Sadowią się w startowych blokach sprinterzy do belgijskiej stolicy. W jednej drużynie popędzą związkowy krzykacz – postkomuny tępiciel i lewicowa dama, barwom klubowym niespecjalnie wierna.
Jacek, co nazwiskiem zwycięski dla Stalina łuk sławi, z pierwszego miejsca na Podlasiu pobiegnie. Jakiś czas temu Parlament Europejski politycznym nudziarstwem nazywał, ale dziś chętnie poziewa na brukselskich, strasburskich, luksemburskich brukach. (Swoją drogą, co za mądrala wymyślił, żeby jeden urząd po trzech miejscowościach rozwlec).
Ostoja chłopów najlepsze kosy na podbój europarlamentu szykuje. Z damasceńskiej stali wykute, w koalicjach najprzeróżniejszych i potyczkach o posady dla swojaków, jak brzytewka na wiejską zabawę wyostrzone. Nie ważne, co kto mówił i przeciw czemu po rejtanowsku koszulę na klacie rozrywał. Unijne przybytki koją emocje, skutecznie łagodzą okazjonalny radykalizm. Zwłaszcza, że teraz deputowanym znad Warty, Narwi czy Sanu zapłacą tyle, co tym znad Renu i Loary.
Z Europy naprawdę da się wyżyć. Za dojmującą nudę Brukseli nasze orły co miesiąc inkasować będą trzydzieści pięć tysiaków (po przeliczeniu na złotówki), nie licząc forsy (połowy tego) na prowadzenie biur i zwrotu kosztów bezustannych podróży. Nie dziwi zatem grymas goryczy na twarzach tych, których w ostatniej chwili z wyścigu wycofano (np. dlatego, że kiedyś tam kapowali bezpiece).
Z dala od polityki
Niestety, zaledwie pół setki szczęśliwców osiągnie francusko-belgijsko-luksemburskie standardy egzystencji. Na mniejszą, acz relatywnie przyzwoitą skalę, Europę doić można także na własnym podwórku. Wiedzą o tym Paweł Abucki i Janusz Bieńkowski.
Młodzi, energiczni, za sposób na życie obrali wyciąganie pieniędzy z rozmaitych funduszy. Poznali się na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pochodzenie z tego samego powiatu i działalność w młodzieżówce Unii Wolności stanowiły dobry punkt wyjścia do ich późniejszej, biznesowej współpracy.
– Zapragnęliśmy wspierać i pobudzać społeczną aktywność, służącą lokalnemu rozwojowi. Z dala od polityki, partyjnych rozgrywek, walki o władzę – wspomina Janusz Bieńkowski.
Janusz Bieńkowski nie narzeka.
Po studiach wrócili w rodzinne strony, w 2004 roku zarejestrowali stowarzyszenie Centrum Inicjatyw Lokalnych: – Jego powołania nie wiązaliśmy z perspektywami, jakie otwierało wejście Polski do Unii Europejskiej. To była grupa kilkunastu osób, połączonych chęcią pozytywnego wpływania na prowincjonalną rzeczywistość. Z czasem niektórzy stracili pierwotny zapał, teraz CIL opiera się na zaangażowaniu może sześciu najwierniejszych członków.
Tak między nami, opiera się na Januszu i Pawle.
Czasem ugór, częściej urodzaj
Rano wsiadają do auta i dziurawymi powiatowymi szlakami docierają tam, gdzie za unijny, czy rządowy szmal można coś ciekawego zdziałać.
– CIL? Aaa, Bieńkowski i Abucki. Tak, byli u nas umowę podpisać, tylko nie pamiętam, który jest który – jarzy gminna urzędniczka.
Paweł Abucki potrafi cierpliwie tłumaczyć.
W starostwie przekonują Koła Gospodyń Wiejskich do zawiązania stowarzyszenia. Z laptopa rzucają na ścianę poglądowe plansze, tłumaczą, że stowarzyszenie pozwala występować o dotacje, starać się o grubszą kasę nie tylko na ludowe stroje i nowy instrument dla akordeonisty. To prawdziwa orka na ugorze. Gospodynie potakują, z prelegentami zgadzają się w całej rozciągłości i na tym koniec. Stowarzyszenia jak nie było, tak nie ma.
Gospodynie potakiwaly, ale co z tego?
Na innych polach sukcesów więcej. Ich wysyp zaczął się dwa lata temu, 2007 rok był faktycznym początkiem działalności Centrum Inicjatyw Lokalnych.
J.B.: – Uczniom szkół średnich napisaliśmy projekt dofinansowany z unijnego programu „Młodzież w Działaniu”. Jego rezultatami były między innymi broszura i strona internetowa, gdzie młodzi ludzie mogli wyrazić swoje poglądy na rzeczywistość.
