Podkowy szczęścia

repository_tematmiesiaca_konie1

Konia trzeba dwa lata karmić, aby móc zacząć przyuczać do jazdy wierzchem. Człowiek potrzebuje dwudziestu lat, aby stał się dojrzałym, a swoje marzenia najczęściej realizuje po czterdziestce.

Zakopana wśród Borów Turawskich Dąbrówka Łubieńska słynęła od dawna z wyrobów stolarskich: okien, drzwi, galanterii. Początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku przygnał w te strony małżeństwo z Wrocławia. Kupili niewielkie gospodarstwo na skraju wsi i postanowili zaryzykować z agroturystyką.

Czesław ukończył Technikum Leśnictwa, Jola – studia ekonomiczne. Początek był „zachwycająco trudny”. Każdego dnia nowe wyzwanie. Od niespodzianek, jakie niósł dom i budynki gospodarcze, po ludzi nieco nieufnych na początku. Nikt nie znał wcześniej pojęcia agroturystyka w tej części Opolszczyzny. Większość robót wykonywali sami, tylko te najbardziej fachowe, jak elektryka, montowała firma. Gospodarstwo agroturystyczne musi czymś zaskakiwać, musi mieć swój klimat i temat przewodni. Jest w lesie spora ilość grzybów i jagód, jest w lesie upragniony dla mieszczuchów spokój. Ale też potrzeba jest mieć pomysł dla aktywnych, chcących nauczyć się czegoś nowego.

I tak zaczęła się przygoda z końmi. Na początku Czesław miał sześć, później osiem wierzchowców. Najstarsza, Kalina, była tą klaczą, od której wzięła nazwę baza. Dziś gospodarstwo zwie się wdzięcznie „Kalinówką”, ku pamięci niezwykłej gniadej klaczy, która nauczyła jazdy konnej, woltyżerki i składania się do cięć łóz kilka roczników młodych ludzi.

Były chwile wahania i zwątpienia. Ale w drugim roku swojej działalności wydarzyło się coś, co sprawiło, że Kalinówka z roku na rok rozwijała się coraz prężniej. Wydarzenie jak każde inne wakacyjnym czasem. W 1990 roku do „Kalinówki” zjechali harcerze na konny obóz. Trzy tygodnie spędzali na nauce jazdy, pracy w polu i zajęciach harcerskich. Nie przeszkadzały im piętrowe łóżka, ośmioosobowe pokoje, mycie w korycie na zewnątrz. Liczyły się konie i przygoda. Dzięki tym harcerzom „Kalinówka” zyskała klimat, notabene nie harcerski… Klimat kawalerii dwudziestolecia międzywojennego XX weku.
Tak poszukiwany temat przewodni gospodarstwa agroturystycznego przyszedł sam.

Z czasem gospodarstwo zaczęło się rozrastać. Czesław i Jola zaczęli dokupować ziemi i konie. Po dwudziestu latach jest ich czterdzieści, w większości śląskiej rasy. I w większości gniade.

Czesław zawsze był optymistą. To ważna cecha dla osoby prowadzącej agroturystykę. Oboje z Jolą są też otwarci na ludzi, na negocjacje względem kosztów pobytu, czasu posiłków, jazdy konnej. Dlatego ludzie z Opola, Śląska i innych okolic lubią tu przyjeżdżać. Dwadzieścia lat temu harcerze, dziś dorośli ojcowie i matki, przywożą tu swoje dzieci. Przed kilkoma laty pojawili się również pierwsi goście z Niemiec. Mają tu blisko i taniej niż u nich. „Kalinówka” dopracowała się stałych „klientów”. Takich, co wiadomo, że wpadną na kilka dni, może tygodni w ciągu roku. Bo są emocjonalnie związani z tym miejscem.

Dwa lata temu stadnina otrzymała prawo do nazwy Pułku Czwartego Ułanów. To kolejny element budowania wizerunku gospodarstwa. Reklamy miejsca położonego wydawałoby się mało atrakcyjnego i nieciekawego.

Wytrawny turysta znajdzie tu jednak kilka miejsc wartych zwiedzenia. Niedaleko w lesie, piętnaście minut jazdy wierzchem na początku XVII wieku w miejscu, gdzie wybiło cudowne źródełko, wybudowano kapliczkę zwaną „Studzionką”. Co roku, szczególnie w maju, przybywa do kaplicy bardzo wielu pielgrzymów z całego województwa. Ponoć przez długie lata woda pomagała wyleczyć ślepotę. Niestety, jak mówią starzy ludzie, ktoś zanurzył w źródełku psa i cudowne właściwości wody skończyły się. Została kapliczka i miejsce, gdzie w letnie niedzielne poranki odprawiane jest nabożeństwo.

