usług – mają spokój (przeprowadzał pan tu tylko przegląd), ale niektórzy toczą boje nie przebierając w środkach i niestety przegrywają.

Owszem, a i jest to naprawę nierzadko prawdziwa, długa bitwa, z której kuna zazwyczaj wychodzi obronną ręką (tzn. łapą), bowiem nie daje się przegonić, naraża mieszkańców na znaczne koszty, czasem może wręcz obrócić dom w ruinę.

Zacznijmy od tego dlaczego kuna tak polubiła ludzkie siedliska. Okazało się, że interesują ją tylko budynki z izolacją termiczną z wełny mineralnej i do tego pokryte dachem falistym, gdyż może wejść pod każdą falę czy trapez. Tzw. wróblówka nie jest dla kuny żadną przeszkodą. Trzeba jednak podkreślić, iż kuna może zjawić się we wszelkich budynkach, gdzie żyje człowiek (bloki, kamienice itd.). Tylko, że w tych bez wełny mineralnej nie powoduje takich szkód, bo tam przede wszystkim poluje.

Dlaczego tak polubiła tę wełnę?

Najpierw myślałem, że kuna wykorzystuje ową wełnę do czyszczenia gniazda, ale okazało się, iż używa jej do czegoś innego. Dekarze naprawiający dachy po kunie często pytali – „Kto tu chlapał błotem?!”. Gdy wziąłem owo rzekome błoto pod lupę okazało się, że to są suche pchły! Zrobiłem eksperyment – wsadziłem pchły do słoika z wełną, te które się na nią dostały nie mogły się ruszyć. Widocznie owe włókna są tak gładkie, że nie stanowią punktu zaczepienia dla pchły.

Czyli kuna wpadła na pomysł jak pozbywać się pcheł.

Tak jest, wszy też zapewne. Co więcej – w ciepłych i bezpiecznych tunelach w wełnie, może spokojnie jeść. Kuna naprawdę potrafi myśleć, a przy tym nie robi nic bez sensu. Chodzi wokół zabezpieczonego przeze mnie budynku i analizuje czy jest luka, którą może się przemknąć. Czasem się jej udaje i ciągle potrafi mnie zadziwić.

Taka pokazana mi sytuacja – oto budynek, do którego kuna z przyczyn konstrukcyjnych nie ma dostępu. Ale przed nim w odległości 7 metrów rośnie tuja. Niemały osobnik wbiegł na sam cieniutki czubek i zaczyna się bujać, aż wreszcie wykonuje skok. Nigdy w życiu nie znalazłbym śladu, jak ona się na ten budynek dostaje. Z tego i innego przypadku wiem, że pięciometrowy skok (z czegoś nie sprężystego, czyli nie jak ze wspomnianej tui) w poziomie jest w jej zasięgu. Do tego kuny chodzą właściwie po wszystkim np. w zeszłym roku przekonały mnie, iż mogą nawet po pionowych rurach ze stali nierdzewnej.

Zaczyna się więc od tego, że kuny wyciągają wełnę mineralną.

Owszem, czego konsekwencją jest tworzenie się mostków termicznych w miejscach gdzie tej wełny brakuje, więc dom traci izolację. Poza tym resztki jedzenia znoszone pod dach plus odchody, sprowadzają muchy i robaki. Gdy wełny ubywa, kuna zaczyna rwać pazurami folię paroprzepuszczalną, która leży na płytach gipsowych. Odchody i skraplająca się para wodna tworzą gnojówkę. Wilgoć sprawia, że gnojówka zaczyna wsiąkać w płyty gipsowe. Pewnego dnia pojawia się w domu pierwsza brązowa plamka i niesamowity smród.

