Bo z kolejami nie wie się

repository_pekape_Przez-pryzmat-kominow-patrzy-sie-na-slaskie-wojewodztwomidi
Pięciomilionowe ludzkie mrowisko. Blisko czterystu osobników na kilometr kwadratowy. Przemysłowe miasta połączone w jeden organizm. Górnicy, hutnicy, fabryczni robotnicy. Hałdy i kominy, zgiełk i dym.

Utrwalony przez literaturę (Gustaw Morcinek), poezję (Władysław Broniewski), film (Kazimierz Kutz), telewizyjne migawki obraz Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego przenoszony jest w świadomości mieszkańców innych regionów na całe województwo śląskie.

Tymczasem współtworzą go połączone z dawnym katowickim, dawne bielskie i częstochowskie. Obszary ledwie muśnięte industrializacją, latem zatopione w soczystej zieleni, zimą pokryte bielą nieskalanego wielkomiejskim pyłem śniegu.

Z tych to, w znacznej części wiejskich, rejonów ciągną do pulsującej aglomeracji tysiące coraz mniej zahukanych prowincjuszy. Zmierzają codziennie do szkół, uczelni, fabryk, hospitalizowanych krewnych, na teatralny spektakl, kinowy przebój.

Ci, którzy z irlandzkich, hiszpańskich czy niemieckich saksów przywieźli czterokołowego rzęcha, wygodnie suną wysłużoną „gierkówką” (trasą Katowice-Warszawa). Reszta – mniej wygodnie – pamiętającym carów szlakiem Warszawsko-Wiedeńskiej Kolei. Nim ze swojego zad….. dokulają się do dworca, doświadczą gehenny przejażdżki pekaesem lub nabitym po wręby, prywatnym busem.

Wykolejone miasteczko kolejarzy

Ładnych parę lat temu stopniał tu ruch towarowy. Łazy, niegdyś jedna z największych stacji węzłowych, epatują martwotą bezużytecznych rozjazdów i pustych torów. Nazywane miasteczkiem kolejarzy, nawet w herbie uwieczniły fragment parowozowego koła. Tylko ten herb przypomina dzisiaj o dawnej tranzytowej świetności. Ale ruch pasażerski jeszcze nie zamarł. Ameryką nie jesteśmy, nie każdy jeździ własnym autem.

***

– Ojciec porządny, matka porządna, a syn kolejarz – mawiają ludzie i pewnie mawiać będą tak długo, jak długo ta profesja odciskać będzie swe bolesne piętno na ich powszedniości.


Prawdziwa gehenna, dokulać się tutaj.

Na razie z koleją związani są na dobre, a częściej na złe. To niewątpliwie patriarchalne małżeństwo, co gorsza dominujący w nim kolejarz nagminnie ucieka się do przemocy domowej. Jest w nim coś immanentnie perfidnego. W porze największego zapotrzebowania na transport rozpoczyna strajk, w bezustannej niepewności trzyma ziębnących na peronach studentów i baby w chustkach na głowie. Zawodowe obowiązki nazywa służbą, choć nie wiadomo, komu właściwie służy. Jest przedstawicielem żyjącej własnym życiem, oderwanej od rzeczywistości machiny – Polskich Kolei Państwowych. Skupiona w nich brać ma niegasnące poczucie korporacyjnej dumy i wyjątkowego dla kraju znaczenia. Lekarzyna czy adwokacina, którym pechowo nawali wypasiona fura, są na peronie malutcy, jak nie przymierzając guzik konduktorskiego uniformu (ten od rozporka).


Z tradycyjnym spóźnieniem wpada na peron ekspresowa strzała.

Jeśli mówić o, cennym skądinąd, kultywowaniu branżowych tradycji, bez wątpienia przodują w nim PKP. Nienaruszalną tradycją są obskurne stacyjki, pękające zimą i topiące się latem szyny (ta cholerna rozszerzalność cieplna metali), kakofoniczne, jakby celowo zniekształcone, dźwięki dworcowych głośników, po głębokiej analizie układające się w informację o stupięćdziesięciominutowym opóźnieniu ekspresowej strzały (między ostrzeżeniem, że pociąg wjeżdża „na tor przy peronie” a jego faktycznym wjazdem można spokojnie wypalić papierosa lub przeczytać reportaż w „Polityce”).

***

W Łazach na ściśniętych między przedziałami pasażerów napierają następni. Jak w oświęcimskiej Stehzelle (Cela stania. Na niespełna metrze kwadratowym powierzchni zamykano czterech więźniów, co uniemożliwiało jakikolwiek ruch i zmianę pozycji – z internetowej strony o zagładzie) dojadą do samych Katowic. Co niewiarygodne, lecz prawdziwe, u wszystkich skontrolowane zostaną bilety. To już nie konduktorski artyzm, to niezrównana maestria.

