Na jurajskim „Wzgórzu koni”

Wypatrzyliśmy ich podczas pewnego pikniku końskiego gdzieś w centralnej Polsce. Siwa klacz czystej krwi arabskiej zachowywała się zupełnie inaczej niż reszta końskiej braci. W stępie dumna, wyniosła i spokojna, w galopie: istna diablica wcielona. Ufała swemu jeźdźcowi, on jej także. I to bezgranicznie, bo jak inaczej określić jazdę bez ogłowia, kiedy koń nie ma uzdy, ani wędzidła w pysku? Podczas konkursowego pokazu zdobyli uznanie publiczności oraz jurorów, którzy jednogłośnie okrzyknęli ich zwycięzcami imprezy. Swoje pierwsze trofeum z dumą zabrali do domu. Domu na „Wzgórzu koni”.

– Jestem kompletnie zaskoczony całą sytuacją, to pierwszy sukces naszej stajni – mówi Romuald Chabinowski, dosiadający zwycięskiej klaczy Ermina. – Kompletnie nie nastawiałem się tu na jakąkolwiek rywalizację. Zdobyliśmy główną nagrodę oraz puchar. To zasługa także mojej żony, która wybrała tę klacz. Znaleźliśmy ją przed kilku laty w hodowli pod Lublińcem, dziś jest to najlepszy nasz wierzchowiec.

Dosiad. I wszystko jasne

Pan Romuald swymi brawurowymi popisami zadał kłam powszechnemu przekonaniu, że na koniach arabskich nie da się jeździć. Galopował bez ogłowia, czyli bez uzdy i wędzidła.

– Stosujemy szkołę Pata Parellego, polegającą na tym, by jak najmniej szkodliwych urządzeń wkładać koniom do pyska. Wtedy możemy się ze zwierzęciem porozumieć jedynie na nim siedząc. Te konie są tak inteligentne, że są w stanie zrozumieć, o co chodzi jeźdźcowi tylko dzięki tak zwanemu dosiadowi – tłumaczy Romuald Chabinowski.


Romuald Chabinowski i jego klacz czystej krwi arabskiej o wdzięcznym imieniu
Ermina podczas konkursowej prezentacji.

Ermina nie jest jedyną mieszkanką „Wzgórza koni”, pod siodłem jeżdżą tu w sumie cztery wierzchowce, kolejne cztery pod siodło są dopiero przygotowywane. Stajnia znajduje się w Rychłowicach koło Wielunia i jest pierwszą końską przystanią na szlaku górskiej turystyki jeździeckiej. To właśnie w tym miejscu zaczyna się Jura Krakowsko-Częstochowsko-Wieluńska.

Eskapada w siodle? Tylko po jurajskich szlakach

– Dla amatorów jazdy konnej teren jest bardzo atrakcyjny, nie ma monotonnych równin, z kilometra na kilometr krajobraz coraz bardziej się fałduje. Startujemy w Rychłowicach, docieramy w okolice Częstochowy, kierujemy się na Kraków i tam łączymy się z transjurajskim szlakiem konnym. Jadąc dalej dotrzemy do szlaku transbeskidzkiego. Mamy więc łączność z całymi górami w Polsce – z dumą podkreśla pan Romuald.

 – Trudno mi powiedzieć ile to będzie w kilometrach, zaznaczę tylko, że cała wyprawa to 68 dni w siodle. Dla najbardziej wytrwałych amatorów konnych wędrówek mamy specjalne odznaki. Przyznajemy je nie tylko za pokonanie całego dystansu, ale także konkretnych odcinków trasy. Muszę się pochwalić, że szlak konny po Jurze Wieluńskiej wytyczyłem ze swoją córką Nataszą, w osiągnięciu tego szczytnego celu czasami pomagała także reszta rodziny. Początek był taki, że kiedy przed kilku laty zdawaliśmy z córką egzaminy na instruktorów PTTK, zaproponowano nam także zdobycie tytułu przodowników górskiej turystyki jeździeckiej. Kiedy tuż po udanym egzaminie zajrzeliśmy do map, okazało się, że wszystkie szlaki kończą się na Częstochowie… To właśnie wtedy zapadła decyzja o tym, by coś z tym fantem uczynić. Wsiedliśmy zatem na motocykle i przeanalizowaliśmy wszystkie warianty. Unikaliśmy asfaltowych, ruchliwych dróg, za priorytet uznaliśmy to, by poprowadzić szlak jak najbliżej doliny Warty.