Wtedy trzeba ściągać dach i wycinać całe fragmenty przesiąkniętego gnojówką regipsu, co jest bardzo drogie, ale skuteczne. Natomiast wycinanie od środka fragmentów płyt gipsowych powoduje, że odchody wpadają do domu. Gdy one dostaną się do wnętrza (a czasem jest ich bardzo dużo) nic nie pomoże, nawet gdy wszystko w domu jest przykryte folią. A to dlatego, że odchody kun są specyficzne – z czasem suche z zewnątrz, ale wewnątrz pozostają maziste i wystarczy nieco wilgoci by były jak świeże. Taki pył odchodów wchodzi we wszytko – meble, podłogi, bibeloty etc. Gdy nadchodzi okres wilgotny zaczyna potwornie śmierdzieć, czego nie da się w żaden sposób usunąć. Znam przypadek, że trzeba było wymieniać całe wyposażenie wewnątrz.

Trudno zaprzestać używania do ocieplenia wełny mineralnej, ale chyba są jakieś sposoby, żeby zminimalizować zagrożenie, że będziemy mieli tak destrukcyjnego nieproszonego lokatora?

Według mojej wiedzy nie ma innych skutecznych systemów ociepleń. Należy przykładać większą wagę na etapie projektowania i budowania budynku tak, aby zminimalizować możliwości dostawania się kuny pod dach.

Gdy przyroda obraca się przeciwko nam zazwyczaj sami jesteśmy sobie winni. Czy i w przypadku kun stało się tak samo?

Nie inaczej. Bezpośrednio po wojnie w Polsce i nie tylko panowała gruźlica, więc ludzie wybijali borsuki ze względu na „właściwości” lecznicze ich sadła. Kiedyś borsuk był bardzo popularny. Niszczył nory, gdzie kuna wychowywała młode. W ten sposób dorosła samica przez swoje płodne życie wychowywała 1, 2, może 3 sztuki potomstwa. Była to reprodukcja prosta. Teraz tych miotów bywa i sześć!

Zresztą wtedy ludzie inaczej traktowali zwierzęta. Pies miał za zadanie pilnować obejścia, ale nikt go nie wiązał. Koń był do pracy i nikt go nie bił, poganiało się go strzelając z bata nad głową konia, a nie jak teraz bijąc na oślep itd.

Nie trzymano zwierząt dla przyjemności, one miały przynosić  korzyści. To była gospodarka racjonalna. Obecnie zwierzęta traktuje się przedmiotowo, nikt nie okazuje im pozytywnych uczuć. Stąd i borsuki były hołubione, bo dawały konkretne korzyści przeganiając drapieżniki.

Pan twierdzi, że krąży (zwłaszcza w internecie) mnóstwo bzdur na temat kun i ich odstraszania.

Tak, już kwestia wielkości kuny domowej. 60 cm długości mają (z ogonem oczywiście) osobniki młode, które najłatwiej dostrzec, bo się bawią. Tymczasem dwa razy widziałem dorosłe okazy ok.1,5 m. W rękach miałem zabitą na drodze starą samicę o długości 1,19 m. Kuny wiele razy wchodziły mi na samochód i zaglądały przez szyby, „machaliśmy” sobie i szły swoją drogą. Ale raz kuna o długości ok.1,5 m siadła mi przed maską samochodu. Patrzyliśmy sobie w oczy… Ciarki mnie przeszły, bo ona bez trudu mogłaby mi rozbić szybę.

Czyli mimo, że trudno je zobaczyć wcale nie są takie płochliwe?

Absolutnie. Kuna człowieka się nie boi. Dziś słyszałem o kunie, która siedziała na parapecie i nic sobie nie robiła z machania ręką i szmatą przez szybę. Po pewnym czasie sobie poszła, ale sama podjęła taką decyzję. Dobrze, że ta pani nie otworzyła okna, bo owa kuna mogła być chora na wściekliznę.

Ci sami ludzie mieli boksera czy dobermana, pies ganiał po podwórzu, a kuny i tak wchodziły do budynku. Ale mało tego! Znam przypadki zaatakowania przez kuny ludzi czy właścicieli zabitych przez nie psów i to sporych jak owczarek niemiecki czy mastiff. Słyszałem jak jamnik – a więc pies przystosowany do polowania na zwierzęta ryjące nory – pogonił kunę. Biedak wbił się w otwór wejściowy do nory i zaklinował. Gdy właścicielka go wyciągnęła, był już martwy, z odgryzionym nosem. Kuna jeśli może- czmycha, ale jeśli nie, może być niebezpieczna.

