O własnych siłach

repository_o-wlasnych_13

Łatwiej się marzy, kiedy w licznym rodzeństwie jest się najmłodszym. Trudniej się marzy, kiedy w domu nie można związać końca z końcem, a jeszcze trudniej, kiedy tak wcześnie umiera mama. Z jej odejściem trudniej się pogodzić, kiedy jest się najmłodszym. Kiedy jest się jeszcze prawie dzieckiem.

Stary dom, w którym rodziły się marzenia dzieli od nowego trzysta metrów. Ten nowy dom jest spełnieniem marzeń, a te trzysta metrów to jakieś trzydzieści lat starań o ich spełnienie.

– Co uważam za największy sukces mojego burmistrzowania? To bardzo trudne pytanie. Chyba to, że ludzie uwierzyli w siebie. Że zdali sobie sprawę z tkwiących w nich możliwości i potrafili je wykorzystać dla własnego dobra. Że swoje domy, swoje wsie, swoją okolicę zmieniają na lepsze. Nie czekają na mannę z nieba, i jeśli tylko im nie przeszkadzać, tworzą wspaniałe, wartościowe rzeczy.

Andrzej Mikulski świetnie wie, jak wiele zależy od wiary w siebie i jak wiele można osiągnąć, dążąc do celu bez czekania na mannę z nieba.

Ten uśmiechnięty czterdziesto-cztero latek jest jak typowy Japończyk. Pod maską uprzedzającej grzeczności i olimpijskiego spokoju ukrywa konsekwencję, upór, stanowczość.

– Nigdy nie podnosi głosu, nie wali pięścią w stół, ale umie swoje niezadowolenie tak wyrazić, że człowiekowi naprawdę wchodzi w pięty – mówią podlegli mu urzędnicy.

W starym domu był najmłodszy spośród sześciorga dzieci, w tym nowym jest głową złożonej przez siebie rodziny.

W Boże Ciało wychodzi z klarnetem w dłoni, dołącza do reszty muzyków i wraz z nimi urozmaica procesję. Od pierwszej do ostatniej kapliczki orkiestra Andrzeja Mikulskiego przygrywa tłumowi, spoglądając w zamontowane na instrumentach nuty i bacząc by to granie równo wychodziło.

Orkiestra to być może zbyt szumne określenie. Na razie jest to zespół, który na przerodzenie się w prawdziwą orkiestrę ma duże szanse.

To jedno z dzisiejszych marzeń burmistrza, podszyte sentymentem do grania i wspomnieniami z dzieciństwa.

– Mój ojciec pracował w nieistniejącej już w Ogrodzieńcu cementowni. Działała tam znakomita orkiestra dęta, prowadzona przez bardzo znanego naszym terenie kapelmistrza Stanisława Głoda. Dzięki jego pasji powstało wiele dobrych zakładowych zespołów. Poza cementownią kierował także muzykami w zawierciańskiej odlewni żeliwa i w zakładach włókienniczych. Miałem dziesięć lat, kiedy ojciec zaprowadził mnie na próbę i tak mi się tam spodobało, że postanowiłem grać na klarnecie.

Już niebawem instrumentalne umiejętności miały pomóc mu w życiu.

 

Z klarnetem w dorosłość

Kiedy w licznym rodzeństwie jest się najmłodszym, kiedy wcześnie odchodzi mama, a w domu trudno związać koniec z końcem, po marzenia trzeba sięgać samemu. Trzeba szybko dorośleć i brać za siebie odpowiedzialność. Andrzej Mikulski wydoroślał w podstawówce.

Technikum samochodowe wybrał z zamiłowania do samochodów i potrzeby zdobycia pozwalającego usamodzielnić się zawodu.

Nawet w tamtych czasach realnego socjalizmu, powszechnej i bezpłatnej oświaty edukowanie dzieci nie było bułką z masłem. Szkoła średnia to przecież odwleczenie o kilka lat podjęcia pracy, to kilka lat dojeżdżania, wydatków na podręczniki, buty, ubranie.

Dobrze jest wtedy umieć coś, co nie wszyscy potrafią. Dobrze jest umieć grać na instrumencie i mieszkać w okolicy, gdzie bez dobrego grajka nie ma dobrego wesela.

Weselne granie było dla ucznia technikum Andrzeja Mikulskiego źródłem utrzymania. On i czterech innych chłopaków zyskało sporą renomę, co sobota wędrując z instrumentami od wioski do wioski. Szef ansamblu Andrzej Drozdowicz został po latach kapelmistrzem orkiestry reprezentacyjnej Straży Granicznej w Lubaniu Śląskim.

Wtedy zupełnie inaczej obsługiwało się imprezy. Dzisiaj muzyczka zaprogramowana jest na klawiaturze, naciska się odpowiedni guzik i sama leci. Z Internetu można ściągnąć słowa i nuty popularnych kawałków. Na początku lat osiemdziesiątych zdobycie partytury było nie lada wyczynem, a magnetofon stanowił przedmiot zazwyczaj niespełnionego pożądania. Z radia wyławiało się przeboje i pospiesznie zapisywało na kawałkach papieru. Nie było zastępującej umiejętności elektroniki. Dyscyplina, współpraca i rzeczywista wirtuozeria decydowały o tym, czy zespół pojawi się na następnym weselu.

