Możni tej gminy Piliczankę mają gdzieś. Ani ci z mleczarni, ani ci z zakładów mięsnych do wspierania klubu nie są skorzy. To na małych, drobnych, w biznesie raczkujących bardziej można liczyć. Betoniarnia-Kaczmarek-Siedliszowice czy Piekarnia Anetka ile mogą, tyle dają. Łożą z potrzeby serca, bo są prawdziwymi lokalnymi patriotami. Bo najzwyczajniej w świecie, szczerze sport kochają.
Ale to się zmieni. To się musi zmienić. Jeśli teraz, w obliczu takiego sukcesu, u progu otwierających się szerokich perspektyw ci z mleczarni i ci z zakładów mięsnych pozostaną obojętni, to będzie znaczyło, że z gminą w ogóle nie są uczuciowo związani. Że tylko produkcja i zysk, zysk i produkcja świat im przesłaniają. A gdzie tu miejsce na humanizm?
Nowy sezon Miejsko Gminny Ludowy Klub Sportowy Piliczanka rozpocznie już w lidze okręgowej. Nie żadnym fuksem, cudownym zrządzeniem losu, niewyjaśnionym zbiegiem okoliczności tam się znalazł.
Dwadzieścia dwa wygrane spotkania, cztery remisy i tylko cztery przegrane. Sto siedem zdobytych bramek i zaledwie trzydzieści dwie stracone. Siedemdziesiąt solidnie zapracowanych punktów tryumfalnie otwarło przed nimi okręgówkę. Chłopcy awans mieli w kieszeni na długo przed zakończeniem rozgrywek. Ostatnie mecze były formalnością, bo już wcześniej daleko w tyle zostawili najgroźniejszych rywali. Niezłego łupnia dali tak silnym teamom jak Przemsza Klucze, Przebój Wolbrom, Promień Przeginia. Dość powiedzieć, że drugie w tabeli Klucze nastukały o siedem punktów mniej od Piliczanki.
Sekretarz spełniający marzenia
Bez wahania stwierdzić można, że dwudziestosześcioletni prezes beniaminka ligi okręgowej – Szczepan Goncerz kontynuuje dzieło ojca. Przesadą nie będzie też teza, że Henryk Goncerz to nie tylko ojciec Szczepana, ale i ojciec Piliczanki. Co prawda w gminnych annałach zapisano rok 1948 jako datę powstania klubu, ale po długim okresie hibernacji właśnie on ponownie obudził go do życia.
– Był sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ludność zgłaszała się do niego z bolączkami, rozterkami, pomysłami na rozruszanie okolicy – wyjaśnia Szczepan. Stasia Iskierkę i Janusza Rybczyńskiego wymienia jako największych ówcześnie entuzjastów futbolu. Młodych zapaleńców marzących, by móc z kolegami pokopać piłeczkę na porządnym boisku. Szczepan zna tę historię z miejscowych przekazów. Raczkował dopiero, gdy Stasiu Iskierka i Janusz Rybczyński artykułowali przed zasłuchanym Henrykiem Goncerzem najgłębsze pragnienia.
Od lewej prezes Szczepan Goncerz i skarbnik Dawid Rybczyński.
Energiczny sekretarz nie kazał zbyt długo czekać na swoją reakcję. Bez ceregieli, po chłopsku wyłożył sprawę najważniejszym podmiotom życia publicznego – kółkom rolniczym i Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Tak, tak, mleczarnia była wtedy dobrem wspólnym, w najbardziej fantastycznych snach nikt nie wyobrażał sobie jej późniejszej prywatyzacji. Jej oderwania się od żywotnych problemów mieszkańców. Jej alienacji.
Za namową sekretarza, ale też w odruchu poparcia dla dążeń młodych wykonano w Pilicy piłkarską arenę z prawdziwego zdarzenia. Przy jej wznoszeniu w społecznym czynie nie zabrakło gorących serc i chętnych dłoni.
W roku 1986 odrodziła się Piliczanka. Na z lekka pożółkłym, czarno-białym zdjęciu wśród zawodników i działaczy widać Henryka Goncerza. W tej gromadce łatwo go odnaleźć, bo jako jedyny ma pod szyją krawat. W jego wzroku czają się duma i radość.