Nazwa samej wioski wzięła początek od wiekowych dębów, które licznie rosły w okalających ją lasach i do dziś są symbolem sołectwa. Na skraju wioski w kierunku na Jełową znajduje się pomnik ku czci powstańców śląskich. Stoi w lesie szary i zaniedbany, z wyrwanymi literami. Pomyśleć, że 1 września 1939 r., sto, może dwieście metrów dalej stacjonował pociąg, w wagonie którego Adolf Hitler rozpoczynał wojnę. Jest rampa, boczny tor, zabudowania stacyjki ukrytej w krzewach i zaroślach dziko rosnących roślin. Miejsce zapomniane. Kilka razy przejeżdża tędy szynobus z Opola do Kluczborka. Jełowa leży w połowie drogi między tymi miastami. Wart zobaczenia jest też kościół p.w. św. Piotra i Pawła w Łubowicach. Malowniczym zakątkiem wsi jest „Krzyżula”, która otoczona lasami stanowi doskonałe warunki do wypoczynku, a ciekawostką – pomnik przyrody XVI-wiecznego cis.

Każdego roku Czesław organizuje bieg św. Huberta. Zjeżdżają wtedy goście i znajomi z całej Polski. Z kilkuosobowej zabawy konnej, dziś bieg jest przedsięwzięciem na stałe wpisanym w kalendarz imprez gminnych, w których bierze udział kilkudziesięciu jeźdźców i dwa razy tyle gości. „Kalinówka” stała się jednym z miejsc skupiających animatorów życia kulturalnego w gminie.

Rozwój stadniny zmusił właścicieli do rozwoju osobistego! Jola obroniła doktorat, a Czesław ukończył studia zarządzania. Przydały się. Budowana od kilku lat nowa stajnia w tym roku będzie oddana, na ukończeniu jest nowy dom dostosowany do potrzeb agroturystyki. W dwudziestą rocznicę utworzenia stadniny przewidywane jest otwarcie nowej siedziby. Składa się ona ze stajni na czterdzieści koni, również wybiegi i kojce dla matek z młodymi, pomieszczenia gospodarcze, prysznice dla tych, którzy ukończą jazdę, oraz pokoje gościnne dla 6/8 osób. Obok stajni buduje się baza noclegowa w domu właścicieli. Duża sala kominkowa wykończona zostanie w duchu kawalerii, sypialnie dla dwudziestu osób, pomieszczenia biurowe i kuchnia. A poza tym wszystkim normalny dom dla Joli i Czesława. No i ich dwójki dzieci. Gdy byłem, oboje jechali konnym rajdem na pola Grunwaldu z bractwami rycerskimi. To, co jeszcze jest fascynującego w tych ludziach, to pozwolenie dzieciom na spełnianie swoich marzeń, realizację planów. W pracy wychowawczej w grupach, które przyjeżdżają do nich na obozy i kursy jeździeckie, jest podobnie. Oni po prostu pozwalają spełniać pragnienia ludzi. Te oczywiście w zasięgu możliwości. Dlatego dobrze w „Kalinówce” się odpoczywa i nabiera sił przed kolejnymi wyzwaniami życia.

Rozwój jest jednak kosztowny. Spłata kredytu blokuje kolejne inwestycje. Nie jest też teraz dobry czas na sprzedaż koni. Trzeba czekać. Marny też rok pod względem pogody. Podmokłe łąki, pola zalane wodą to dodatkowy wydatek na zakup siana i owsa. Deszczowe dni to mniejszy dochód z usług na rzecz turystów. Tylko stali i zdeterminowani jeźdźcy przyjeżdżają każdego dnia i uczą się techniki jazdy.

Stadnina nie czeka tylko na przyjezdnych. Realizuje własne projekty. Tak było z hipoterapią dla dzieci z porażeniem mózgowym, obozami dla ośrodków wychowawczych czy szkołami z Opola, Wrocławia, Lublińca.

„Kalinówka” nie jest jedynym gospodarstwem agroturystycznym w gminie. Kilka lat po Czesławie i Joli inni mieszkańcy zaryzykowali również inwestycję w ten rodzaj zarobkowania. W innych wioskach gminy również powstają gospodarstwa agroturystyczne. Sprzyja im samorząd. Władze gminy zdają sobie sprawę, że turyści są jednym z ważniejszych źródeł dochodów, stad pomoc w pozyskiwaniu środków na rozwój tych gospodarstw i promocję turystyki.