Szlak ma długość 102 kilometrów i składa się z trzech odcinków. Trasa zaczyna się w Mirowie, w sąsiednim województwie śląskim, ale koniec pierwszego dnia rajdu to już okolice Prusicka w gminie Nowa Brzeźnica. Po noclegu w Kaflarni i 20 minutach jazdy turyści docierają do Warty, gdzie rozpoczyna się najpiękniejszy odcinek trasy. W pobliżu Lisowic można obejrzeć Suchą Strugę – rzeczkę, która kilometr przed ujściem do Warty ginie w wapiennych skałach, w Rezerwacie Węże podziwiać system krasowych jaskiń, a dzień kończy się w malowniczej wsi Bobrowniki. Ostatni etap prowadzi przez Załęcze Wielkie, Bieniec, Łaszew i Strugi. Po drodze na jeźdźców czekają takie atrakcje, jak: Żabi Staw – zbiornik wodny zawieszony 50 metrów powyżej dna doliny Warty, znany z ciekawych gatunków roślin wodnych, Granatowe Źródła krystalicznie czystej wody, Wąwóz Królowej Bony, drewniany kościół z XVI wieku w Łaszewie i kurhan z epoki brązu w Strugach Pątnowskich.

– Profesjonalnie oznakowaliśmy trasę, załatwiliśmy też wszystkie formalności i uzgodniliśmy szczegóły dotyczące noclegów, postojów, miejsc popasu itd. Od tamtej chwili możemy przyznawać własną odznakę Jury Wieluńskiej, jak dotąd odebrało ją 18 osób. Przyjeżdżają do nas zazwyczaj laicy, którzy nie mieli wcześniej żadnego kontaktu z koniem, uczą się zatem od podstaw nie tylko samej jazdy, ale i obcowania ze zwierzęciem. Z drugiej strony, nie zamykamy swoich podwoi dla doświadczonych jeźdźców.

Ostrożnie z marzeniami!

Romuald Chabinowski nie miał wcześniej do czynienia z końmi, miał natomiast wielkie marzenie w dzieciństwie: chciał zostać kowbojem. Dziś siedząc w siodle, a do tego w kapeluszu rodem z westernu, śmieje się sam do siebie i zaznacza zupełnie poważnie, że z marzeniami trzeba ostrożnie, bo one naprawdę się spełniają. Potem zazwyczaj jest tak, że trudno je okiełznać. Dlaczego?

– Bo koń to nie jest rower. Codziennie trzeba przy nim pochodzić, doprowadzić do tego, żeby był czysty, żeby był syty i żeby miał ruch. Jadąc na przykład na wczasy, trzeba mu zapewnić kompleksową opiekę. Nie da się go zostawić choćby na dwa dni. My radzimy sobie z tym w ten sposób, że najczęściej wyjeżdżamy na wakacje z… końmi. W całym kraju jest teraz mnóstwo fantastycznych szlaków udostępnionych dla amatorów turystyki w siodle. Szczególnie polecam w tym miejscu stajnię Marciny w okolicy Pabianic. Potrafią tam dobrze obwieźć po Puszczy Wolimowskiej. Atrakcyjnie pod tym względem prezentują się także okolice Łodzi. Wszystkich niedowiarków zapewniam, że nawet w centralnej Polsce, na nizinach może być bardzo pięknie – mówi pan Romuald.

Araby, najlepsze wierzchowce pod słońcem

Właściciel „Wzgórza koni” pasjonuje się przede wszystkim wierzchowcami czystej krwi arabskiej. Charakteryzują się one nadzwyczajnym pięknem, siłą i odwagą. Jak podają źródła encyklopedyczne, „araby” to  konie bardzo szlachetne i eleganckie, o lekkiej budowie ciała, często wysokim osadzeniu ogona. Ich sylwetkę można wpisać w kwadrat. Nogi są silne, a jednocześnie delikatne. Kopyta są twarde, co pozwala startować tej rasie w rajdach długodystansowych. Szlachetności koniowi dodaje długa, łabędzia szyja i pięknie uformowana głowa z szeroko otwartymi nozdrzami.


Do sukcesu Erminy przyczyniły się także żona pana Romualda Dorota oraz córka Natasza.

– Najbardziej fascynuje mnie to, że „araby” są trudne w ujeżdżeniu. To dla mnie swego rodzaju wyzwanie: móc każdego dnia udowadniać, że wcale tak być nie musi. Konie czystej krwi arabskiej nadają się do jazdy – i to zarówno po górach, jak i dolinach. Pod tym względem są nawet lepsze od innych ras, wszak uchodzą za bezkonkurencyjne w wielodniowych wyprawach – opowiada Chabinowski.

Koń plus człowiek równa się relaks

Pan Romuald przekonuje jednak, że to bez znaczenia z jakim koniem obcujemy. Czy to „arab”, czy koń rasy małopolskiej (takie też hoduje właściciel rychłowickiej stajni) korzyści są te same. Sam kontakt ze zwierzęciem uczy odpowiedzialności i obowiązkowości. Przebywanie z nim na łonie natury uspokaja, a jednocześnie pozwala zachować ciało w dobrej kondycji fizycznej. Kilka godzin spędzonych w siodle sprawia, że zapominamy o codziennych troskach i odpoczywamy psychicznie.


Fot. Autor

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!