Wśród najpiękniejszych zabytków ziemi wieluńskiej poczesne miejsce zajmuje XVIII-wieczna świątynia w Skomlinie. Kilka lat temu podjęto słuszną decyzję o jego kompleksowej restauracji. Według specjalistów to był ostatni moment, kiedy modrzewiowy kościółek można było jeszcze uratować.
O złej kondycji drewnianego kościółka mówiło się już od wielu lat, ale dopiero pobieżne ekspertyzy fachowców odsłoniły całą prawdę. W najgorszym stanie był blaszany dach, przerdzewiały do tego stopnia, iż od strony północnej przypominał sitko. Przy nawet najmniejszym deszczu woda dostawała się do środka, brutalnie trawiąc drewniane belki oraz bezcenne polichromie.
Na potrzeby ratowania tegoż zabytku utworzono specjalny komitet, składający się z kilkudziesięciu parafian. Najpierw zabrano się za stworzenie dokumentacji zewnętrznej. Opracował ją architekt Krzysztof Dyda z Wrocławia, a sfinansowali parafianie. Równocześnie prowadzono rozmowy z Pawłem Baranowskim z Warszawy, który nieco wcześniej restaurował polichromie w kościółku w pobliskim Grębieniu.
Już wtedy znawcy tematu stwierdzili, że miejscowy kościół to perła w skali całego województwa łódzkiego, którą wszelkimi sposobami należy ratować. Jak oszacowano, renowacja świątyni kosztować miała wówczas 2,2 mln. złotych. Sam gontowy dach to koszt 80 tys. złotych.
Wspomniany komitet pieniędzy na ratowanie kościoła szukał dosłownie wszędzie. – Dwukrotnie występowaliśmy do Ministerstwa Kultury, jednak ani departament ekonomiczny, ani departament ochrony zabytków nie zareagowały pozytywnie na nasze wnioski. Jedyne pieniądze, jakie udało nam się pozyskać, trafiły do nas z departamentu wyznań Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Otrzymaliśmy tą drogą 15 tys. złotych, które przeznaczyliśmy na zakup drewna – wspomina Janina Maj.
Komitet wydrukował wówczas także specjalne cegiełki z wizerunkiem wnętrza świątyni, które zostały wysłane do stu najbogatszych obywateli naszego kraju. Niestety, zakrojona na szeroką skalę akcja nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Najbogatsi nie dali ani grosza… Na szczęście kolejny wniosek o przyznanie dotacji z Ministerstwa Kultury doczekał się akceptacji. Na konto komitetu spłynęła suma, która pozwoliła na rozpoczęcie prac. Zadanie to powierzono ekipie górali
Wszystko zaczęło się zimą 2004/2005 roku. Wtedy to do Skomlina trafił pierwszy
transport tarcicy z Podhala. Przy rozładunku drewna pracowali sami parafianie.
Robota paliła im się w rękach. Najpierw z mozołem rwali dziurawą blachę, potem wycinali spróchniałe elementy więźby dachowej. Dla wielu parafian był to szokujący widok. W kilka godzin spalinowe pilarki rozprawiły się z nadwątloną konstrukcją, odsłaniając półkoliste sklepienie świątyni. Całkowicie wycięto majestatyczną wieżę, to co pozostało, kompletnie nie przypominało dawnego kościoła. W ciągu kilku dni ludzie z Podhala zdołali zamontować nową więźbę, obili ją deskami, położyli łaty, a na koniec zamocowali gont.
Wiosną 2005 roku dach świątyni przeobraził się z blaszanego w gontowy. Dla wszystkich
Polaków był to czas pamiętny, byliśmy pogrążeni w żałobie po śmierci Jana Pawła II.
Na rusztowaniach, w miejscu gdzie znajdowała się wcześniej kościelna wieża,
zawisła papieska flaga z czarną wstęgą.
Zakończono również, trwającą kilka tygodni, budowę nowej wieży kościelnej. Mieszkańcy Skomlina podziwiali poczynania góralskich cieśli z niekłamanym zachwytem. To już nie zwykłe rzemiosło a prawdziwy artyzm. Idealne proporcje oraz precyzja wykonania widoczne były nawet dla laika. Wieżę kunsztownie obito miedzianą blachą, jej kształt jest do tego stopnia skomplikowany, że gontowe poszycie spróchniałoby, jak przewidują górale, zaledwie po trzech latach. Ciekawostką może być fakt, że na pamiątkę potomnym w tradycyjnej bulli złożono m.in. aktualne fotografie, zapiski dotyczące historii Skomlina i regionu oraz będące w aktualnym obiegu pieniądze.