Spędziłem w „Kalinówce” kilka dni, objechałem konno sąsiednie wsie i zajrzałem nad Jezioro Turawskie. Było warto. Warto też było poznać ludzi zwyczajnych, dbających o swoich gości i lepiej od nich tylko o konie! Stadnina Koni „Kalinówka” z błękitno-białym proporcem to świetny przykład połączenia turystyki, tradycji, hodowli koni i uczenia najlepszych cech charakteru ludzi młodych. Jak tu jest? Jak w tej opowieści o nocy na pierwszym obozie harcerzy przed dwudziestoma laty:

„Obóz uśpiony, strumień szeleści na prawo, wiatr liście wyrywa drzewom szemrząc przy tym przekleństwa. Pomruk burzy w oddali. Stoisz.
Z pod lasu, hen, idzie kolumna chmur ciemniejszych od granatu nieba, szablą błyskawic połyskując. Serce ci dygoce, a ty nic, bierz cię diabli. Mocniej zaciskasz dłoń na kiju, twarz ku burzy zawracasz.
Obóz w uśpieniu swoim nie bardzo rozumie, że sunie nań szarża kłębiasta, coraz to wystrzałem grzmotu ukazując kierunek ataku. Już wiesz, choć pierwszy raz na warcie stoisz, że nie ominie cię starcie… niedołęgo!
To tylko mysz, bardziej od ciebie wystraszona, szukając schronienia przed kopytami kropel burzowej ulewy wpadła przerażona między twoje nogi. Kolnęło cię, stoisz. W dali tymczasem podniósł się grzmot jeden głuchy i mocny, tuman kurzu poderwał się przed tobą i sypnął piachem w oczy.
Cóżeś myślał, że tak łatwo patrzeć burzy w jej oblicze?
Już jest przed tobą, nad obóz nadeszła, zafurkotały poły namiotów, zaskrzypiały maszty. Korony drzew pochyliły się tobie. Huk i jasność! Bierz cię diabli, blisko. Po drugiej stronie strumienia umarło drzewo. Pierwsze krople deszczu wsiąkają w pelerynę. Zarzucasz na beret kaptur i stoisz. Słuchasz werbli kropel, co o dachy namiotów gotują kolejny atak burzy. Szum deszczu na chwilę ucisza wiatr. Coraz cięższa peleryna przeszkadza w ruchach. Jasnoniebiesko widzisz obóz, jakby fleszem zaświecił fotograf, a grzmot o mało nie każe ci upaść. I widzisz jak namiot twoich towarzyszy unosi się do góry, przewracają się maszty, linki pęknięte, niczym ogony mknął w ciemność. Krzyczysz i głosu swojego nie słyszysz. Ryk huraganu jest z tobą. Zakotłowało się w szeregu namiotów, naciągi puściły. Jest przy tobie komendant – skąd się wziął?
Bierz cię diabli, smyku.
– Naprzód dzieci, za mną! – Huknął. Ciebie, aż poderwało, zachwiałeś się, zatoczyłeś z innymi.
A potem rzuciłeś laskę i pędzisz… bierz cię diabli! Chwytasz linkę, zastępowy łapie za maszt, stawiacie na nowo namiot. Ciąży ci peleryna, więc i ją rzucasz pod drzewo przy placu apelowym. Przypadasz do drugiego namiotu. Najmłodsi druhowie przerażeni, spoglądają na ciebie i widzisz w ich obliczach nadzieję.
Bierz cię diabli, wydajesz rozkazy!
Stawiacie namiot, śledzie wbijacie. Ty sam dałeś radę. I jak szybko runęło niebo na obóz, tak teraz wszystko ucichło. Jeszcze pomruk w dali. Na mokre buty kapią krople wody z twojego munduru. Na prawej dłoni czerwona szrama, piecze. Od linki, za mocno wiatr pociągnął, zwyciężyłeś go, krew na dłoni została. Myślisz, boli. Śmiejesz się do niej przyglądasz.
Komendant wskazał na ciebie. A pod tobą nogi drżą, chwiejesz się i trzęsiesz, łzy ci się cisną, beczałbyś, bierz cię diabli. Zastępowy podaje ci dłoń, dziękuje, bierz cię diabli, stoisz.
Obóz zasypia, świta… bierz cię diabli, znów stoisz… rekrucie, niedołęgo… smyku – i wtedy właśnie… harcerzem jesteś!”

Dla takich opowieści warto odwiedzić „Kalinówkę”. I dla podkowy szczęścia, którą można znaleźć, jeśli dobrze poszukać w starej stajni.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!