Ale tak być nie musi! Jeśli tylko znajdą się odpowiedni ludzie, którzy będą w stanie przekonać do swych pomysłów władze lokalne i dogadają się z mieszkańcami, szkoła na nowo może zacząć tętnić życiem. Wie o tym społeczność wsi Tyble w województwie łódzkim, gdzie właśnie w takich okolicznościach stworzono placówkę o charakterze integracyjnym.
Pomysłów na zagospodarowanie tego miejsca było wiele, ale dzięki zaangażowaniu rodziców, samorządowców, przedstawicieli organizacji pozarządowych zwyciężyła koncepcja, dotycząca utworzenia placówki integracyjnej połączonej z warsztatem terapii zajęciowej oraz ośrodkiem edukacji i rehabilitacji dzieci głębiej upośledzonych.
Początkowo koncepcja ta nie spotkała się z gremialną akceptacją mieszkańców, mimo że przeprowadzona diagnoza wykazała, iż pomysł jest całkiem na miejscu. Wszelkie wątpliwości jednak szybko prysnęły.
– Stało się to nie tylko dzięki dorosłym, ale i samym dzieciom. Jesteśmy zadowoleni, że udało się zachować ciągłość edukacyjno-wychowawczą oraz pewną stabilność kadrową. Zatrudnieni tu nauczyciele nadal mają pracę – podkreślał wówczas Krzysztof Rembecki, wójt gminy Sokolniki.
Warsztaty terapii zajęciowej są doskonałym miejscem do tego,
by przygotować się do wejścia na rynek pracy.
Szkoła to nie wszystko, ponieważ niemal jednocześnie otwarto tu warsztaty terapii zajęciowej oraz ośrodek edukacji i rehabilitacji dzieci głębiej upośledzonych. To z kolei stało się zasługą Stowarzyszenia Integracyjnego, które od lat bardzo zabiega o to, aby na terenie powiatu wieruszowskiego stworzyć wystarczająco gęstą sieć placówek, dających możliwość jak najlepszego dostępu osobom niepełnosprawnym oraz ich bliskim do różnych form rehabilitacji.
– Naszą rolą nie jest ich stałe prowadzenie. My rozpoznajemy społeczne potrzeby, szukamy partnerów i pieniędzy, a potem wraz z lokalnymi samorządami uruchamiamy tego rodzaju ośrodki. Potem, jeśli wszystko już wejdzie na właściwe tory (tak stało się między innymi ze świetlicą w Podzamczu a wcześniej z Biurem Porad Obywatelskich), zostawiamy je, by mogły żyć samodzielnie i pracować na własny rachunek – wyjaśnia Henryka Sokołowska, prezes SI KOS. Na przestrzeni ostatnich lat z inicjatywy SI KOS w powiecie wieruszowskim powstały już podobne placówki między innymi w Osieku, czy Lututowie.
Od chwili utworzenia placówki w Tyblach minęły już trzy lata i to chyba najlepszy moment, by zadać pytanie: Czy to wszystko miało i nadal ma sens?
Otóż ma i to bardzo głęboki. Szkoła świetnie funkcjonuje, z roku na rok wyposażana jest w najnowszy sprzęt, jest ostoją kultury, a do tego integruje dzieci zdrowe i niepełnosprawne oraz uczy tolerancji. Dzięki temu, że w jednym obiekcie działają zarówno szkoła, jak i warsztaty terapii zajęciowej oraz ośrodek edukacji i rehabilitacji dzieci głębiej upośledzonych, placówka ta stała się odpowiedzią na lokalne zapotrzebowanie. Obok siebie funkcjonują tu zdrowi i niepełnosprawni uczniowie. Dla jednych i drugich wzajemne obcowanie ze sobą to tak naprawdę lekcja życia. Pomagają sobie, współpracują, uczą się od siebie wielu rzeczy, wyzbywają się uprzedzeń, budują pomiędzy sobą pozytywne, partnerskie relacje. Warte podkreślenia jest to, że ów proces odbywa się w środowisku wiejskim, gdzie z niepełnosprawnością żyje się dużo trudniej niż w bardziej tolerancyjnych aglomeracjach miejskich.
Taka transformacja dawnej szkoły jest niewątpliwie ogromnym sukcesem. Stoją za nim nie tylko sami uczniowie i pedagodzy, ale i ich rodzice oraz przedstawiciele lokalnych władz, które jednakowo hojnie dotują i tych zdrowych i tych niepełnosprawnych. Ponadto okazało się, że placówka może stać się miejscem spotkań lokalnej społeczności. Młodzież korzysta choćby z zajęć ruchowych, a dorośli popołudniami wpadają tu na rehabilitację.
– Uważam przykład placówki w Tyblach za modelowy. Bo okazało się, że przy mądrym zaangażowaniu kilku podmiotów można zrobić coś pożytecznego – mówi Henryka Sokołowska.