Nowy dach rodził jednak pewne zagrożenie. Proboszcz skomlińskiej parafii w trakcie jednej z mszy niedzielnych podkreślił, że nowe poszycie jest nawet dwukrotnie cięższe od poprzedniego i że koniecznie trzeba zająć się w następnej kolejności ścianami nośnymi. Dlatego tak ważna była jak najszybsza reakcja Ministerstwa Kultury, które miało przekazać kolejną transzę pieniędzy. – Pierwsza nasza prośba została odrzucona, złożyliśmy więc kolejny wniosek i liczyliśmy na jego pozytywne rozpatrzenie. Tak zresztą było w poprzednim przypadku, kiedy staraliśmy się o fundusze na dach. Kwota, która pozwoliłaby nam wykonać modernizację konstrukcji ścian i fundamentów, była niebagatelna – aż 500 tys. zł. Ostatecznie pieniądze dostaliśmy, choć nie tak duże, jakich się dopraszaliśmy – mówi były proboszcz skomlińskiej parafii ks. Sławomir Masłowski.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało środki finansowe, w kwocie 350 tys. zł. na remont ścian, fundamentów i podłogi świątyni. Przy okazji zaplanowano wymianę instalacji elektrycznej i nagłośnienia oraz montaż instalacji przeciwpożarowej i alarmowej. Na te cele pieniądze w wysokości 40 tys. zł musieli zgromadzić mieszkańcy parafii. Ustalono, że każda rodzina zobowiązana jest do wpłaty 100 zł na ten cel. Od tego momentu doroczne wpłaty stały się pewną regułą. – Nikt nie protestuje przeciwko takiemu postępowaniu. Był czas, że nasi przodkowie musieli tę świątynię wybudować, potem kilkukrotnie ją remontowano i zawsze wiązało się to z niemałym poświęceniem. Teraz przyszedł czas na kolejną modernizację, a że trafiło na nas, to musimy sprostać wyzwaniu – konstatuje jeden z parafian.
Z renowacją ścian, fundamentów i podłogi wewnątrz kościoła ekipa górali rozprawiła się w kilka miesięcy. Pojawiły się także nowe granitowe schody do dwóch krucht i przy obu zasadniczych wejściach do świątyni (jedne z nich zaopatrzono w podjazd dla niepełnosprawnych). Z zewnątrz obiekt wyglądał na w pełni odrestaurowany, na tym jednak remont nie mógł się jednak zakończyć. Najbardziej kosztowna część – renowacja polichromii naściennych wewnątrz kościoła – miała się dopiero rozpocząć. Już wtedy było wiadomo, że o kolejne pieniądze nie będzie łatwo, szacowany koszt trzeciego etapu remontu świątyni miał wynieść ok. 3 mln. złotych.
Prace konserwatorskie we wnętrzu świątyni prowadzą między innymi
studenci warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Do ministerstwa poszły kolejne wnioski. Nie minął rok, a polichromie skomlińskiej świątyni zaczęły odzyskiwać dawny blask. Centymetr po centymetrze specjaliści ze stolicy restaurują malowidła na środkowej części stropu. Barokowy kościółek staje się tym sposobem jeszcze bardziej atrakcyjną wizytówką miejscowości.
Obecnie trwają prace przygotowawcze, podczas których polichromie czyszczone są z kurzu, pajęczyn i innych nieczystości. – Przez te wszystkie lata nazbierało się tu mnóstwo brudu. Trzeba go usunąć zanim zabierzemy się za zasadnicze prace konserwatorskie. Musimy także uzupełnić wszelkie ubytki, wyrównać powierzchnię i położyć podkład, a następnie tzw. zaprawę pod kolor – wyjaśnia Jerzy Gabryszewski, jeden z artystów.
Sposób postępowania z restaurowanymi malowidłami jest dokładnie taki, jak w przypadku polichromii nad prezbiterium. Te, kosztem 370 tys. zł, odnowiono w zeszłym roku. Ku zaskoczeniu parafian, tło zyskało wówczas kolor błękitny (wcześniej było beżowo-brązowe). – Na podstawie śladowych pozostałości niebieskiej farby dowiedziono, że właśnie taką barwę posiadał pierwotny strop. Przypuszczać można, że błękitna barwa symbolizować miała niebo – dodaje Jerzy Gabryszewski.
Prowadzona właśnie renowacja nie doszłaby do skutku, gdyby nie dotacja z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ta drogą na rzecz remontu kościoła pozyskano 400 tys. zł.
– Przez 5 lat renowacja naszej świątyni pochłonęła około 1,2 mln zł. – mówi Jan Piekarek, członek komitetu do spraw remontu kościoła w Skomlinie. – Na tym jednak nie koniec. Dalsze prace obejmą odnowienie polichromii niezwykle bogatych malowideł naściennych wewnątrz świątyni. Na to potrzeba jednak gigantycznych funduszy. Wypada mieć nadzieję, że ministerstwo nadal będzie łaskawe dla skomlińskiej perełki.