Jak to się stało, że kuna stała się gatunkiem tak ofensywnym?

Odpowiem wracając do borsuków. I do przeszłości. Moi dziadkowie mieli na Podlasiu gospodarstwo. Po podwórzu chodziły jaźwce (staropolska nazwa borsuka). Rolą tych na półudomowionych zwierząt było pilnowanie kurników, gęśników i kaczników przed lisem, tchórzem, łasicą i kuną właśnie, której jest jedynym naturalnym wrogiem.

Pamiętam miałem ze 3 lata, gdy zobaczyłem jak borsuk wykopywał gniazdo jakiegoś łasicowatego drapieżnika. Chciałem tam biec, dziadek mnie przytrzymał mówiąc, że jaźwiec robi porządki i nie wolno mu przeszkadzać. Jak się skończyła fontanna ziemi i dobiegłem do miejsca jego akcji, to wpadłem w rów tak głęboki, że dziadek musiał się położyć i chwycić za wyciągnięte ręce by mnie wydobyć. Niestety borsuki zostały w Polsce przetrzebione ze względu na wspomniane sadło. Tak więc brak naturalnego wroga (podkreślam – poza borsukiem nie boi się właściwie niczego i nikogo), w połączeniu z mnóstwem pożywienia oraz świetnymi warunkami bytowania sprawiają, że kun jest coraz więcej.

A co jedzą kuny?

Kuna wycina mnóstwo gatunków, proszę zauważyć jak mało jest wróbli, zniknęła jaskółka oknówka, podobnie jest z innymi ptakami. Ale po kolei – kuna ma taką hierarchię żywieniową: szczur, później gołąb, następnie inne ptaki i gryzonie, do tego nawet krety i jeże, wreszcie wszystko inne co można zjeść, w tym masę jedzenia, które wyrzucamy. Aha i wprost uwielbia słodkie owoce.

Zostawmy już te straszne kuny. Z sukcesami uwalnia pan także ludzi od karaluchów, myszy, much, komarów, pająków i kretów.

Tak jest. Karaluchy są problemem dla mieszkańców miast oraz wszelkich zapleczy kuchennych, gastronomicznych czy spożywczych niezależnie od ich lokalizacji, niemniej powiem o ich zwalczaniu dwa słowa, bowiem jako jedyne są przez moje urządzenia niszczone. A mianowicie wykorzystuję częstotliwość rezonansową, w wyniku której uszkadzany jest układ nerwowy tego owada. Giną tylko osobniki młode opuszczające kokony, bo stare chroni gruby pancerz chitynowy. Młode, będące wielkości ziarenka maku, są go pozbawione. Poza tym układ takiego mikroowada jest maksymalnie prosty, on się dopiero buduje, więc najłatwiej go uszkodzić. Mogę zdradzić tyle, że istnieje taka częstotliwość, która powoduje zrywanie zawieszeń jąder komórkowych w komórkach nerwowych, konsekwencją jest paraliż i wreszcie śmierć.

Czy wszystkie pańskie urządzenia wykorzystują ultradźwięki?

Tylko te na karaczany, pozostałe pracują na granicy pasma słyszalnego. Dodam, że nie da się zrobić urządzenia uniwersalnego, trzeba robić wyspecjalizowane – przeciwko konkretnym zwierzętom. Najlepszy przykład to, urządzenie przeganiające krety, bowiem działa ono na całkiem innej zasadzie. Oferowane w sprzedaży pracują na wysokich częstotliwościach i nie będę komentował ich skuteczności, bowiem kret odczuwa tylko bardzo niskie drgania.