Gdy wróble o orlikach nie ćwierkały
Jednak mówiąc o imponującym boisku, należy dodać „na owe czasy”. Jakby nie patrzeć, prawie ćwierć wieku minęło, zmieniły się standardy, kryteria, technologie. Dzisiaj rządowe „Oriki” mnożą się jak króliki. W karłowatych, pozbawionych kanalizacji gminach wykwitają rozświetlane po zmierzchu sztuczne nawierzchnie, brameczki jak na Old Trafford czy Maracanie, szatnie i natryski. Na ich przykładzie widać, że mamy premiera żarliwie miłującego futbol.
Lecz jeszcze przed jego nastaniem klimat dla Piliczanki był wyjątkowo przyjazny. Nawet wróble o „Orlikach” nie ćwierkały, gdy owoc marzeń Stasia Iskierki i Janusza Rybczyńskiego zastąpiony został prawdziwie współczesnym stadionem z kompleksem mniejszych boisk do gier zespołowych. Na tę pionierską w powiecie inwestycję lokalna władza zdobyła pieniądze z Unii Europejskiej. Pod względem technicznym Piliczance stworzono, nie bójmy się tego słowa, cieplarniane warunki rozwoju. – Mamy najlepszy obiekt w naszym okręgu – zapewnia prezes Szczepan.
Najlepszy obiekt w okręgu.
Zarząd klubu urzęduje w lokalu udostępnionym przez wspólnotę mieszkaniową. Zrozumiałe, że jedną z ważniejszych postaci jest skarbnik o wiele wyjaśniającym nazwisku. To dwudziestoośmioletni Dawid Rybczyński. I niech ktoś teraz powie, że pasji nie nosi się w genach. Tak jak ojcowie, pokolenie synów duszę Piliczance oddaje i nie tylko duszę zresztą.
Szczepan, na co dzień właściciel firmy transportowej, nie krzywduje sobie, gdy chłopaków trzeba własnym autem na mecz podrzucić. Dawid do roboty ma daleko. Pracuje w firmie wytwarzającej najsłynniejsze na świecie odkurzacze – w Electroluxie. Jak nie trudno się domyśleć, czasu na sen ma niewiele. Robota, klub, klub, robota i tak na okrągło. Jest zmęczony, ale szczęśliwy. Awans do okręgówki stanowi najpiękniejszą nagrodę za, jakby to ujął Winston Churchill, pot, krew i łzy.
Radość z awansu.
Oczywiście nie samym boiskiem udało się strącić rywali w otchłań futbolowej nicości. Wielkość drużyny zasadza się na piłkarskich osobowościach i, naturalnie, trenerze. Szczytem menedżerskiej maestrii było wchłonięcie przez Piliczankę Huraganu-Kocikowej. Najpierw przeszło z niego dwóch wyśmienitych snajperów: Radosław Kowal (siedemnaście goli w dwóch rundach) i Dawid Gajda (siedem strzelonych bramek), potem cały Huragan. Koucz Paweł Neter też sroce spod ogona nie wypadł. Zanim oddał się na usługi Piliczance, wprowadził do trzeciej ligi pierwszy zespół Przełomu-Wolbrom.
Najcudowniejsze i napawające nadzieją jest to, że dojrzewa piłkarski narybek. Obok seniorów talent szlifują w klubie także juniorzy oraz starsi i młodsi trampkarze.
Ech, przebrzmiał romantyzm
Niestety, każdy medal ma dwie strony a kij dwa końce. Im wyższe piętro sportowych osiągnięć, tym więcej kasy potrzeba. W bezpowrotną przeszłość odeszły czasy młodości Henryka Goncerza, entuzjazm społecznych czynów, romantyzm wysiewania pierwszej murawy i wkopywania słupków. Teraz bez odpowiedniej forsy w piłkarskim światku nie wiele da się zdziałać, a z nią, co tu kryć, nie jest rewelacyjnie. Od pięciu lat zasila Piliczankę gmina, jednak te czterdzieści pięć tysięcy złotych na rok to kropla w morzu rosnących potrzeb.
Wieloznaczny herb gminy.
Szczepan nie traci wiary w pozyskanie bardziej znaczących mecenasów. – Rozmowy z mleczarnią i zakładami mięsnymi wciąż trwają – zdradza w sekrecie. Rzecz w tym, że stosunek biznesu do sponsorowania piłki nie jest jednolity. Jedni uznają je za wskazane, inni nie widzą takiej potrzeby. To dokładnie tak, jak z interpretacją herbu Pilicy. Patrząc nań, erotoman dostrzega zgrabny tyłeczek, zapalony wędkarz kotwiczkę na okonie.
Maciej Pawłowski