Przyszła kolej na marszałka

Wagonowe stłoczenie jest rezultatem reformatorskich decyzji spółki PKP Przewozy Regionalne. Zapewne w pogoni za oszczędnościami, w nowy rok weszła z drastycznie zredukowanym rozkładem jazdy. Wyrugowano pięćdziesiąt osiem połączeń, osiem pociągów ubyło w Łazach. Przygnębiony pasażer napisał do starosty:

Trudno znaleźć uzasadnienie dla likwidacji, przykładowo, przyspieszonego pociągu Gliwice – Częstochowa (przyjazd 7:41), który zapewnia idealny dojazd na godzinę ósmą do szkół i pracy dla setek mieszkańców miejscowości zlokalizowanych na odcinku Zawiercie – Częstochowa lub Częstochowa –Zawiercie z 14:30 czy Częstochowa – Bielsko Biała z 15:20. Podobne wątpliwości można mieć co do wszystkich likwidowanych pociągów na linii Częstochowa – Zawiercie – Gliwice i Częstochowa – Katowice – Bielsko Biała. Bo to na tych, najlepszych pod względem liczby przewożonych osób w regionie, liniach cięcia paradoksalnie są największe.


Minęły czasy tranzytowej świetności.

Dociekliwsi obywatele, wniknąwszy w nowy rozkład, mają prawo przypuszczać, iż chodzi w nim o upokorzenie peryferii, odcięcie prowincji od cywilizowanego świata.

Zestawiając tę decyzję (o zmianie rozkładu – przyp. M.P.) z faktem, że w rozkładzie jazdy pozostaną dziesiątki kursów, wożących kilka – kilkanaście osób, można mieć poważne wątpliwości co do gospodarności zarządzania publicznymi środkami oraz kompetencji osób zajmujących się transportem kolejowym w regionie. Jedna wizyta na dworcu unaocznia, że pociągi-widma, jak Rybnik – Pszczyna z godziny 4:03, czy Chałupki – Pszczyna z 4:03 cieszą się wzięciem pojedynczych osób, a mimo to nadal będą kursować, podczas gdy likwiduje się pociągi wożące setki. Dużo wątpliwości można mieć do kursowania siedemdziesięciu ośmiu nowych pociągów relacji Katowice – Tychy Miasto. Czy przypadkiem cały region nie zrzuca się na dogodne połączenia tych dwóch miast? – kontynuuje autor listu.

***

PKP wywołały twórczy, społeczny ferment. Styczniową sesję Sejmiku Województwa Śląskiego zdominowała dyskusja o budzącym emocje rozkładzie jazdy. Marszałek Województwa Bogusław Śmigielski oznajmił:

W tym roku przeznaczyliśmy na dofinansowanie spółki sto milionów złotych, czyli blisko dwadzieścia procent więcej niż w ubiegłym. Zarząd PKP Przewozy Regionalne domagał się stu dwudziestu sześciu milionów. Nie mogliśmy na to przystać, tym bardziej, że wzrost kosztów na kolei szacowany jest na około dwanaście procent. Ponadto, nie mieliśmy wiedzy, na co te pieniądze będą wydawane. Zgodziliśmy się na zmniejszenie liczby kursów pociągów o sześć procent, zdając sobie sprawę, że niektóre z nich jeżdżą prawie puste. Nie możemy natomiast zgodzić się na likwidację połączeń cieszących się dużym zainteresowaniem mieszkańców, w godzinach rannych i popołudniowych, przy jednoczesnym zachowaniu kursów, którymi jeździ kilku pasażerów.

Śmigielski sprawiał wrażenie zdeterminowanego. Zapowiedział drobiazgowe kontrole w PKP Przewozy Regionalne, zbadanie sytuacji finansowej, jakości zarządzania i stanu taboru. Wyniki będą podstawą przyszłej restrukturyzacji spółki. Najważniejsze jednak, że w ciągu miesiąca rozkład jazdy zostanie skorygowany „zgodnie ze społecznym interesem”.

***

Nadwerężony został mit o tym, że z PKP jeszcze nikt nie wygrał. W śląskim wygrano (tfu, tfu, tfu, nie chwalmy dnia przed zachodem słońca), lecz kto wie, czy w innych regionach nie wybuchnie za chwilę nowa afera rozkładowa. Wszak z kolejami nigdy nie wie, oj nie wie się.


Maciej Pawłowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!