Moje odstraszacze wytwarzają drgania maksymalnie w częstotliwości 350 Hz. Mają one dużą moc – ½ W mocy elektrycznej, nie akustycznej! Stojąc koło włączonego i włożonego do kreciej nory odstrasza cza, czuć jak ziemia drży, imituje początki trzęsienia ziemi.

Wpadłem na to tak, że oglądając filmy ze skutków takich kataklizmów nie sposób zobaczyć zabitych zwierząt, no chyba, że były zamknięte czy uwiązane. Dlaczego? – bo, one wyczuwają nadchodzącą apokalipsę. Kret wyczuwa nawet słabe drgania, gdyż jego podziemne kanały działają jak wzmacniacze akustyczne, więc poprzez nie, zasięg jest zwiększony. Zapewne odpowiednio dużej mocy urządzenia płoszyłoby i inne zwierzęta, ale to byłoby kompletnie nieopłacalne ekonomiczne. Dlatego „trzęsienie ziemi” wykorzystuję tylko by wyprosić krety.

A jak przegania pan tak uciążliwe w lecie dla wszystkich ludzi komary?

Krew pije tylko samica i to co więcej tylko zapłodniona. Jak tylko się napije, leci do stojącej wody, składa jaja i ginie. Gdyby taką zapłodnioną komarzycę dopadł samiec to niszczy wcześniej zapłodnione jaja, natomiast ona nie ma zapasu nowych i ginie. Stąd zapłodniona samica szukająca ofiary ucieka przed samcem. Tak więc odstraszacz jest samcem. Niemniej to nie takie proste, bowiem na świecie żyje ok. 3,5 tys. gatunków komarów. W Polsce mamy jakieś 50. Samce różnych gatunków wytwarzają drgania o innych częstotliwościach. Pierwsza wersja antykomarowego odstraszacza była strojona i skuteczna na terenie mego miejsca zamieszkania. Okazało się, że na północy Polski nie zdaje egzaminu. Tak więc produkowany obecnie typ ma możliwość dostrajania. Nic więc dziwnego, że wyrób made in China u nas nie działa, ale być może w Chinach jest on skuteczny przeciw tamtejszym komarom. Moje po dostrojeniu były używane np. w Malezji czy podczas wyprawy na Kilimandżaro.

Przejdźmy do następnych stworzeń uprzykrzających nam życie.

Opowiem o odstraszaczu antymuchowym, który powstał w wyniku pewnej dziwnej sytuacji. Otóż po naszym wejściu do Unii Europejskiej wprowadzono w Polsce zakaz tolerowania w oborach jaskółek. Nakazano niszczyć ich gniazda, a przecież ptaki te wyłapywały muchy. W efekcie owady zaczęły atakować krowy, które miast zająć się produkcją mleka odpędzały się od much. Na potrzeby mieszkania, zwłaszcza niedużego wystarcza jedno urządzenie, w oborze zwłaszcza dużej musi być ich więcej. W moim tak zabezpieczonym dwupokojowym mieszkaniu nie zdarza sie ani jedna mucha.

A co pan w tym urządzeniu wykorzystał?

To zachowam dla siebie. W każdym razie zastosowałem taką częstotliwość, iż uciekają także osy. Podobna jest przewidziana na meszki, tylko czekam na kolejną plagę meszek by przeprowadzić stosowne eksperymenty.


Pan Antoni Przychodzień specjalizuje się nie tylko w odstraszaniu kun.(fot. Łukasz Dziatkiewicz)

Pomówmy o bardziej rozwiniętych ewolucyjnie zwierzętach.

Dobrze, więc teraz o myszach. Zaczęło się od dalekiej rodziny na wsi, która ma problemy z tymi gryzoniami w spichlerzach. Koty nie bardzo zdawały tam egzamin. Obiektem doświadczalnym były myszki hodowlane – nadajnik zbliżony do akwarium czy klatki powodował niesamowitą panikę i to mi wystarczyło. Przy czym nie można brać za podstawę badań zwierząt będących w niewoli, bowiem żadne z nich nie będzie się zachowywać w sposób naturalny, gdyż nie mają gdzie uciec, więc muszą przestać reagować. Skutkiem tego powstało urządzenie, dzięki któremu moja rodzina nie ma problemów z myszami. Później przy jego pomocy uwolniłem od nich także innych ludzi.