Doktor inżynier

Czas wesel skończył się po maturze. Pozostały marzenia o lepszym życiu, o osiągnięciu czegoś więcej niż dyplom technika. Kolejnym wyborem Andrzeja Mikulskiego była krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza. Na wydziale mechanicznym mógł kontynuować swoje naukowe zainteresowania mechaniką.


Budowa gminazjum – pańskie oko konia tuczy.

To był schyłek epoki dominacji przemysłu ciężkiego. Jeszcze nikt nie przewidywał kryzysu górnictwa, zamykania kopalń i bezrobocia. W kronikach filmowych wciąż pokazywano nowe inwestycje, obficie lała się surówka, a Barbórka pozostawała jednym z ważniejszych wydarzeń w państwowym kalendarzu. Przed ambitnymi młodymi ludźmi wciąż jeszcze otwierały się perspektywy karier w branżach, które wkrótce miały pójść w odstawkę.

Został stypendystą katowickiego Głównego Instytutu Górnictwa i rozpoczął pracę w jednej z firm współpracujących z GIG i AGH. W zamian za umożliwienie naukowego rozwoju miał potem oddawać swą wiedzę ważnemu, jak się wydawało, działowi gospodarki narodowej. Oddawał ją w ośrodku badawczym testującym urządzenia górnicze pod względem ich bezpieczeństwa. Tutaj zrobił doktorat, tutaj codziennie dojeżdżał, pokonując kilkadziesiąt kilometrów w jedna stronę.

Sześć lat temu ludzie po raz pierwszy wybrali go burmistrzem. Pokonał dziesięciu kontrkandydatów a cztery lata później rozprawił się z trójką rywali.

W kampaniach stawiał czoła nie zawsze eleganckim atakom. W swoim spokojnym, wyważonym stylu tłumaczył się z niezawinionych zarzutów, wyjaśniał insynuacje pojawiające się na jednym z internetowych forów.


Burmistrz lubi się uśmiechać.

Wśród burmistrzów i wójtów z sąsiednich gmin jest jedynym z tytułem naukowym. Te długie trzysta metrów ze starego do nowego domu przeszedł o własnych siłach, dowodząc, że warto mieć marzenia nawet, gdy marzyć jest trudno.

– Chciałbym, żeby młodzi ludzie nie ulegali frustracjom, żeby wyznaczali sobie jak najwyższe cele i zmierzali do nich na przekór rzeczywistości.

Pewnie dlatego burmistrz Mikulski za jedno z ważniejszych osiągnięć uważa postawienie w gminie nowoczesnego gimnazjum.

– Warunki w jakich uczy się młodzież rzutują na jej przyszłość. Szkoła podstawowa i gimnazjum powinny wyzwalać w uczniach chęć nauki, czynić ją nie katorżniczym obowiązkiem, lecz przyjemnością.


Potrafi być także stanowczy.

Zakładając dwa lata temu zespół muzyczny marzył o odrodzeniu tamtej prowadzonej przez Stanisława Głoda znakomitej orkiestry z cementowni. W trzecich, czwartych i piątych klasach podstawówki wprowadzono lekcje gry a w budżecie gminy znalazły się pieniądze na zakup instrumentów.

– Wyposażyliśmy szkołę w klarnety, trąbki, waltornie i flety. Średni koszt jednego instrumentu to około półtora tysiąca złotych. Za taką sumę można sprawić całkiem przyzwoity sprzęt. Na tym początkowym etapie zainteresowania muzyką instrumenty powinny być bezpłatnie dostępne.

Fachowi instruktorzy uczą dzieci grania, a burmistrz ma nadzieję, że niektóre z nich zostaną w przyszłości zawodowymi muzykami.

– Trzy lata to minimum, by zdobyć podstawy do dalszej profesjonalnej nauki. Po zajęciach prowadzonych w naszej podstawówce wychowankowie nie powinni mieć problemów z dostaniem się do średnich szkół muzycznych.


Zespół będzie kiedyś reprezentacyją orkiestrą.

Andrzej Mikulski myśli także o rozwoju ruchu amatorskiego. Swój zespół zamierza połączyć z istniejącymi orkiestrami we wsiach Giebło i Ryczów.

– Są tam bardzo dobrzy, doświadczeni muzycy. Gdyby nas wszystkich zebrać do kupy, powstałaby taka reprezentacyjna orkiestra naszej gminy – mówi, a jeśli tak mówi to znaczy, że tak będzie.

***

Nie zawsze można zrealizować marzenia, zwłaszcza te, wymagające wysiłku. Nie zawsze udaje się ocalić w dorosłym życiu przyjemne chwile z dzieciństwa. Burmistrzowi Mikulskiemu ta sztuka jakoś dziwnie wychodzi.

Od trzydziestu czterech lat z klarnetem w ustach zdobywa kolejne szczyty, bo trasa, którą wybrał nie jest wędrówką po płaskim.

Niebawem ludzie znowu zobaczą go na procesji. Będzie im towarzyszyć od kapliczki do kapliczki, od krzyża do krzyża, a oni będą się dziwić, jak daleko pan doktor inżynier tymi ogrodzienieckimi ścieżkami zaszedł.

Maciej Pawłowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!