– Osobiście cieszę się najbardziej z tego, że realnym stało się świadome działanie na rzecz osób niepełnosprawnych, że lokalna społeczność oraz przedstawiciele władz pokazali, iż ludzi pokrzywdzonych przez los nie należy przekreślać. To właśnie w takich placówkach można zaobserwować jak osoba niepełnosprawna uczy się, rozwija, przygotowuje do wejścia na rynek pracy, aż w końcu staje się pełnoprawnym obywatelem tego kraju.
Świetlice socjoterapeutyczne to miejsce spotkań nie tylko niepełnosprawnych,
ale przede wszystkim osób z rozmaitymi dysfunkcjami społecznymi.
Z podobną placówką, tyle że popegeerowską, spotykamy się w Lubczynie. Obiekt był już przeznaczony na sprzedaż. W porę jednak sprawę w swoje ręce wzięły rada sołecka, samorząd i przedstawiciele lokalnych organizacji pozarządowych. Wszyscy wiedzieli, że szkoły nie da się już uratować, pomyślano więc na początek o małym przedszkolu. Pomysł był strzałem w dziesiątkę. Aby jeszcze pełniej wykorzystać warunki lokalowe, stworzono świetlicę dla dzieci i młodzieży. To samo uczyniono w położonej nieopodal miejscowości o nazwie Mirków oraz na wieruszowskim Podzamczu. Tu jednak położono nacisk nie tylko na sferę opiekuńczo-wychowawczą, ale również socjoterapeutyczną.
Teoria mówi, że świetlica socjoterapeutyczna jest placówką dla dzieci i młodzieży pochodzących z rodzin patologicznych, niedostosowanych społecznie, z zaburzeniami zachowania, zagrożonej uzależnieniem w stopniu utrudniającym jej realizację zadań życiowych bez pomocy specjalistycznej. W trakcie zajęć socjoterapeutycznych, pod wpływem zdobywanych w czasie ich trwania doświadczeń społecznych, w psychice dziecka powinny nastąpić określone zmiany. Mogą one umożliwić mu lepszą realizację własnych celów życiowych. Prócz tego rodzaju założeń w Mirkowie i Podzamczu za jeden z podstawowych celów stawia się pracę z niepełnosprawnymi.
Poprzez tworzenie takich placówek można pokazać, że nie ma lepszych i gorszych. W każdym środowisku żyją dzieci i młodzież z problemami zdrowotnymi, wychowawczymi, finansowymi. Często posiadają w sobie takie wady charakteru, które nie pozwalają im na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Dzięki wykwalifikowanej kadrze i ogromnemu zaangażowaniu można pokazywać im właściwą drogę.
– Czasy są trudne. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby na wsi młodzież narkotyków próbowała. A teraz? Wszędzie można je kupić. Narkotyki to jedno, ale zdecydowanie największą plagą na wsi jest alkoholizm. To żadna tajemnica, że już gimnazjaliści potrafią pić na umór. Do tego wszystkiego trzeba dołożyć biedę i czasowe sieroctwo wielu dzieci, spowodowane zagranicznymi wyjazdami rodziców. I to właśnie dla takich jednostek powinno się tworzyć placówki socjoterapeutyczne – przekonuje matka jednego z świetlicowych wychowanków.
– Mój syn trafił w pewnym momencie na złą drogę, z nieodpowiednimi kolegami się zadał. Nauka poszła w las, nie mówiąc już o tym, że stracił szacunek do wszystkich i wszystkiego. Nie mieliśmy do niego sił i cierpliwości. Ale nadszedł w jego życiu taki czas, kiedy się „obudził”. W świetlicy zobaczył rówieśników na wózkach. Byli szczęśliwi, z zainteresowaniem uczestniczyli w zajęciach. Z czasem kontakt z nimi nauczył go tolerancji i szacunku. Mój syn stał się zupełnie innym człowiekiem, do dziś pomaga niepełnosprawnym. Jest wolontariuszem.
– Aby uratować poszkolny obiekt i przeznaczyć go na cele wychowawcze i edukacyjne potrzebna jest przede wszystkim zgoda samorządu, który zazwyczaj jest właścicielem budynku. Konieczne jest także zaangażowanie konkretnej społeczności, której naprawdę będzie zależało na zbudowaniu miejsca tętniącego życiem – radzi Henryka Sokołowska. – Najważniejszym elementem całego planu jest jednak wybór człowieka, który chce być bezinteresownym kierownikiem tej budowy. Ma on wziąć na swoje barki kwestię rozwiązania problemu i zapomnieć o jakichkolwiek korzyściach materialnych. Bo takich rzeczy nie robi się dla pieniędzy.
Fot. Autor