A co ze szczurami?

Nie miałem okazji sprawdzić nadajnika na dzikich szczurach, ale podejrzewam, że będą reagować tak samo jak myszy, bo i one, i szczury należą do rodziny gryzoni zwanej myszowatymi. Przy czym Europę opanowała kuna, więc szczur jest coraz większą rzadkością. Jedyne miejsce gdzie go nie atakuje to kanały ściekowe, bo kuna jest zbyt czysta by tam wchodzić. Jeśli szczur wyjdzie z nich to jest samobójcą.

Czy udoskonala pan swoje urządzenia?

Nie, gdyż ja tylko naśladuję przyrodę – skoro nadajnik działa nie ma co udoskonalać.

Produkcją zajmujemy się rodzinnie, natomiast przez lata dorobiłem się wyselekcjonowanych dostawców części i podzespołów. Wcześniej bywało z tym różnie, bo jak zwykle to człowiek i jego praca bywa najsłabszym ogniwem. Urządzenia składamy sami.

W Polsce i różnych i miejscach Europy są ludzie, którzy posiadają własne firmy i przyuczyli się do wykonywania zabezpieczeń budynków korzystając z moich urządzeń. Niemniej tajemnice konstrukcji są tylko w rękach rodziny.

Zdarza się panu odrzucać jakieś zlecenia?

Tak, zwłaszcza w przypadku kun – ludzie potrafią zrobić wszystko by ułatwić kunom życie, a swoje zniszczyć. Mam na myśli zwłaszcza architekturę pomagającą dostać się do domu oraz otoczenie z drzew i krzewów. Jeśli widzę coś takiego co sprzyja inwazji kuny, to sugeruję koniecznie zmiany. W przeciwnym razie mówię, że proszę nauczyć się żyć z nimi i co parę lat wymieniać dach. Bez tego moje działania nie mają sensu.

Wróćmy do tego czego się pan nie podejmuje. Słyszałem, że odmawia pan także z innych przyczyn.

Wiele lat temu dostałem zlecenie zrobienia czegoś przeciw psom. Udało się – był to rodzaj strzału ultradźwiękowego, czyli w przeciwieństwie do moich innych urządzeń coś nie ciągłego. Sprawdziłem na moim własnym psie, widziałem jak cierpiał – z jednej strony szedł do mnie – swojego pana, z drugiej byłem kimś, kto zrobił mu coś przykrego może nawet bardzo bolesnego. Dlatego zniszczyłem całą dokumentację i od tej pory nie zajmuję się psami i kotami.

Co by było gdyby zgłosił się do pana ktoś z zamówieniem zrobienia czegoś przeciw zwierzęciu jakim się pan jeszcze nie zajmował i to dajmy na to z odległego kraju. Oczywiście zakładam, że propozycje byłaby ciekawa i/lub intratna?

Kiedyś zajmowałem się niedźwiedziem z Kanady, bo mnie poprosił o to ktoś z tego kraju. Udało się. Podobnie było z szopami praczami (ang. racoon) czy pręgowcami (ang. chipmunk) – wysyłałem do USA moje produkty je przepłaszające. Stworzyłem te nadajniki na podstawie danych, które otrzymałem. Potrzebuję do takiej pracy na odległość konkretne informacje (m.in. zdjęcia, opisy bytowania, czego się boją, kto jest przeciwnikiem etc.). Tworzę i wysyłam urządzenia prototypowe z możliwością przestrajania przez użytkownika.

Wiem, że różni ludzie próbują kopiować pańskie konstrukcje, ale bez skutku. Na czym polega trudność?

A to już pozwolę sobie zachować dla siebie.

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!