Z powodzeniem tworzyli projekty w ramach rządowego programu „Fundusz Inicjatyw Obywatelskich” i programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dzięki nim powstała internetowa strona ilustrująca historię powiatowego miasta udostępnianymi przez mieszkańców fotografiami, a niewielka, półwiejska gmina przeszła „Z Teatrem Na Ty”. Ich projekt „Skalne Miasto Podzamcze” umożliwił wyeksponowanie (poprzez wycinkę drzew) najciekawszych fragmentów jurajskiego krajobrazu, powstanie nowych punktów widokowych, przygotowanie wapiennych skał pod wspinaczkową eksplorację. Za zdobyte przez nich unijne pieniądze w dwóch miejscowościach rozpoczęto kursy angielskiego dla ludności, inni poznawać będą arkana agroturystyki.
Siła Magnum
Ta robota wymaga sporej odwagi i wiary w siebie. Nie dla tych, co martwią się o bezpieczeństwo socjalne i drżą, by za biurkiem, czy tokarką doczekać zasłużonej emeryturki.
To rodzaj zarabiania na powszedni chleb, zbliżony do pracy fotoreporterów z legendarnej, paryskiej Agencji Magnum, żyjących z tego, co napstrykają i kupi od nich jakaś redakcja.
Fundusz Norweski był pod wrażeniem.
Na początku biurem CIL było mieszkanie Abuckiego, teraz piętnastometrowy lokal wynajmują od miasta. Dwieście złotych czynszu – nie pieniądz, a przynajmniej jest gdzie pogłówkować. Biuru daleko do klasycznego miejsca przyjmowania petentów, z sekretarką, telefonem, ustalonymi godzinami urzędowania. To raczej pracowania, w której powstają autorskie bądź pisane na zlecenie projekty. Klientów, którzy na nich skorzystają łowi się w terenie.
Robocza dniówka panów A i B trwa piętnaście, dwadzieścia godzin. Wynagrodzenie zależy od tego, czy gotowe dzieło zyska akceptację dysponentów funduszy, zatem honoraria nie wpływają na konto z regularnością płac na tradycyjnej posadzie.
Żeby wpadł grosz, trzeba orientować się w oczekiwaniach sponsora:
– „Skalne Miasto Podzamcze” nie zachwyciło Urzędu Marszałkowskiego. Po drobnej modyfikacji Fundusz Norweski uznał ten pomysł za najlepszy w Polsce. Dla decydujących o przyznaniu środków UE liczy się ilość objętych dobroczynnym oddziaływaniem projektu, dla Funduszu Norweskiego ważna jest jego ekologiczna jakość (J. Bieńkowski)
Opracowywanie wniosków o dofinansowanie staje się łatwiejsze. Kiedyś były to wielostronicowe elaboraty, dzisiaj zwycięża chwalebna zwięzłość. Jeśli wniosek okaże się trafiony, samorządy idą CIL-owi na rękę. Gminne władze ochoczo zajęły się naborem na kursy angielskiego, oddały szkolne klasy na prowadzenie popołudniowych zajęć.
Gorzej z tempem rozpatrywania głodnych dotacji projektów.
– Z Urzędów Marszałkowskich odchodzą najlepsi fachowcy. Za znacznie lepsze pieniądze podkupują ich firmy consultingowe i być może ta rotacja kadr jest przyczyną ślimaczenia się formalnych procedur – suponuje Janusz Bieńkowski. Chyba wie co mówi, bo sam terminował w consultingowych firmach. Skoro do nich uciekają obyci z projektami urzędnicy, zaś Bieńkowski i Abucki porzucili najemny consulting dla własnego przedsięwzięcia, można zakładać, że jest ono atrakcyjniejsze od wymarzonych przez urzędników, doradczych fuch. Janusz Bieńkowski – ojciec dwojga małych dzieci – nie narzeka.
Podobnie, jak fotograficy Magnum, założyciele Centrum Inicjatyw Lokalnych są profesjonalistami. Nie wyzbyli się młodzieńczej idei porywania za sobą ludu, ale to porywanie odpowiednio wyceniają. W przeciwieństwie do eurodeputowanych muszą się intensywnie napocić, żeby Europę wydoić.
***
W czerwcu selekcja do Europarlamentu. Choć zapowiada się katastrofalnie niska frekwencja, pięćdziesięciu jeden wybrańców na pewno w Brukseli wyląduje. Trudno im będzie przelicytować dokonania poprzedników, do których dziwnie lgnęły francuskie prostytutki (Bogdan Golik), którzy kolportując opatrzone unijnym logo, antysemickie i antyfeministyczne broszurki (Maciej Giertych) zapełniali pierwsze strony poważnych i brukowych gazet. Niewątpliwe będą się bardzo starać i nie raz o nich usłyszymy.
W tym czasie Abucki z Bieńkowskim napiszą kilkadziesiąt projektów, kogoś nauczą angielskich słówek, komuś otworzą oczy na zalety agroturystyki, sprawią, że w jakiejś gminie stanie się ładniej, czyściej i jakoś tak bardziej europejsko.
Maciej Pawłowski